**Dziennik, 15 czerwca**
Znalazłem ją na molo po gwałtownej burzy małą dziewczynkę, bez wspomnień, bez imienia. Została z nami. Minęło piętnaście lat, gdy pewnego dnia do portu zawinął jacht, a na jego pokładzie stała jej matka.
Słony wiatr igrał z włosami Marzeny, gdy stała na klifie, mrużąc oczy przed słońcem. Pędzel w jej dłoni sunął po płótnie, łącząc błękit z granatem odcienie morza o zmierzchu, tak bliskie, a jednak nieuchwytne, jak światło zatrzymane w dłoniach.
Miała już dwadzieścia lat, ale Bałtyk wciąż był dla niej tajemnicą wołaniem, które budziło w niej natchnienie.
Za plecami stanęła cicho Jadwiga, opierając brodę na ramieniu córki. W powietrzu unosił się zapach farb zmieszany z morską bryzą. Pachniało jak dojrzałe jabłka i bezpieczeństwo rodzinnego domu.
Za ciemne szepnęła łagodnie, bez wyrzutu. Dzisiaj morze jest spokojne.
Marzena uśmiechnęła się lekko, nie odrywając wzroku od obrazu.
Nie maluję morza. Maluję dźwięk, który pamiętam.
Jadwiga pogłaskała ją po włosach. Minęło piętnaście lat od dnia, gdy wraz z Wojtkiem znaleźli na plaży przemokniętą, przerażoną dziewczynkę. Nie pamiętała imienia, przeszłości, ani jak się tam znalazła. Morze zdawało się o niej zapomnieć.
Nazwali ją Marzena. To imię zapuściło korzenie, stało się częścią jej duszy.
Czekali. Tydzień, miesiąc, rok. Rozlepiali ogłoszenia, zgłaszali na policję, pytali każdego. Nikt nie szukał dziewczynki o jasnych włosach i burzowych oczach.
Twój ojciec wrócił z połowu powiedziała Jadwiga, wskazując dom. Mówi, iż flądry same wskakiwały do sieci.
Wojtek krzątał się już przy grillu, jego śmiech rozbrzmiewał w podwórku. Kochał Marzenę nie tylko jak córkę, ale jak dar, który morze oddało mu po tym, jak zabrało jego dziecięce marzenia.
Życie toczyło się spokojnie, jak strumyk wśród nadmorskich kamieni. Lato to ogródek i kolacje na werandzie przy śpiewie cykad. Zima naprawianie sieci, ciepło kominka i głos Marzeny czytającej na głos, przenoszący ich w odległe światy.
Bywały kłótnie o zapomniane kwiaty, o młodego lekarza ze szpitala, o różne wizje przyszłości. Wojtek chciał, by została blisko. Jadwiga potajemnie odkładała złotówki na szkołę sztuk pięknych. Wiedziała, iż talent Marzeny nie powinien więdnąć w małej wiosce.
Ale wszystkie spory gasły, gdy siadali razem przy stole.
Marzena odłożyła pędzel i spojrzała na matkę.
Mamo żałujesz?
Jadwiga patrzyła na nią długo. W jej oczach wciąż był strach z tamtych pierwszych dni i miłość bez granic.
Ani przez sekundę, kochanie. Ani przez jedną.
Przytuliła ją mocno, wdychając zapach farb i soli. W tej chwili cały ich świat dom, ogród, ta córka wydawał się kruchy jak obraz. I wiedziała, iż jest gotowa bronić go przed każdą burzą.
Pomysł na konkurs *Talenty Pomorza* wyszedł od Wojtka. Poklepał gazetę palcem:
Marzena, to twoja szansa. Pokaż im, co potrafisz.
Z początku odmawiała. Wystawianie uczuć na widok publiczny było jak rozbieranie się przed tłumem. Ale Jadwiga spojrzała na nią z iskrą nadziei w oczach.
Spróbuj. Dla nas.
I Marzena uległa.
Tydzień nie wychodziła z pracowni. Aż w środku nocy przyszło natchnienie.
Nie namalowała tego, co widziała. Namalowała to, co czuła.
Dwie pary dłoni. Zgrubiałe dłonie Wojtka, delikatnie trzymające muszelkę. I miękkie dłonie Jadwigi, osłaniające ten kruchy skarb.
Obraz nazwała *Schronienie*.
Zdobył pierwszą nagrodę. Jednogłośnie.
Lokalna gazeta opublikowała zdjęcie: Marzena, nieśmiała, ale rozpromieniona, obok swojego dzieła. Dziennikarz chwalił jej talent i wspomniał krótko o historii dziewczynce znalezionej na plaży, adoptowanej przez rybaka i jego żonę.
Cała wieś świętowała jej zwycięstwo.
Ale kilka tygodni później Marzena zaczęła zauważać dziwne rzeczy. Luksusowy samochód wolno przejeżdżający koło domu. Uczucie, iż ktoś ją obserwuje, gdy maluje na klifie. Aż pewnego wieczoru wróciła do domu i zastała Jadwigę na ganku bladą, drżącą, z dużą kopertą bez nadawcy w dłoniach.
To do ciebie wyszeptała.
W kopercie był papier o zapachu konwalii, a na nim eleganckie pismo:
*Cześć. Nazywasz się Marzena, ale gdy się urodziłaś, ja i twój ojciec daliśmy ci na imię Alicja. Nazywam się Krystyna. Jestem twoją matką.*
Czytała te słowa raz, drugi, trzeci. Litery rozmywały się. W piersi ścisnęło się jak w kleszczach.
Spojrzała na Jadwigę i zobaczyła w jej oczach ten sam strach.
List opowiadał surrealistyczną historię: jacht, burza, utrata przytomności. Marzenę znaleziono dwa dni później. Uraz głowy, śpiączka, częściowa amnezja. Wspomnienia wracały fragmentami. Poszukiwania trwały latami aż asystentka zasugerowała przeszukanie archiwów lokalnych gazet.
Tak trafili na artykuł o konkursie.
*Nie chcą burzyć twojego życia. Chcę cię tylko zobaczyć. Wiedzieć, iż żyjesz. Że jesteś szczęśliwa. Będę czekała za trzy dni w południe na twoim molo. jeżeli nie przyjdziesz, odpłynę. Na zawsze.*
Gdy Wojtek wrócił, zastał dwie blade kobiety i zmiętą kartkę.
Przeczytał, rzucił ją na podłogę.
Nikt nigdzie nie idzie! warknął. Piętnaście lat! A teraz, gdy jest kimś, nagle sobie przypomina? Chce odzyskać spadek, czy co?
Wojtek, uspokój się powiedziała Jadwiga, choć serce waliło jej jak młot.
Pójdę odezwała się Marzena cicho, ale stanowczo. Muszę.
W wyznaczony dzień wszyscy troje stanęli na starym drewnianym molo. Z jachtu zeszła kobieta wysoka, elegancka, w jasnym kostiumie. Jej oczy, tak podobne do oczu Marzeny, były pełne łez.
Al








![Koniec ery na hybrydy? Teraz króluje trend quiet luxury zamiast hybrydowego manicure'u. Sprawdź stylizacje! [21.12.2025]](https://d-pt.ppstatic.pl/kadry/k/r/1/f7/ec/64e5e58d6e636_p.jpg)








