— Halino Stanisławo! Halino Stanisławo, proszę zaczekać! — krzyczał sąsiad Wojciech Nowak, wymachując rękami i niemal biegnąc za kobietą przed klatką. — Dlaczego się tak spieszy? Musimy porozmawiać!
— Nie mam czasu, Wojciechu, muszę odebrać wnuczkę z przedszkola. — Halina próbowała go wyminąć, ale mężczyzna zagrodził jej drogę.
— Wnuczka poczeka. To ważna sprawa, dotyczy twojego Mariusza. — Oczy sąsiada błyszczały niezdrowym podekscytowaniem. — Wiesz, gdzie twój mąż był wczoraj?
Halina zastygła. W piersi zrobiło się ciasno, ale starała się nie okazywać wzburzenia.
— Oczywiście, iż wiem. Na działce. Plewił marchewki.
— Na działce? — Wojciech prychnął. — Ciekawe. A ja widziałem go o trzeciej na Królewskiej. Pod apteką „Pod Orłem”. Z kobietą. Rozmawiali bardzo… poufnie.
Słowa uderzyły Halinę jak młot w głowę. Mariusz rzeczywiście wyjechał o świcie, mówił, iż wróci na kolację. Wieczorem wrócił zmęczony, brudny, narzekał na ból pleców od pracy w ogródku.
— Myli się pan — odparła cicho. — Mój mąż cały dzień spędził na działce.
— Mylę się? — Wojciech sięgnął do kieszeni po telefon. — A oto zdjęcie. Jakość kiepska, bo z daleka, ale Mariusza widać.
Halina nie chciała patrzeć, ale oczy same sięgnęły do ekranu. Rzeczywiście, sylwetka przypominała męża. Ta sama przygarbiona postawa, ten sam sposób trzymania rąk w kieszeniach.
— Kim jest ta kobieta? — szepnęła.
— Tego jeszcze nie wiem. Ale się dowiem. Mam znajomości, Halino Stanisławo. Wszędzie ktoś siedzi. — Schował telefon i cmoknął współczująco. — Nie martw się za bardzo. Facety to słabeusze wobec kobiet. Może nic poważnego.
Halina odwróciła się i weszła do klatki, czując, jak drżą jej nogi. Za plecami usłyszała zadowolony głos sąsiada:
— Jak tylko czegoś się dowiem, zaraz pani powiem! Jesteśmy przecież sąsiadami, powinniśmy sobie pomagać!
W domu Halina usiadła w kuchni i wpatrywała się w okno. Czterdzieści trzy lata małżeństwa. Czterdzieści trzy! Wychowali dwoje dzieci, mają już wnuki. Czy naprawdę w ich wieku zdarzają się takie głupoty?
Mariusz wrócił o zwykłej porze, pocałował żonę w policzek, umył ręce i zasiadł do kolacji.
— Jak na działce? — spytała niewinnie Halina, obserwując go.
— Normalnie. Marchewki wypielone, cebulka przerzedzona. Zmęczony jestem, bolą mnie plecy. — Mariusz przeciągnął się, trzasnął kręgosłupem. — Jutro znów jadę, trza zielsko wyrywać.
— A do miasta nie wstępowałeś? Może do apteki po maść na plecy?
Mąż spojrzał na nią zdziwiony.
— Po co do miasta? Wszystko miałem ze sobą. Coś chciałaś, żebym kupił?
Halina odwróciła się do kuchenki. Albo Mariusz kłamie jak zawodowiec, albo Wojciech się pomylił. Ale to zdjęcie…
— Mariuszu, widziałeś dziś Wojciecha Nowaka?
— Naszego sąsiada? Tak, rano w windzie. Dziwny się zrobił, wypytywał, dokąd jadę, po co. Jakby śledczy. — Zmarszczył brwi. — A co ci mówił?
— Nic specjalnego. Tylko się przywitał.
Nocą Halina nie spała. Przewracała się z boku na bok, nasłuchiwała oddechu męża. Czterdzieści trzy lata obok siebie, a teraz te wątpliwości. Czy naprawdę może być inna kobieta? W ich wieku?
Rano Mariusz jak zwykle pojechał na działkę. Pocałował żonę, wziął termos z herbatą i kanapki.
— Wrócę wieczorem — rzekł. — Może rybkę kupię po drodze, jak będzie dobra.
Halina odprowadziła go do windy. Nie minęło pół godziny, gdy w drzwiach zadzwonił Wojciech, triumfujący.
— Halino Stanisławo, mogę wejść? Mam nowe wieści.
— Proszę — westchnęła.
Sąsiad usiadł w kuchni, odchrząknął uroczyście.
— No więc, dowiedziałem się o tej kobiecie. Nazywa się Kinga Michałowska. Pracuje w przychodni na Słonecznej, jako pielęgniarka. Od trzech lat wdowa. Dzieci mieszkają za granicą. — Przerwał, delektując się wrażeniem. — Znają się z twoim Mariuszem od pół roku. Poznali się w kolejce do lekarza.
— Skąd pan to wie? — spytała cicho.
— A moja żona ma kuzynkę w rejestracji tej przychodni. Wie wszystko o wszystkich. Mówi, iż często ich widuje — raz w stołówce, raz na ławce przed budynkiem. — Pochylił się. — I jeszcze powiedziała, iż twój mąż chodzi co tydzień do kardiologa. A ty o tym wiesz?
Halina zbladła. Mariusz nigdy nie narzekał na serce. Zawsze mówił, iż zdrowy jak dąb.
— Nie wiedziałam — przyznała.
— No widzisz! Ukrywa przed tobą. A po co ukrywać, jeżeli wszystko czyste? — Wojciech zadowolony pokiwał głową. — Radzę ci go śledzić. Jutro, na przykład, pojechać za nim. Sprawdzić, czy naprawdę jedzie na działkę.
— Nie będę śledzić męża! To jakoś głupio…
— Dlaczego głupio? Jesteś prawowitą żoną, masz prawo znać prawdę. — Wstał. — No trudno, twoja sprawa. Ja swój sąsiedzki obowiązek spełniłem.
Po jego wyjściu Halina rozpłakała się. Czterdzieści trzy lata ufała mężowi bezgranicznie. Nigdy choćby przez myśl jej nie przeszło, iż mógł ją zdradzić. A teraz…
Wieczorem Mariusz przywiózł rybę — piękne okonie. Opowiadał, jak brały, jaka była pogoda. Zwykły, swojski, znajomy. Czy naprawdę potrafiłby oszukiwać?
— Mariuszu — zaczęła ostrożnie. — A do lekarzy się ostatnio nie wybierałeś? Może coś ci dolega?
Mąż zastygł z nożem w ręku.
— Z jakiej racji pytasz?
— Tak sobie. Nie jesteśmy młodzi, trzeba o zdrowie dbać.
— U mnie wszystko gra. Po co mi lekarze? — Wrócił do ryby, ale Halina zauważyła napięcie w jego ramionach.
— A jeżeli coś cię boli, powiesz mi?
— Oczywiście. A co, ktoś ci coś mówił? — W jego oczach błysnęło zaniepokojenie.
— Nikt nic. Po prostu się martwię.
Nazajutrz Mariusz znów pojechał na działkę. HalWojciech Nowak od tamtej pory już nigdy nie wtrącał się w sprawy sąsiadów, a Halina i Mariusz docenili, iż najważniejsze w małżeństwie to rozmawiać ze sobą szczerze, zamiast słuchać plotek.