Dostałem niedawno zaproszenie od mojego dobrego kolegi Krzysztofa – razem z żoną wprowadzili się do nowego wynajmowanego mieszkania w Poznaniu i postanowili zorganizować parapetówkę. Wydawało się miłe, więc przyjęliśmy zaproszenie z prezentem i w dobrych nastrojach.
Choć od dawna zastanawiałem się – dlaczego wciąż nie mają własnego M? Razem są już osiem lat, dzieci nie mają, oboje pracują – on jako kierowca Ubera, ona robi manicure w salonie. Naprawdę przez tyle lat nie dało się wziąć choćby kredytu? No cóż, każdy ma swoje priorytety.
Pod blok podeszliśmy z butelką prosecco i eleganckim pudełkiem – naszym prezentem był zestaw porządnych kieliszków. Przywitała nas jego żona – Kinga. Miała na sobie wieczorową sukienkę i szpilki, które wbijały się w miękkie PCV, zostawiając głębokie ślady. Wyglądało to dziwacznie: strój jak do restauracji, a w tle odpadający tynk i przygnębiający korytarz.
Weszliśmy do środka. Pierwsze, co rzucało się w oczy – ogólne zaniedbanie. Na półkach warstwa kurzu, w przedpokoju piasek, jakby ich pies właśnie wrócił ze spaceru. Starałem się nie zwracać uwagi – w końcu nie przyszliśmy na kontrolę, tylko w gości.
Poszedłem do kuchni, żeby postawić prezent na stole. I wtedy jakby mnie ktoś uderzył w twarz. Zastygłem w drzwiach – tak osłupiałym byłem tym, co zobaczyłem.
Stół kuchenny wyglądał, jakby ktoś próbował na nim przetrwać apokalipsę. Sterty śmiechu pomieszane z resztkami jedzenia: tłuste serwetki, kości po kurczaku, słoiki z przyprawami, na wpół zgniłe jabłko, połamane herbatniki. Na środku – pusta śmietanówka, w środku coś podejrzanie zielonego. Najwyraźniej zapomniana od wieków.
A do tego kilka brudnych kubków, jeden z zaschniętą torebką od herbaty. Wyglądało, iż nikt tu nie zaglądał od co najmniej trzech dni. I to nie był zwykły bałagan – to była pełna antyhigiena.
Moja żona, zobaczywszy to, westchnęła i cicho zapytała:
– Może pomożemy posprzątać?
Kinga skinęła głową:
– Tak, oczywiście, dzięki, jakoś nie zdążyliśmy…
Żona zabrała się do roboty i niedługo stół choć trochę się odsłonił. Ale niesmak pozostał. Było mi niezręcznie – i za nich, i za nas. Nie mogłem zrozumieć, jak dorośli ludzie, bez małych dzieci, pracujący i w pełni samodzielni, doprowadzają swoje mieszkanie do takiego stanu.
Tak, każdy ma momenty kryzysu, dni, gdy brakuje siły na cokolwiek. Ale tu ewidentnie chodziło o zaniedbanie rosnące tygodniami.
Usiedliśmy do stołu. Z jedzenia – wędzony ser, resztki wędlin, czipsy. Wszystko, co można kupić w sklepie w biegu. Apetyt mi przeszedł, chociaż przyszedłem głodny. Trochę się napiliśmy i niedługo wyszliśmy – tłumacząc się pilnymi sprawami.
W drodze do domu milczeliśmy z żoną. Dopiero po kilku minutach powiedziała:
– Ja w takim brudzie nie wytrzymałabym choćby dnia…
Nie mnie oceniać, jak ludzie żyją. Nie mnie osądzać. Ale jedno jest pewne – choćby najpiękniejszy prezent traci sens, gdy ląduje w chaosie i obojętności.
A ty zostałbyś na takim “święcie”?