Wanda Nowakowska siedziała przy kuchennym stole, przeglądając zdjęcia w telefonie. Czterdzieści lat — okrągła rocznica. Chciała zorganizować prawdziwą ucztę, zaprosić przyjaciół, kolegów z pracy, może choćby zamówić tort w cukierni. Po raz pierwszy od dawna miała ochotę świętować urodziny z rozmachem.
— Wandziu, ty zupełnie zwariowałaś? — głos Marianny Borkowskiej przeciął ciszę mieszkania jak nóż. Teściowa stanęła w drzwiach kuchni, trzymając w rękach swój nieodłączny bukiet z własnego ogródka.
— Dzień dobry, Marianno — Wanda nie podniosła wzroku znad telefonu. — Proszę wejść, herbata na kuchence.
— Jaka herbata! Powiedz mi lepiej, co za bzdury naopowiadałaś Jarkowi o tych urodzinach? Czterdzieści lat to zła wróżba!
Wanda odłożyła powoli telefon i spojrzała na teściową. Marianna stała w swoim zwykłym szarym kardiganie, który nosiła od dziesięciu lat, i patrzyła na synową, jakby ta zaproponowała tańczenie nago na Rynku Głównym w Krakowie.
— To moje urodziny i mam prawo decydować, jak je obchodzę — spokojnie odparła Wanda.
— Masz prawo! — załamała ręce Marianna. — Czterdziestki się nie świętuje! To pech, wszyscy to wiedzą. Moja babcia mawiała: kto czterdziestkę uczci, temu życie się rozpadnie.
Wanda uśmiechnęła się lekko:
— Pewnie twoja babcia wiele rzeczy mawiała. Czasy się zmieniły.
— Czasy, czasy… — Marianna podeszła do kuchenki, nalała sobie herbatę do ulubionego kubka — tego samego, którego Wanda nie znosiła, bo teściowa przyniosła go z domu i wstawiła do ich kuchennej szafki bez pytania. — Wiesz, iż sąsiadka Bożena w zeszłym roku obchodziła czterdziestkę? Miesiąc później mąż umarł.
— Marianno — Wanda wstała i podeszła do— Bożena straciła męża, bo pił jak szewc przez dwadzieścia lat, a nie dlatego, iż świętowała urodziny — i Wanda odwróciła się, by spojrzeć przez okno na pierwsze promienie słońca przebijające się przez chmury, czując, jak w jej sercu rodzi się nowa siła.