Ostatnia przystań. Opowieść o ławce i zniszczonym życiu

newskey24.com 3 dni temu

Ostatnia przystań. Historia pewnej ławki i jednego złamanego życia

Południowe słońce chyliło się ku zachodowi, rozlewając światło i ciepło po zapylonych alejkach. Na skraju zadbanego podwórka, ogrodzonego wysokim metalowym płotem, pod potężną koroną kasztanowca siedział Piotr Janowicz. Uwielbiał tę ławkę – pierwszą od budynku, z doskonałym widokiem na cały teren. Tu był świadkiem każdego szelestu, każdego nowego samochodu, każdego przyjazdu – jak kronikarz wśród opuszczonych losów.

Oparł się o oparcie, wyprostował nogi. Ciepły wiatr igrał z jego siwymi włosami, jak psotny chłopiec. Miał zamknięte oczy, ale słuch wciąż czujny. I natychmiast wychwycił, jak za kratą z cichym sykiem zatrzymał się samochód.

Przymrużył oczy i spojrzał w stronę ulicy. Za przyciemnionymi szybami luksusowego auta nic nie było widać. Po chwili otworzyły się tylne drzwi, i na chodnik wysiadł tęgi, błyszczący mężczyzna w skórzanej kurtce. Podbiegł do bagażnika i wyciągnął dwie torby.

– Wychodzimy, mamo, wychodzimy… Przyjechaliśmy, jakie tu ładnie – mówił z wymuszonym entuzjazmem, zaglądając do wnętrza.

Za nim, szurając nogami i opierając się na lasce, wysiadła starsza kobieta. Niska, przygarbiona, o napiętej twarze. Matka.

– Synu, zabierz torby i chodźmy do recepcji… Muszę jeszcze gdzieś wpaść – dodał, choćby na nią nie patrząc.

– Mamo, nie marudź, mam mało czasu – burknął już z irytacją młody mężczyzna, zatrzaskując bagażnik.

Piotr Janowicz uśmiechnął się kącikiem ust. *„No cóż, nowy lokator… kolejna dusza, porzucona jak niepotrzebny przedmiot…”* Serce znów zabolało, instynktownie sięgnął po tabletkę do kieszeni.

Kilka minut później zatrzasnęły się drzwi recepcji. Mężczyzna wypadł na zewnątrz, wcisnął się do samochodu i odjechał, choćby się nie oglądając. Auto zniknęło za zakrętem.

Piotr zamknął oczy. Przypomniała mu się Hela, jego Hela, jeszcze żywa, jeszcze szepcząca rano coś dobrego, ciepłego. Zawsze razem, wszystko dzielili na pół. choćby marzyli – jeżeli umierać, to razem, tego samego dnia.

Ale pewnego dnia obudził się i zobaczył jej oczy – otwarte i nieruchome.

Świat się zawalił. Nie jadł, nie palił w piecu. Leżał w zimnie i ciszy, aż przybiegła sąsiadka i telegrafem wezwała syna.

Syn przyjechał drugiego dnia.

– Tato, nie bierz za dużo, wszystko kupimy. Zamieszkasz u nas, w pokoju gościnnym, stoi pusty – przekonywał, pakując rzeczy ojca do torby.

– Pomóż zdjąć ramkę z Helą – tylko to poprosił Piotr.

– Po co ci to? – westchnął syn, ale widząc jego spojrzenie, posłusznie się zgodził.

Synowa przywitała go z zaciętymi ustami.

– Leszek, no zrozum… nie mogłem go tam zostawić! – szeptał syn w kuchni.

– A u mnie goście mają pod łóżkiem mieszkać?! – syczała kobieta. – Dom opieki ci do głowy nie przyszedł? Kto się nim zajmie? Ja? Ani dnia, jasne?

Piotr wszystko słyszał. Wyszedł do przedpokoju, oparł się o futrynę:

– Synu, ona ma rację. Zbierz dokumenty. Zgadzam się na sprzedaż domu. Tylko się nie kłóćcie, proszę.

– Widzisz! – ucieszyła się synowa. – Rozumny człowiek. A ty uparty jak twój dziadek. Proszę, Piotrze Janowiczu, omówimy wszystko.

Wstrząsnął głową, jakby strząsając przeszłość. Otarł twarz chusteczką i powoli wstał z ławki. Noga znów bolała, ale ruszył w stronę budynku – zobaczyć, gdzie ulokowano nową lokatorkę.

Kobieta siedziała na krześle przy ostatnich drzwiach. Mała, schludna, w chusteczce, którą raz ściskała w palcach, raz starannie prostowała. Próbowała się trzymać, ale usta jej drżały.

– No, z nowym mieszkaniem… – niepewnie zaczął Piotr. – Nazywam się Piotr Janowicz. A pani?

– Maria… Janowna – szepnęła.

– Z własnej woli, czy jak? – cicho zapytał, ale jego wzrok mówił: *„Rozumiem wszystko.”*

– Z własnej, z własnej. Syn mój – istotny urzędnik, wnuk – na prokuratora się uczy. Mamy wszystko, wszystko dobrze – mówiła, jakby broniąc się przed światem.

*„Tak, tak”* – pomyślał Piotr. *„Przywieźli, zostawili, jak worek. A ona – ‘wszystko dobrze’. Tylko matka potrafi tak kłamać, by chronić swoje dzieci.”*

– Ja tu tylko na chwilę… Trochę posiedzę – i zabiorą mnie. Nie mogę bez zajęcia. Nie potrafię bez nich…

Łzy napływały jej do oczu, ale uparcie je połykała. Piotr wstał:

– Wszystko będzie dobrze. Poczekaj chwilę. Pójdę, przejdę się przed snem…

Nie odwrócił się. Nie mógł.

Rankiem na korytarzu panował ruch. Sąsiad z pokoju rzucił obojętnie:

– Nową wynieśli. Nie przeżyła. Serce, mówią.

Piotr Janowicz usiadł z powrotem na łóżku, odwrócił się do ściany. W milczeniu.

– Odpoczęła już, biedaczka… Dobra była. Niech ci ziemia lekką będzie, Mario Janowno – wyszeptał, żegnając się i zaciskając powieki.

A za oknem zaczynał się nowy dzień. Słońce nieśmiało muskało parapety, jakby przepraszając, iż oświetliło świat, w którym opuszczonych przybyło o jedną duszę.

Idź do oryginalnego materiału