Zadzwonili do drzwi. Otworzyłam — na progu stała zapłakana teściowa: okazało się, iż jego kochanka zostawiła ich bez grosza.
Piętnaście lat temu wzięliśmy z Witkiem ślub. Wtedy też jego matka dała mi jasno do zrozumienia: przyjaciółkami nigdy nie będziemy. Pogodziłam się z tym. Pobraliśmy się, ale dzieci Bóg długo nam nie dawał. Dziesięć lat czekania, nadziei i modlitw… W końcu los się do nas uśmiechnął: najpierw urodził się syn, a niedługo potem córka.
Życie układało się całkiem nieźle. Witek zrobił świetną karierę — został dyrektorem dużej firmy. Ja mogłam poświęcić się dzieciom, wziąć urlop macierzyński i całkowicie oddać się rodzinie. Mojej mamy nie było już przy nas — mieszkała w innym mieście, więc pomocy nie miałam skąd oczekiwać. A teściowa? Przez te wszystkie lata nic w jej stosunku do mnie nie drgnęło. Dla niej zawsze byłam tylko przebiegłą wyrachowaną osobą, która odebrała jej syna. W jej marzeniach Witek miał poślubić „porządną dziewczynę”, tę, którą dla niego wybrała. Ale on wybrał mnie.
Żyliśmy razem, wychowywaliśmy dzieci. Starałam się ignorować jej niechęć. Aż pewnego dnia wszystko runęło.
Tamten dzień pamiętam w najdrobniejszych szczegółach. Właśnie wróciłyśmy z dziećmi ze spaceru. Maluchy bawiły się w przedpokoju, a ja poszłam do kuchni nastawić czajnik. Wtedy wzrok mój padł na półkę przy wejściu — leżała tam kartka papieru. Gdy już podchodziłam, przeszedł mnie chłód niepokoju. Mieszkanie było puste. Rzeczy Witka zniknęły.
Na skrawku papieru, niechlujnie i byle jak, napisał:
„Wybacz. Pokochałem inną. Nie szukaj mnie. Jesteś silna, dasz radę. Tak będzie lepiej dla wszystkich.”
Telefon męża był wyłączony. Ani słowa, ani wiadomości. Po prostu zniknął. Zostawił mnie samą — z dwójką małych dzieci.
Nie wiedziałam ani gdzie jest, ani kim była ta „inna”. Z rozpaczy zadzwoniłam do teściowej. Myślałam, iż coś powie, wspomoże, wytłumaczy. Ale usłyszałam tylko:
— Sama jesteś sobie winna — jej głos brzmiał złośliwą satysfakcją. — Zawsze wiedziałam, iż tak się skończy. Ty też powinnaś była to przewidzieć.
Zamarłam. Co zrobiłam nie tak? Czym zasłużyłam na taką nienawiść? Ale nie było czasu w szukanie winnych — na rękach miałam dzieci, a pieniędzy prawie żadnych. Witek nie zostawił nam choćby złotówki.
Nie mogłam iść do pracy — nie miałam z kim zostawić maluchów. Wtedy przypomniałam sobie, iż kiedyś dorabiałam, pisząc prace naukowe. Dzięki temu jakoś przeżyliśmy. Każdy dzień — walka o kawałek chleba. Pół roku — ani słowa od Witka.
Był deszczowy jesienny wieczór. Właśnie układałam dzieci do snu, gdy nagle rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Serce wezbrało. Kto o tej porze? Może sąsiedzi?
Uchyliłam drzwi — i oniemiałam.
Na progu stała teściowa. Zmięta, przemoczona, z twarzą zalzaną łzami.
— Przyjmiesz mnie? — szepnęła, a ja machinalnie odsunęłam się, wpuszczając ją do środka.
Usiadłyśmy w kuchni. Ocierając łzy z trudem, zaczęła mówić. Okazało się, iż owa „nowa miłość” Witka była zwykłą oszustką. Oszukała go, zabrała wszystkie pieniądze, wzięła kredyt na jego nazwisko i uciekła, zabierając, co tylko miało jakąś wartość.
Witek został z niczym. Dom jego kochanki okazał się fikcją, a marzenia — złudzeniem. Teściowa też ucierpiała — dla syna zastawiła swoje mieszkanie, a teraz bank groził eksmisją.
— Nie mamy już nic — szeptała. — Pomóż… Proszę, pomóż… Nie mam gdzie iść…
Patrzyła na mnie wzrokiem zbitego psa, błagając, bym pozwoliła jej zostać chociaż na jakiś czas.
Siedziałam, zaciskając palce. W głowie kłębiły się myśli. Przypominały się jej wszystkie szydercze słowa, pogardliwe spojrzenia, te lata samotności w jej domu, gdy czułam się obca w rodzinie własnego męża. A teraz prosi o schronienie?
Część mnie chciała odpłacić pięknym za nadobne. Powiedzieć: „Wynoś się, teraz nikt ci nie jest nic winien!” Druga część — ta, która pamiętała o miłości, o dobru, o dzieciach — nie pozwalała postąpić tak okrutnie.
Milczałam. W oczach miałam łzy.
Co wybrać? Zemstę czy litość?
Zanim podjęłam decyzję, po prostu wstałam, zaparzyłam herbatę i postawiłam przed nią filiżankę.
Bo czasami bycie człowiekiem oznacza wybór nie sercem, ale sumieniem.