— Jak śmiesz, Anielko?! Jak śmiesz przymierzać moją suknię ślubną?! — głos Weroniki Kazimierza drżał ze złości, stała w drzwiach sypialni, trzymając się futryny białymi ze wzburzenia palcami.
Anielka odwróciła się, nie zapinając do końca zamka z tyłu. Biała, satynowa suknia opinała jej smukłą sylwetkę, podkreślając talię i spływając eleganckimi fałdami aż do podłogi.
— Weroniko Kazimierzowo, ja… tylko chciałam zobaczyć, czy będzie mi pasować… — wyjąkała dziewczyna, rumieniąc się po uszy. — Wojtek mówił, iż można…
— Wojtek mówił?! — teściowa weszła do pokoju, zaciskając pięści. — Mój syn nie miał prawa pozwalać ci dotykać moich rzeczy! To dla mnie świętość! Rozumiesz? Świętość!
Anielka gorączkowo próbowała rozpinać suknię, ale zamek się zaciął. Im bardziej szarpała, tym bardziej się klinował.
— Weroniko Kazimierzowo, proszę pomóżcie, nie mogę jej zdjąć…
— Nie waż się drzeć! — wrzasnęła kobieta. — jeżeli zniszczysz, nigdy ci tego nie wybaczę! Stój spokojnie!
Palce teściowej drżały, gdy ostrożnie uwalniała zamek. Anielka czuła, jak napięcie bije od tej chudej kobiety z ciasno spiętymi włosami.
— Czy ty w ogóle rozumiesz, co to jest? — szeptała Weronika Kazimierz, delikatnie ściągając suknię z ramion synowej. — To nie jest zwykła szmata! W tej sukni wyszłam za mąż za ojca Wojtka… Niech odpoczywa w pokoju…
Anielka milczała, wkładając swój zwykły sweter. W lustrze widziała, jak teściowa starannie wygładza każdą fałdę na sukni, sprawdza, czy nic się nie pogniotło.
— Przepraszam — szepnęła cicho. — Nie chciałam was zdenerwować. Po prostu ślub za miesiąc, a ja nie mam pieniędzy na suknię…
Weronika Kazimierz odwróciła się gwałtownie.
— A kto ci każe wychodzić za mąż, jak nie masz grosza? Myślałaś, iż mój syn cię utrzyma? On sam jeszcze dziecko!
— Kochamy się — wyszeptała Anielka.
— Miłość! — prychnęła teściowa. — Miłością mieszkania nie wynajmiesz i dzieci nie nakarmisz! Mnie też się kiedyś wydawało, iż kocham, a potem całe życie w biedzie przeżyłam!
W korytarzu rozległy się kroki, i do pokoju wszedł Wojtek. Wysoki, jasnowłosy, od razu wyczuł atmosferę.
— Co się stało? Mamo, dlaczego jesteś taka czerwona?
— Lepiej spytaj swoją narzeczoną, co tu wyprawiała! — Weronika Kazimierz powiesiła suknię w szafie i zatrzasnęła drzwi.
Wojtek spojrzał na Anielkę, potem na matkę.
— Aniela, przymierzałaś tę suknię?
— Mówiłam ci, iż chcę zobaczyć… Powiedziałeś, iż mama się nie będzie gniewać…
— Myślałem, iż jej nie będzie w domu — zmieszał się chłopak.
— Aha! — Weronika Kazimierz załamała ręce. — Więc zmówiliście się za moimi plecami! W moim domu, z moimi rzeczami!
— Mamo, no co ty się tak unosz? Ta suknia i tak tylko w szafie wisi, nikomu niepotrzebna!
W pokoju zapadła cisza. Weronika Kazimierz powoli odwróciła się do syna, i Anielka zobaczyła, jak zmienia się jej twarz. Ból, głęboki i dawny, odbił się w oczach kobiety.
— Nikomu niepotrzebna? — mówiła bardzo cicho. — Rozumiem. Więc i ja nikomu nie jestem potrzebna, ani moje wspomnienia, ani to, co dla mnie cenne…
— Mamo, nie to chciałem powiedzieć…
— Wiesz co, synu — Weronika Kazimierz wyprostowała się — żyjcie, jak chcecie. Ale mojej sukni nie ruszajcie. Lepiej oszczędzajcie i kupcie sobie swoją.
Wyszła z pokoju, i Anielka usłyszała, jak zatrzasnęły się drzwi do kuchni.
— No to się wpakowaliśmy — westchnął Wojtek. — Teraz będzie się do mnie miesiąc nie odzywać.
— Wojtku, a dlaczego ona tak? Przecież nic złego nie zrobiłam…
Wojtek usiadł na łóżku, przetarł twarz dłońmi.
— To długa historia, Aniela. Mama… po śmierci taty zupełnie się zmieniła. Dawniej była wesoła, zawsze się śmiała. A teraz… Wszystkie rzeczy po tacie trzyma jak w muzeum. A ta suknia… Czasem ją wyjmuje, głaszcze, rozmawia z nią…
— Rozmawia?
— No. Myśli, iż nie słyszę. A ja jako dziecko raz podsłuchałem. Mówiła do sukni, jak tęskni za tatą, jaki był dobry… Straszne trochę, ale ją rozumiem.
Aniela przysiadła obok narzeczonego.
— Może mam z nią porozmawiać? Wytłumaczyć, iż nie chciałam jej urazić?
— Spróbuj. Tylko ostrożnie. Teraz jest wkurzona…
W kuchni Weronika Kazimierz gwałtownie szatkowała kapustę na barszcz. Nóż uderzał o deskę, jakby rąbała drewno.
— Weroniko Kazimierzowo, mogę wejść?
— Wchodź, skoro przyszłaś — odparła teściowa, nie podnosząc głowy.
Aniela niepewnie podeszła do stołu.
— Chciałam przeprosić. Naprawdę nie chciałam was zdenerwować. Tylko… moja mama umarła, jak byłam mała, a ciotka, która mnie wychowała, nie jest bogata. No to pomyślałam…
— Pomyślałaś, iż darmochę złapiesz — burknęła Weronika Kazimierz.
— Nie! — Aniela zaczerwieniła się. — Pomyślałam, iż może traktowalibyście mnie jak córkę…
Weronika Kazimierz zatrzymała się nagle, spojrzała na dziewczynę.
— Jak córkę? Co ty sobie wyobrażasz? Córką jeszcze trzeba zasłużyć!
— A jak zasłużyć? — cicho zapytała Aniela. — Powiedzcie, co mam robić, a ja się postaram…
Kobieta odłożyła nóż, wycierała ręce w ścierkę.
— Wiesz co, dziewczyno, siadaj. Opowiem ci o tej sukni.
Aniela ostrożnie usiadła przy stole.
— Miałam dziewiętnaście lat, gdy wyszłam za mąż za ojca Wojtka. Przystojny był, postawny, wszystkie dziewczyny za nim płakały. A wybrał mnie. Tę suknię szyłyśmy z moją mamą trzy miesiące. Co wieczór siedziałyśmy, każdą cekin manualnie przyszywałyśmy. Mama mówiła: „Weronika, zapamiętaj ten dzień, bo w życiu taki tylko raz się zdarza”.
Głos kobiety zmiękłWeronika Kazimierz westchnęła głęboko, po czym niespodziewanie uśmiechnęła się do Anieli i powiedziała: „Weź tę suknię, niech i w niej będzie trochę szczęścia,” a gdy młodzi odjeżdżali do kościoła, pierwszy raz od lat łzy w jej oczach były łzami radości.