Dziś zapisuję w dzienniku lekcję, jaką dało mi życie. Bycie dłużnikiem to ciężar, ale stuokrotnie gorsze, gdy wierzyciel bezustannie wpycha ci w twarz swoje „dobrodziejstwa”, żądając wiecznej wdzięczności. Ja, Kinga, i mój mąż, Marek, zawsze staraliśmy się żyć oszczędnie, unikając pożyczek. Ale jego matka, Barbara Piotrowska, narzucała nam pomoc, tylko po to, by później w kółko przypominać, jak nas „uratowała”. Te uwagi ustawały jedynie wtedy, gdy znów „pożyczała” nam pieniądze. choćby gdy Marek brał od niej pieniądze i zwracał w terminie, zawsze znalazła sposób, by się pochwalić: „Widzicie, nie musieliście iść do banku z ich lichwiarskimi procentami, mama was wybawiła!” Mieszkamy w małym miasteczku pod Poznaniem, a ta jej sprawa z „dobrodziejką” zatruwała nam życie.
Gdy przyszło do kupna mieszkania, stanowczo odmówiłam pomocy teściowej. Szansa pojawiła się po śmierci mojej babci. Zostawiła mamie mieszkanie, które sprzedała i podzieliła pieniądze między mnie a siostrę. To była prawie połowa potrzebnej sumy. Ale Barbara Piotrowska natychmiast oświadczyła, iż doda brakującą część – pod warunkiem, iż mieszkanie zostanie zapisane na nią. Zaniemówiłam: „Dlaczego na panią?” – spytałam. „A na kogo? To ja daję pieniądze!” – odcięła się. Nie wytrzymałam: „Moja mama też dała pieniądze. Może będziecie współwłaścicielkami?” Teściowa zrobiła się czerwona: „Ty sobie żartujesz?” – „Nie – odpowiedziałam – kupimy mieszkanie i zapiszemy na nas. Pieniędzy pani nie potrzebujemy. Kredyt hipoteczny nie jest tak straszny, żeby stawać się wiecznymi dłużnikami.”
Do tego czasu przestałam już milczeć jak kiedyś i nauczyłam się odpowiadać teściowej jej sprawdzonym tonem. To ją wkurzało, i narzekała przed rodziną, iż „synowa się rozpuściła”. Mimo to wcisnęła Markowi pieniądze, ignorując nasze sprzeciwy. Wrócił do domu zmieszany: „Przepraszam, wziąłem od mamy pieniądze. Męczyła mnie twoją 'nieustępliwością’ i gadaniem o kredycie.” Wzdychnąłem tylko: „Dobrze, będziemy się kłaniać i dziękować.” Ale nie miałem pojęcia, jaki koszmar nas czeka.
Po wpłaceniu swojej części, Barbara Piotrowska uznała się za gospodynię. Decydowała, jakie tapety wkleić, jakie meble kupić, gdzie postawić kanapę. „Wanny nie ruszajcie, ja przywiozę tę starą. W wannie wygodniej, a i dzieci będziesz mieć, gdzie je kąpać?” – rozkazywała. Odpieraliśmy jej „rady”, ale to była walka z wiatrakami. Gdy mieszkanie było gotowe, zażądała kluczy „na wszelki wypadek”. Czułem, jak we mnie kipi złość, ale zgodziłem się, by uniknąć awantury. To był mój błąd.
Pierwszą niedzielę zacząłem od dziwnych od sprawy odgłosów z kuchni. W półśnie, w samej koszulce, podszedłem tam i zastygłem: Barbara Piotrowska przekładała naczynia w szafkach. „Co pani robi?” – wykrztusiłem. Zamiast odpowiedzi wrzasnęła: „Bezwstydnik! Nie wstydzisz się chodzić tak rozebrany?” Cierpliwość mi pękła: „A po co? To mój dom! Mogę chodzić choćby nago! A pani co tu zapomniała?” – „Twój dom? – warknęła. – A kto dał na niego pieniądze?” Nie wytrzymałem: „Nie pani! Kuchnię opłaciła moja mama. Pani pieniądze poszły na łazienkę, może pani tam rządzić!” Marek, obudzony krzykami, złapał się za głowę i uciekł do sypialni.
Zrozumiałem, iż sam nie dam rady, i wezwałem posiłki – moją mamę, Jadwigę Kowalską. Zamknąłem się w łazience i sprawę wyjaśniłem szeptem. Po pół godziny zadzwonił dzwonek. Teściowa, jak gdyby nigdy nic, otworzyła: „O, Jadziu, z torbami? Co za niespodzianka!” Mama, nie tracąc czasu, rzuciła: „Nudno mi samej, postanowiłam zamieszkać u dzieci na parę tygodni. W końcu dałam sprawę pieniądze, mam prawo. A pani tu po co?” Barbara Piotrowska zmieszała się: „Ja… tylko wpadłam zajrzeć.” – „Na co? – ciągnęła mama. – Na kabinę, którą pani chce wywalić? Mnie się podoba. A pani wanna to chyba jeszcze z PRL-u. Podzielmy się: pani bierze starą wannę, ja – kabinę z muzyką!”
Mama nie dała teściowej dojść do słowa, a ta zrozumiała, iż ma przed sobą godnego sprawę przeciwnika. Zaczęła się wycofywać: „No, swachna, po co się kłócić? Chodźmy do kawiarni na rogu, wypijmy kawę, pogadamy spokojnie.” Wyszły, a my z Markiem, przeżegnawszy sprawę się, wreszcie zaczęliśmy dzień. Nie wiem, o czym mama rozmawiała z teściową, ale od tamtej pory Barbara Piotrowska przestała nas najeżdżać. Nie zjawia się bez zapowiedzi, nie wtrą sprawę się z „radami” i rozmawia ze mną grzecznie, wiedząc, iż mama mnie nie zostawi bez obrony.
Serce mi skacze z euforii po tej małej wygranej, ale niepokój nie mija. Teściowa chowa urazę i czuję, iż czeka na moment, by przypomnieć sprawę o swoim „dobrodziejstwie”. Ale teraz wiem – moja mama to moja twierdza. Jedną rozmową postawiła sprawę teściową do pionu, chroniąc nasz dom i nasze prawo do życia jak chcemy. Jestem wdzięczny, ale głęboko w duszy boję się, iż Barbara Piotrowska jeszcze spróbuje odzyskać władzę. Ale jestem gotowy – z mamą za sobą nie dam sprawę się złamać.