Niespodziewany sojusz: jak zięć i teściowa stali się jedną drużyną
Anna Kowalska starannie zapakowała w kratkową torbę ziemniaki z własnego ogródka, kiszone ogórki, kilka słoików domowego dżemu i wyruszyła w odwiedzję do córki i zięcia. – Kasiu, już jadę pociągiem. Niech Wojtek po mnie przyjedzie na dworzec, torba jest ciężka – zadzwoniła do córki. – Jasne, mamo, będziemy czekać – odpowiedziała Kasia. Rankiem, stępając na peron, Anna usłyszała: – Mamo, tutaj! – Odwróciła się… i zastyła. Obok brzemiennej córki stał elegancki, zadbany mężczyzna, a to z pewnością nie był ten nieogolony, ponury kierowca ciężarówki, do którego nigdy nie potrafiła znaleźć wspólnego języka.
A przecież Wojtek nigdy nie palił się do małżeństwa. W wieku trzydziestu siedmiu lat wciąż był kawalerem i uparcie powtarzał przyjaciołom na wędkowaniu, iż nie spotkał jeszcze tej jedynej, która „zapali iskrę”. Jedni zazdrościli: no bo bez żony – bez problemów. Drudzy wzdychali: jednak miło, gdy ktoś na ciebie czeka w domu. A on żartował, iż ma przynajmniej jeden plus – brak teściowej.
I nagle – jak grom z jasnego nieba. Na stacji benzynowej ujrzał Ją. Kasię. Dziewczyna z niebieskimi oczami i identyfikatorem na piersi zdawała się wyjść prosto z jego snów. Uśmiechnęła się do niego – i po facecie. Następnego wieczoru podjechał tym samym terenowym autem, schował za plecami bukiet i, drżąc, wykrztusił: – Cześć, Kasia… Mogę cię zaprosić na kawę?
Od tamtej chwili wszystko potoczyło się jak błyskawica. niedługo – ślub. Wojtek po raz pierwszy od lat spieszył do domu, a nie do hotelu. Wracał z tras jak na skrzydłach. Po raz pierwszy poczuł się nie tylko mężczyzną, ale i mężem. A potem – i przyszłym ojcem. Wszystko układało się idealnie… gdyby nie spotkanie z teściową.
Anna Kowalska nie należała do płochliwych: inteligentna, chłodna, surowo wychowana kobieta. Przy pierwszym spotkaniu przywitała zięcia lodowatą uprzejmością. A gdy Wojtek z serdecznością nazwał ją drugą mamą, odparła ostro: – Skąd panu przyszło do głowy, iż ja jestem pańską matką?
Nie obraził się. Po prostu zrozumiał: będzie musiał zasłużyć na jej zaufanie.
Mineły rok. Kasia – w ostatnim trymestrze. Wojtek wrócił z drogi, a żona ze zmartwieniem zajrzała mu w oczy: – Mama przyjeżdża do nas na kilka dni… – O! A ja myślałem, iż coś poważnego! – roześmiał się. – Teściowa to teściowa. Tylko że… – i z irytacją pogładził zarost.
– Tylko iż – podchwyciła żona – ostrzyż się, ogól. Mamie nie podoba się, iż wyglądasz jak dziad. – A tobie? – Mnie się podoba, ale mama to mama…
I Wojtek się podporządkował. Wystrzygł się, ogolił, spojrzał w lustro – i sam siebie nie poznał. Na dworcu Anna Kowalska o mało się nie potknęła: przed nią stał nie nieogolony kierowca, ale przystojny, młodzieńczy mężczyzna. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, ciepły, pełen zaskoczenia. A Wojtek złapał się na tym, że… cieszy się na widok tej kobiety. Coś w niej się zmieniło. I chyba w nim też.
Podczas kolacji wymknął się do pokoju – zaczynał się mecz. Włączył cicho, by nie przeszkadzać. Nagle – głos za plecami: – Wojtku, podgłośnij! Też lubię piłkę! I koszykówkę.
Odwrócił się. Anna Kowalska stała z autentycznym zainteresowaniem. Gdy razem kibicowali tej samej drużynie, zrozumiał – to nie będą zwykłe odwiedziny.
Następnego dnia wybrali się z Kasią na ryby. Namiot, wędki, prowiant. Anna Kowalska zapytała: – Przypadkiem nie wybieracie się na ryby? Ja z wami! Weźcie mój namiot – ugotuję zupę rybną, nie oderwiecie mnie od garnka!
Na łonie natury teściowa była w swoim życiu: ogień, drewno, choćby stół z pniaków. Śmiała się, głośno opowiadała, promieniała – jakby odmłodniała o dwadzieścia lat. Zupę ugotowała taką, iż Wojtek prosił o dokładkę trzy razy. A potem byli już na „ty”. Żartowali nawet, iż jeżeli Kasia na starość będzie taka jak jej mama – będzie szczęśliwy.
Anna przytuliła córkę i szepnęła: – Jak dobrze, iż was mam…
I w tej chwili Wojtek zrozumiał: żaden mundial nie zastąpi tego, co tu i teraz – swojego, prawdziwego.