Zaskakujący sekret w domu matki: jak mój mąż stworzył chaos w moim życiu

polregion.pl 4 dni temu

*Miłość pod przykrywką siostry: jak mój mąż urządził cyrk w domu mojej matki*

Antoni – mój jeszcze oficjalny mąż – nie stąd pochodzi. Kiedyś wysłali go do służby wojskowej w naszym mieście. Służbę skończył, ale do domu już nie wrócił. Został. Najpierw mieszkał z dziewczyną, którą poznał w wojsku, ale im nie wyszło – rozstali się. Wynajął kawalerkę, dorabiał gdzie się dało, a rodzina – matka, dwóch starszych braci i siostra – wciąż go nawoływali, by wrócił. Nie posłuchał.

Poznaliśmy się siedem lat temu. Wtedy mieszkałam ze starzejącą się mamą – byłam późnym dzieckiem i nie mogłam jej zostawić samej w żadnym wypadku. Antek się zgodził i wprowadził do nas. Mama od razu odmówiła mu meldunku. Tak więc żył u nas – na „przyczepkę”.

Mam córkę z pierwszego małżeństwa, Zosię, teraz ma dziewięć lat. Z Antkiem tylko się pobraliśmy – bez wystawnego wesela, bez gości. Wtedy miał problemy zdrowotne, nie pracował, więc i środków, i sensu na huczną imprezę nie było. A ja pracowałam, czasem niemal bez dnia wolnego – grafik „dwa po dwa” gwałtownie zamienił się w „siedem po zero”.

Tymczasem Antek siedział w domu i robił remont. Pieniądze dawałyśmy z mamą – z jej emerytury i mojej pensji. Kleił tapety, wymieniał płytki, drzwi, układał instalację. Sufit podwieszany robili fachowcy, ale reszta to była jego robota. Z mamą żył w zgodzie – bez awantur, bez konfliktów. On miał swój pokój, mama z wnuczką swój, a ja – jak to ja – głównie w pracy.

Dodatkowo dostawałam alimenty od byłego męża. Te pieniądze szły wyłącznie na Zosię: jedzenie, ubrania, szkoła, zajęcia dodatkowe, trochę odkładałam na przyszłość – na mieszkanie albo studia. Ojciec nie skąpił, pomagał regularnie. Antek prawie nie kontaktował się z córką. I nie nalegałam – Zosia ma tatę, który jest obecny w jej życiu.

Wspólnych dzieci z Antkiem nie mieliśmy. Ja nie chciałam.

A teraz do sedna.

Miesiąc temu Antek – który od pół roku już pracował – wieczorem zaczął się pakować. Zapytałam:

— Gdzie?

— Przyjeżdża siostra z siostrzeńcem. Muszę ich odebrać.

Pomyślałam: no dobrze, odebrać – i pojadą do hotelu albo do znajomych. Na pewno nie do nas. Ale gdzie tam! Godzinę później w drzwiach stanęła blondynka koło czterdziestki z nastolatkiem. Kobieta przedstawiła się:

— Jestem Paulina, a to mój syn Kacper.

Antek, jakby nigdy nic, rzucił:
— Wchodźcie, rozgośćcie się – i poszedł po walizki.

Zastygłam jak posąg. Posadziłam „gości” przy herbacie i ruszyłam do Antka po wyjaśnienia. Spokojnie oznajmił:

— Paulinę rzucił mąż, nie mają gdzie mieszkać. Więc przyprowadziłem ich do nas.

— Cudownie. A mnie spytać się nie godzi? To mieszkanie należy do mamy. Gdzie oni będą spać?

On już miał plan: ja z córką przenoszę się do pokoju mamy, Kacper do pokoju Zosi, a „siostra” Paulina – z nim. Ot, tak. Pokłóciliśmy się. Wytłumaczyłam logiczną opcję – mogą zamieszkać razem w jednym pokoju – ale Antek upierał się przy swoim.

Mama była w szoku. Powiedziała wprost: max dwa dni. I przypomniała Antkowi:

— Zapomniałeś, kto tu gospodyni? Trzeba było chociaż zapytać.

Na co on wybuchnął:

— Ja z tej nory zrobiłem cukiernię! jeżeli będziecie mi dokładać – pójdę do sądu po część mieszkania!

Mamie skoczyło ciśnienie. Wdałam się w kłótnię, ale on tylko groził:
— Chcesz? To zaraz zdrapię tapety, tłucę płytki!

Noc spędziłyśmy z Zosią w pokoju mamy, a Antek z „siostrą” w swoim. Trzęsłam się z oburzenia.

Rano, gdy jeszcze spał, weszłam na portale społecznościowe. Założyłam konto i zaczęłam szukać jego siostry – po nazwisku, które kiedyś rzucił. Znalazłam. Prawdziwa Paulina – brunetka, 35 lat, syn ma 14, a na profilu same posty: „Kocham męża”, „Szczęśliwa rodzina”… Więc kim była ta blondynka?

Oczywiste – kochanka. Wszystko stało się jasne. Pierwszym odruchem było urządzić scenę, ale się powstrzymałam. Zosię wysłałam do szkoły, poleciłam, by po lekcjach poszła do koleżanki i czekała na telefon. Z mamą ubraliśmy się i pojechaliśmy do prawnika.

Na konsultacji usłyszałyśmy: remont kapitalny to nie podstawa do roszczeń o część nieruchomości. Więc – można ich wyrzucić. Po prawniku – na policję. Tam, niestety, rozłożyli ręce: „Dopóki nic nie zniszczy, nie przyjdziemy”.

Mamę odesłałam do domu, sama zajrzałam do sądu, złożyłam pozew o rozwód. Potem zaczęłam dzwonić do znajomych. Kilku mężczyzn zgodziło się pomóc przy „eksmisji”. Wieczorem, po pracy.

Wróciłam, uspokoiłam mamę. Cały dzień spędziłam w domu, obserwując „Paulinkę” i jej „synka”. Chłopak okazał się mieć 17 lat, nie uczył się, nie pracował. Zadawałam naiwne pytania o dzieciństwo, szkołę, wspólną rodzinę. Oni i Antek nerwowo spoglądali na siebie, gubili się w zeznaniach. Było obrzydliwie. Ale wytrzymałam.

A wieczorem zaczął się finał tego absurdalnego spektaklu.

Przyszli znajomi. Antka – za drzwi. „Paulinkę” – razem z nim. Chłopakowi grzecznie zaproponowano wyjście. Walizki – na klatkę. Nie wytrzymałam i „Paulince” przyłożyłam kopniaka w siedzenie. Antek, już za progiem, nagle zaczął się tłumaczyć:

— Tak, to Gabrysia. Moja kochanka. Mąż ją wyrzucił. Żal mi jej. No i… no… zagalopowałem się. Wybacz. My, faceci, tacy jesteśmy. Nie da się wciąż jeść tylko placków ziemniaczanych!

Tak, Antek. Tyle iż zapomniałeś, iż nie byłeś u siebie. I z plackami nie byłeś przy patelni. A w mieszkaniu mojej matki. A myśmy cię z tego mieszkania wykurzyli.

Może nie opowiadałabym tego nikomu. Ale niech to będzie przypomnieniem dla wszystkich kobiet: na świecie jest kobieta, której mąż przyprowadził kochankę do mieszkania jej matki i spał z nią za ścianą. I ta kobieta nie dała za wygraną. Wszystko się ułoży. NajważI ta kobieta dziś uśmiecha się, patrząc, jak jej życie znów jest jej własne, a cyrk odjechał na dobre.

Idź do oryginalnego materiału