Koszt Żartu

newskey24.com 1 dzień temu

Odpłata za żart

Piętnaście lat razem. Wydawać by się mogło, iż to zwykła rodzina z Wrocławia: Stanisław i Helena, dwoje dzieci – Bartek i Zosia. Zżyci, kochający się, z silnymi więziami i dobrą opinią wśród znajomych. Wszyscy nazywali ich wzorowym małżeństwem. Żyli zgodnie, bez głośnych awantur, z szacunkiem i ciepłem. Czuło się, iż szczęście na zawsze zamieszkało w ich domu.

Stanisław był duszą towarzystwa, urodzonym żartownisiem. Jego obsesją były psikusy – nie te niewinne, ale takie, od których włosy stawały dęba.

Mógł owinąć kawałek plasteliny w papier po cukierku, idealnie odwzorowując kształt i kolor. Albo wypełnić ciasteczko pastą do zębów. Lubił nalać sos sojowy do butelki po coli, tworząc iluzję napoju. Pewnego razu na stole jego ofiary, spodziewając się słodkiego nadzienia, znajdowali glinianą masę. Stanisław śmiał się do łez, ale reszta… niekoniecznie.

— Stachu, proszę cię – nie raz błagała Helena. – Nie dzisiaj. Niech choć ta rocznica przebiegnie spokojnie. Bez twoich wybryków.

— Dobrze, przysięgam, ani jednego żartu, tylko świętowanie – obiecał w dniu ich kryształowego wesela.

Dom przygotowywał się na przyjęcie. Helena krzątała się w kuchni, dzieci dekorowały salon. Stach dostał długą listę zakupów i pojechał do supermarketu. Wrócił po paru godzinach. Ale przed domem czekała na niego pierwsza niespodzianka – na jego miejscu ktoś zaparkował samochód.

Trochę poirytowany, zostawił kartkę „winowajcy” i zaparkował na podwórku. Torby były ciężkie, ale się spieszył – bez tych zakupów stołu nie było.

Wszedł na piętro. Wyciąga klucz – nie przekręca się. Czoło pokryło się zimnym potem. Dzwonek brzmiał obcym głosem, nie tym radosnym, co zawsze. Drzwi się otworzyły, i…

Przed nim stanęła obca kobieta w szlafroku i papilotach.

— No wreszcie! Już pół sklepu obdzwoniliśmy! Gdzie zakupy? – warknęła niecierpliwie.

Stanisław znieruchomiał.

Pojawił się mąż kobiety – rosły, dobroduszny mężczyzna o imieniu Krzysztof.

— Maryś, chyba dostawca.

— Ile należy? Gdzie paragon? – Marysia grzebała już w torbach.

— Przepraszam… – głos Stanisława zadrżał. – To moje mieszkanie. Ulica Nadbrzeżna 12, klatka 3?

— Tak, zgadza się. Kupiliśmy je pięć lat temu od kobiety z dziećmi. Chyba miała na imię Helena, a dzieci Bartek i Zosia.

Stanisław o mało nie upuścił toreb. Serce ścisnęło mu się boleśnie. Wyciągnął dowód, pokazał adres. Wszystko się zgadzało – klatka 3.

— Proszę wejść, niech pan sprawdzi – zaproponowała Marysia.

Wszedł… i znalazł się w obcym miejscu. Meble nie te, ściany przemalowane. Nic swojego. Głowa mu się zakręciła. Osunął się na krzesło. Pojawili się dzieci Marysi – mniej więcej w wieku jego własnych. Śmiech, rozmowy, gwar. To musiał być koszmarny sen.

Wyciągnął telefon. Zadzwonił do Heleny.

— Hela… co się dzieje? Gdzie jesteś? Dlaczego w naszym mieszkaniu są obcy ludzie?

— Helu, już idziesz? – odezwał się męski głos w tle.

— Już, kochanie! – odparła wesoło. Potem w słuchawce: – Kto mówi, przepraszam?

— Hela! To ja, Stanisław!

— Kto? Staś? Żartujesz sobie? Pięć lat cię nie było, i nagle – witamy?

— Jakie pięć lat?! Wyszedłem na zakupy na dwie godziny!

— Wyjechałeś w dniu rocznicy i zniknąłeś. Ani słowa. Sprzedałam mieszkanie, sama nie dałam rady. Dzieci dorosły. Mamy nowe życie. Jestem zamężna. Mieszkamy w domu mojego męża…

— Czekaj! Co ty pleciesz? – łzy już dławiły go w gardle. – To jakiś żart? Halucynacje?

— Nie, Stachu. To ty żartowałeś z nas latami. Ale dziś sam skosztowałeś swojej własnej medycyny…

I wtedy… do mieszkania weszły dzieci, Helena, sąsiedzi, przyjaciele. Ze śmiechem i oklaskami.

— Niespodzianka! – krzyknęli chórem.

Stanisławowi ugięły się nogi. Rozejrzał się – znajome twarze. Tylko scena jak z przedstawienia.

— To był żart – potwierdziła Helena. – Przygotowywaliśmy go pół roku. Chcieliśmy, żebyś poczuł, jak to jest – być na miejscu tych, których się wystawia do wiatru.

— Wy… oszaleliście… – wyszeptał, drżącymi rękami sięgając po kroplę nasercową.

— Poznajcie, to Krzysztof i Marysia. Aktorzy z teatru dramatycznego. Odegrali swoje role perfekcyjnie.

— A dzwonek? A zamek?

— Krzysztof jest złotą rączką. Wymienił zamek i dzwonek. Wszystko według scenariusza.

— A głos w słuchawce?

— Mój brat Jurek. Zasłonił usta chustą, żebyś nie poznał głosu.

Stanisław upadł na łóżko, a Helena podała mu troskliwie szklankę wody.

— Mamo – szepnął Bartek – chyba trochę przesadziliśmy?

— Mam nadzieję, iż w końcu zrozumie, jak to jest stać się celem żartu. Myślę, iż teraz psikusy się skończą.

I rzeczywiście zrozumiał. Na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału