Duch w cieniu

newsempire24.com 4 dni temu

Dziennik — Duch

Wracałem od rodziców do domu. Latem mieszkali na wsi. Dom stary, wymagający ciągłych napraw. W weekendy pomagałem tacie w drobnych remontach. Ostatnio serce mu szwankowało, więc starałem się przejąć cięższe obowiązki.

Tego dnia poprawiłem płot, nanosiłem wody ze studni — najpierw do podlania ogródka, potem do łaźni, pojechałem z mamą do sklepu. Po kolacji zacząłem się pakować.

— Dokąd tak późno? Zostań, rano pojedziesz — namawiała mama.

Ale obiecałem Dominice, iż wrócę. Gdy już miałem wyjeżdżać, zadzwoniłem do niej, a ona też radziła zostać do rana.

— To znaczy, iż nie tęsknisz? — udawałem, iż jestem urażony.

— Tęsknię, bardzo. I czekam — zaśmiała się żona.

— No to zaraz będę — odparłem pogodnie.

Słońce dawno zaszło, zapadły chłodne zmierzchy. Na drodze prawie nie było samochodów. Dopiero za kierownicą zrozumiałem, jak bardzo jestem zmęczony. Pojedyncze auta mijały mnie, oślepiając światłami. Gdy już wjeżdżałem do Krakowa, na chwilę zamknąłem oczy…

— Dominika, jestem! — krzyknąłem z progu mieszkania.

Nie odpowiedziała. Zajrzałem do kuchni. Żona stała przy kuchence, mieszała coś na patelni, nucąc pod nosem prostą piosenkę. „Gdzie ta keja…” — rozpoznałem słowa. Zapach smażonego schabowego drażnił nozdrza. Od dawna nie czułem się tak lekko. Zmęczenie zniknęło. Jak po długim, mocnym śnie. Albo tak właśnie było. Nie pamiętałem drogi, jakbym się teleportował.

— Dominika — zawołałem ponownie.

Ale żona nie zareagowała.

„Znowu w słuchawkach” — pomyślałem, podszedłem bliżej, ale żadnych słuchawek nie było.

— Stęskniłem się i zgłodniałem — szepnąłem jej do ucha.
Zastygła na moment, nasłuchując czegoś.

— No, wreszcie — ucieszyłem się. — Już myślałem, iż ogłuchłaś.

W tej samej chwili Dominika przykryła patelnię pokrywką, zgasiła gaz i gwałtownie się odwróciła. Ledwie zdążyłem odskoczyć.

— Dominika, co się dzieje? Dlaczego mnie ignorujesz? Jestem w domu! Ocknij się! — krzyknąłem.

Stałem obok, a ona zachowywała się tak, jakbym nie istniał. Nagle zadźwięczał dzwonek telefonu. Dominika gwałtownie przeszła do pokoju, mijając mnie o włos. Poczułem choćby powiew powietrza na twarzy.

Zajrzałem przez jej ramię. Na ekranie widniał nieznany numer. Zawahała się, ale odebrała.

— Tak, to ja — powiedziała. — Co? To jakaś pomyłka… — Po chwili telefon wypadł jej z dłoni, opadła ciężko na kanapę, zakryła twarz rękami i wybuchnęła płaczem.

— Dominika, co się stało? Z tatą? Serce? — Ale ona płakała, nie zwracając na mnie uwagi.

Przysiadłem przed nią, chciałem odsunąć jej dłonie, ale ze zgrozą zobaczyłem, jak moje palce przechodzą przez jej ręce jak przez mgłę. Zerwałem się na nogi, wpatrując się w swoje dłonie. Dominika odsłoniła twarz, przez chwilę patrzyła przed siebie zaczerwienionymi od łez oczami.

— Krzysiu? — szepnęła.

— Jestem tutaj — odparłem, uradowany, iż wreszcie mnie zobaczyła.

Ale jej wzrok, ledwie musnąwszy moją twarz, znów błądził po pokoju. Nie. Nie widziała mnie.

— To niemożliwe. To pomyłka — szepnęła. — Krzysiu-u-u… — zawyła i znów rozpłakała się.

Nagle zerwała się, podniosła telefon, zaczęła wybierać numer. Palce drżały jej tak, iż ciągle myliła cyfry.

— Już, już… — przycisnęła aparat do ucha.

Odruchowo sięgnąłem do tylnej kieszeni dżinsów. Ale nie wyczułem telefonu. Nie usłyszałem też dźwięku połączenia.

„Zostawiłem w samochodzie” — pomyślałem.

Dominika rozłączyła się, zaczęła wybierać ponownie.

— Pani Danuto, powiedziano mi, że… Nie, Krzysztof jeszcze nie wrócił. Dzwonili z policji… — Zrobiła pauzę, łapiąc powietrze. — Krzyś miał wypadek pod miastem… Nie, pani Danuto, już go nie ma… — Dominika przekazała mojej matce smutną wiadomość, rzuciła telefon na kanapę i znów wybuchnęła płaczem, zawodząc jak ranne zwierzę.

„To o mnie? Rozbiłem się? Nie żyję?” — Nie wierzyłem. Jak tu uwierzyć, skoro stoję w mieszkaniu, rozmawiam z żoną. „Dlatego nie pamiętam drogi. Jakbym spał. Albo działał automatycznie. Dlatego Dominika mnie nie widzi. Umarłem.” — Nie przerażała mnie świadomość śmierci, tylko to, iż nie czułem z tego powodu strachu ani żalu.

— Krzysiu, jak to możliwe? Jak ja teraz żyć? — Dominika znów upadła na kanapę, twarzą w poduszkę.

Wyciągnąłem rękę, chciałem ją pogłaskać, uspokoić, ale dłoń zawisła w powietrzu. Stałem nad płaczącą żoną, przypominając sobie, co wiedziałem o duchach. Przyszedł mi do głowy tylko film z Kevinem Costnerem.

„Więc tak to wygląda. A myślałem, iż to fikcja. Jak długo tu zostanę? Gdzie ci, co mają mnie poprowadzić? Ktoś powinien mi wytłumaczyć, co robić…”

Czas płynął nieregularnie. Zanim zrozumiałem, co się stało, przyzwyczaiłem się do nowej roli — nastał ranek. Dominiki nie było w pokoju. Nie pamiętałem, gdzie byłem przez cały ten czas. Nagle poczułem silne ciągnienie. Mrugnąłem i znalazłem się w zimnym pomieszczeniu z kaflowymi ścianami. Na stole leżało czyjeś ciało. Podszedłem — to był ja, z rozbitą, zakrwawioną twarzą. Obok stała mama, przyciskając chusteczkę do oczu. Tata podtrzymywał ją, obejmując w pasie. Dominika stała z boku, wpatrzona we mnie. Po jej bladej twarzy spływały łzy.

Wkrótce wyszliśmy z kostnicy. Za bramą czekała taksówka.

— Może jednak pojedziesz z nami, Dominisiu? Razem łatwiej — spytała mama przez łzy.
Dominika tylko przecząco pokręciła głową.

Rodzice wsiedli do auta. Ona została, patrząc w niebo, jakby szukała odpowiedzi. Dogoniłem rodziców.

— Krysiu, synu — szlochała mama.

Kierowca dopalał papierosa, rzucił niedopałekAle zanim odszedłem, odwróciłem się jeszcze raz i uśmiechnąłem się do nich wszystkich, choć wiedziałem, iż tego uśmiechu nikt już nie zobaczy.

Idź do oryginalnego materiału