„Ktoś ty w ogóle jest, żeby mi tu rozkazywać?” – Zygmunt odwrócił się gwałtownie od lodówki, trzymając w ręce puszkę piwa. „Ty się w tym domu w ogóle nie liczysz! Jasne?”
Halina stała przy kuchence, mieszając rosół, i czuła, jak dygoczą jej dłonie. Chochla zadźwięczała o brzeg garnka.
„Nie liczę się?” – powtórzyła cicho. „To ja nie jestem twoją żoną?”
„Żona!” – Zygmunt prychnął i otworzył puszkę. „Jaka tam żona. Sprzątaczka, oto kim jesteś. I to kiepska.”
Halina wyłączyła gaz i zwróciła się do męża. Czterdzieści trzy lata razem. Czterdzieści trzy lata gotowała mu obiady, prała koszule, prasowała spodnie. Wychowała dzieci, gdy on robił karierę.
„Sprzątaczka, mówisz?” – jej głos stał się twardszy. „A kto ci te koszule pierze? Kto gotuje, sprząta, twoją matką się opiekuje?”
„To twój obowiązek!” – Zygmunt walnął puszką w stół. „Ja zarabiam, rachunki płacę, a ty co? Rosół warzysz? To każda baba potrafi.”
„Każda baba” – powtórzyła Halina. Coś w niej pękło. „Aha.”
Zerwała fartuch i powiesiła na haczyku. Zygmunt dopijał piwo, stojąc do niej plecami.
„Więc każda baba” – mruknęła pod nosem. „No to zobaczymy.”
Przeszła do sypialni i wyciągnęła z szafy starą podróżną torbę. Zygmunt usłyszał szelest i zajrzał do pokoju.
„Co ty robisz?”
„Pakuję się” – spokojnie odparła, składając rzeczy. „Skoro się tu nie liczę, to i miejsca dla mnie nie ma.”
„Gdzie się niby wybierasz?” – zmarszczył brwi.
„Do Jadzi. Odwiedzę ją na trochę.”
Jadzia była młodszą siostrą Haliny. Mieszkała sama w dwupokojowym mieszkaniu, pracowała jako pielęgniarka w przychodni.
„Daj spokój” – machnął ręką. „Nie rób dram. Kto obiad ugotuje?”
„A to ważne?” – zapięła torbę. „Sam powiedziałeś, iż każda baba to potrafi. Znajdź sobie jakąś.”
Zygmunt patrzył zdezorientowany, jak żona się ubiera.
„Halinka, nie kapryś. Przecież nie chciałem.”
„Oczywiście, iż nie” – wciągnęła płaszcz. „Po prostu prawdę powiedziałeś. Ja się tu nie liczę.”
„No nie pierdol!” – podniósł głos. „Kto ci pozwolił wychodzić?”
Halina zatrzymała się w drzwiach i spojrzała na niego.
„Nikt. Sama sobie pozwoliłam. Czy i na to prawa nie mam?”
Wyszła, zostawiając go z otwartą buzią.
Na dworze było chłodno – październik już rozgościł się na dobre. Halina wsiadła do autobusu i pojechała do siostry. Po drodze dzwonił telefon, ale nie odbierała.
Jadzia otworzyła drzwi w szlafroku i kapciach.
„Halinko! Co się stało?” – zobaczyła torbę.
„Mogę u ciebie przenocować?”
„Jasne, wchodź. Co się dzieje?”
Usiadły w kuchni, Jadzia zaparzyła herbatę. Halina opowiedziała o kłótni.
„On się w ogóle ośmielił?!” – oburzyła się Jadzia. „Nie liczysz się?! Po tylu latach?”
„Wyobraź sobie” – Halina otarła łzy chusteczką. „Całe życie dla niego, dla dzieci. A on mówi, iż każda baba to umie.”
„Niech znajdzie tę każdą” – warknęła Jadzia. „Zobaczymy, jak sobie poradzi.”
Telefon znów zadzwonił. Zygmunt.
„Nie odbieraj” – poradziła Jadzia. „Niech się namyśli.”
Halina położyła telefon na stole.
Rano obudziła się na sofie. Jadzia szykowała się do pracy.
„Zostajesz, ile chcesz” – powiedziała. „Mam zapasowe klucze.”
Halina została sama w cudzym mieszkaniu. Dziwnie było bez zajęć – zwykle o tej porze krzątała się w kuchni, pakowała Zygmuntowi kanapki, planowała dzień.
Telefon milczał. Pewnie mąż myślał, iż sama wróci, jak ochłonie.
Przygotowała sobie śniadanie i usiadła z kawą przy oknie. W sercu było dziwnie – smutno, ale i jakoś lżej. Od ilu lat nie jadła w ciszy, bez myślenia o jego obiedzie?
W południe zadzwoniła córka, Ania.
„Mamo, tata dzwonił. Mówił, iż się pokłóciliście?”
„Pokłóciliśmy.”
„O co?”
„Powiedział, iż się nie liczę. Że jestem sprzątaczką, i to kiepską.”
„Mamo!” – oburzyła się Ania. „Jak on mógł?!”
„Właśnie tak. Widocznie tak myśli.”
„Ale to nieprawda! Ty wszystko robisz!”
„Ja tak myślałam. A okazuje się, iż tylko sprzątam.”
Ania zamilkła.
„Mamo, gdzie teraz jesteś?”
„U cioci Jadzi.”
„Długo tam zostaniesz?”
„Nie wiem. Może pracę znajdę. Skoro sprzątaczka, to i doświadczenie mam.”
„Mamo, nie mów tak!” – Ania nerwowo przerywała. „Pogódźcie się!”
„Pogodzić?” – Halina się uśmiechnęła. „A o czym? On powiedział prawdę. Naprawdę się nie liczę.”
„Mamo, tata się pewnie zdenerwował. Zmęczony.”
„Zmęczony” – powtórzyła. „A ja nie? Czterdzieści trzy lata nie zmęczona.”
Ania westchnęła.
„Porozmawiam z nim. A ty się zastanów – czy warto niszczyć rodzinę przez jedno zdanie?”
„Jedno zdanie?” – pokręciła głową. „Aniu, to nie jedno zdanie. To pierwszy raz, gdy głośno powiedział, co myśli.”
Wieczorem Jadzia wróciła zmęczona.
„Jak tam?” – zdjęła fartuch.
„Spoko. Ania dzwoniła.”
„I co mówi?”
„Żebym się pogodziła.”
Jadzia usiadła obok.
„A ty co myślisz?”
„Nie wiem” – szczerze odpowiedziała. „Może ma rację. Może naprawdę się nie liczę.”
„Halinko, co ty pleciesz!” – Jadzia ścisnęła jej dłoń. „Ty jesteś wspaniała. jeżeli on tego nie widzi, to głupi.”
„Łatwo mówić” – Halina westchnęła. „Mam sześćdziesiąt siedem lat. Gdzie pójdę?”
„Nie wiem, ale z kimś, kto cię nie szanuje, też nie da się żyć.”
Następnego dnia Halina poszła po rzeczy. Zygmunt był w pracy. W zlewie brudne naczynia, na stole okruszki, łóżko nieposłane. Dwa dni bez niej”Rok później, ku zdumieniu całej rodziny, Halina otworzyła małą kawiarnię na starówce w Poznaniu, a pierwszym klientem, który zjawił się w drzwiach z bukietem róż i głupim uśmiechem, był Zygmunt – tym razem jednak nie po piwo, tylko po przeprosiny i szansę na nowy początek, bo samotne życie bez niej okazało się znacznie trudniejsze, niż przypuszczał.”