**Dziennik, 12 października**
Zawsze wiedziałem, iż nie będę takim wrednym teściem. W końcu jestem dobrym i wrażliwym człowiekiem, a syna wychowywałem w świadomości, iż pewnego dnia założy własną rodzinę. Mój Adrian niczego mi nie jest winny.
Dlatego, gdy przyprowadził do domu narzeczoną, miłą i sympatyczną dziewczynę o imieniu Kinga, przyjąłem ją z otwartymi ramionami. Kinga również starała się przypodobać przyszłemu teściowi. Chwaliła moje kulinaria, zachwycała się mieszkaniem, rzucała komplementy. Byłem pewien, iż między nami nie będzie żadnych konfliktów.
Adrian i Kinga postanowili zamieszkać razem. Syn wspomniał coś o wspólnym życiu ze mną, ale ta perspektywa nie do końca mi odpowiadała.
— Oczywiście, was nie wygonię — powiedziałem. — Ale, synku, to kiepski pomysł. Młodzi i rodzice powinni mieć swoje przestrzenie. Każdy ma swój rytm dnia, każdy czasem chce spokoju. No i dwie gospodynie w kuchni — to zawsze źle się kończy.
Adrian zrozumiał, ale wynajęcie mieszkania było dla niego sporym obciążeniem finansowym. Wtedy zaproponowałem, iż pomogę przez jakiś czas, dopóki nie staną na nogi.
— Mogę płacić jedną trzecią czynszu, aż się usamodzielnicie.
Syn zgodził się z radością, a ja byłem gotów na tę ofiarę — to cena za spokój i dobre relacje.
Pamiętam, jak pierwsze lata małżeństwa spędziłem z rodzicami żony. To był koszmar. I to mimo iż teściowa była w gruncie rzeczy dobrą kobietą. Mimo to ciągle dochodziło do sprzeczek, nieporozumień, uraz. A z jedzeniem było najgorzej — każdy lubił co innego. Jadłem jej potrawy, żeby nie urazić gospodyni, ale często ledwo przełykałem.
Adrian i Kinga wynajęli mieszkanie niedaleko mnie. Cieszyłem się, iż nie będziemy żyć pod jednym dachem, ale będę mógł syna regularnie widywać.
Kinga pracowała jako przedszkolanka i zarabiała niewiele. Adrian też nie miał wielkich ambicji — satysfakcjonowała go praca na hucie.
Gdy się wprowadzili, zaproponowałem pomoc w urządzeniu mieszkania.
— O, dziękuję panu! — zawołała Kinga. — Mieszkanie jest takie zaniedbane, nie wiem, od czego zacząć.
Więc zabrałem ścierki, środki czystości i ruszyłem na pomoc.
Wzdychałem, patrząc, jak Kinga sprząta. Widać było, iż nie jest do tego przyzwyczajona i iż ta praca ją męczy. Można powiedzieć, iż zrobiłem wszystko sam. Kinga oczywiście sypała podziękowaniami, mówiąc, iż musi się uczyć od przyszłego teścia. Ale byłem tak zmęczony, iż ledwo słuchałem.
Następnego dnia Adrian zadzwonił i zaproponował spotkanie w weekend.
— Przyjdziemy do ciebie, dobrze? — zapytał.
— Oczywiście, będzie mi miło — odparłem.
Naturalnie musiałem przygotować kolację. Lubiłem jednak spędzać z nimi czas, chciałem też posłuchać, jak im się układa wspólne życie.
Niestety, gdy przyszli, mój nastrój nieco opadł. Spędziłem pół dnia przy kuchence, przygotowując dania gorące, sałatki, przystawki. A oni przyszli z pustymi rękoma.
Nie iż mi czegoś brakowało. Ale to trochę nietakt. Mogli przynajmniej ciastka na herbatę kupić.
Syn i jego dziewczyna jednak nie widzieli w tym nic złego. Pocieszałem się, iż pewnie mieli inne sprawy na głowie. No i z pieniędzmi u nich krucho — dopiero się urządzają.
— Tato, możemy zabrać resztki? Żebyśmy nie musieli gotować — zapytał Adrian po kolacji.
Westchnąłem. Sam też czasem nie miałem ochoty stać przy garach, ale dla syna nie żałowałem niczego.
— Jasne, zabierajcie — odrzekłem.
Coś w tym wszystkim było nieprzyjemne, ale starałem się nie myśleć za dużo. Młodzi chcą żyć dla siebie, a nie przy kuchence. Cóż, ja jeszcze coś ugotuję.
Pracowałem zdalnie, rzadko jeździłem do biura, więc miałem sporo wolnego czasu.
Kiedy jednak Adrian zadzwonił w następnym tygodniu, spodziewałem się wszystkiego, tylko nie tego.
— Tato, mogę wpaść na obiad? Oszczędzam, nie chce mi się do stołówki iść.
Zaniemówiłem. Nie planowałem choćby gotować, ale jak odmówić własnemu dziecku?
— Dobrze, wpadaj — odparłem, zrywając się do kuchni.
Myślałem, iż to jednorazowa sytuacja, ale Adrian zaczął wpadać regularnie. To mnie zaczęło irytować. Nie dość, iż produkty znikały w ekspresowym tempie, to jeszcze ciągle wyrywało mnie to z pracy.
Ale milczałem. Jak ojciec może odmówić synowi obiadu? Kiedyś jednak nieśmiało zapytałem, czemu nie bierze jedzenia ze sobą.
— Kinga rzadko gotuje. A tak w ogóle, może wpadniemy w weekend na kolację? U ciebie zawsze tak pysznie!
— Nie mogę, idę do kolegi — skłamałem, zawstydzony.
— Szkoda.
Trzeba było coś z tym zrobić. Ale nie potrafiłem powiedzieć wprost, iż mnie to męczy. Nie chciałem wyjść na skąpca w oczach syna i jego narzeczonej.
A przy tym wszystko odbijało się na moim portfelu. W końcu płaciłem też część ich czynszu.
Postanowiłem więc przemilczeć sprawę. W weekend gotowałem więcej, żeby wystarczyło tylko odgrzać. Może powinienem był delikatnie zasugerować Adrianowi, żeby choć jakieś produkty kupował, ale znów — nie potrafiłem.
Tak minęły trzy tygodnie. Adrian przychodził na obiady, a potem zaczęła też Kinga. Powoli przyzwyczaiłem się do roli kucharza.
Ale wtedy mój syn i jego narzeczonW końcu usiadłem z Adrianem i powiedziałem wprost, iż czas, by wziął odpowiedzialność za swoje życie, bo ja nie jestem ani jego portfelem, ani kucharką.