„Tylko jeden dzień — i nas wyprosili”: jak teściowa zaprosiła nas w gości, a potem nie wytrzymała naszych dzieci
Kiedy teściowa zaprosiła nas na weekend do swojego domu pod Warszawą, szczerze mówiąc, nie paliłam się do tego wyjazdu. Nasze relacje zawsze były… powiedzmy, chłodne. Nie kłóciliśmy się otwarcie, ale też nie było między nami ciepła. Dzwoniła tylko od czasu do czasu, żeby zapytać o wnuki, i cieszyłam się, iż nasze rozmowy są krótkie. Ale kiedy przeszła na emeryturę, pani Halina nagle postanowiła zostać „babcią roku” i zobaczyć się z dziećmi. „Przyjedźcie na grilla, odetchniecie świeżym powietrzem, odpoczniecie!” – namawiała. No cóż, skoro mężowi się chciało, a dzieci będą zadowolone – zgodziłam się.
Mój mąż, Krzysztof, choćby wcześniej wyszedł z pracy. Przyjechaliśmy, rozlokowaliśmy się, kiełbaski się dopiekają, dzieci się bawią, pogoda świetna. Umieścili nas na piętrze – wygodnie, przestronnie. Wieczór minął przyjemnie, teść nalał Krzysztofowi parę kieliszków wiśniówki, gadali o różnych rzeczach. Ja w międzyczasie ułożyłam młodszego syna, Szymona, do snu, a starszy, Tomek, został na podwórku z babcią i dziadkiem – przyszli choćby sąsiedzi. Po jakichś dwóch godzinach wracam, a teściowa już z wykrzywioną miną: „Zabierz go. Wyssał ze mnie wszystkie siły! Biega bez przerwy!”
Rano wstałam wcześniej, poszłam zrobić śniadanie. Szymon był ze mną w kuchni, Tomek obudził się później i poszedł na podwórko grać w piłkę. Nagle wpada Halina, cała wkurzona: „Twój syn jest kompletnie niegrzeczny! Biegał po schodach, wrzeszczał, a goście jeszcze śpią!” Tyle iż nikt nie spał – było już prawie dziewiąta. A mój syn nie biegał, tylko szedł ostrożnie. Ale jej nie przekonasz – jeżeli wnuk hałasuje, to znaczy, iż jestem złą matką.
Później Tomek znowu pobiegł po schodach, kiedy wszyscy byli na zewnątrz. „Proszę! Znowu biega! Żadnego spokoju z nimi!” – westchnęła z przesadą, dramatycznie przykładając dłoń do czoła. Powstrzymałam się, ale we mnie już gotowało: „A po co nas pani zapraszała, jeżeli własne wnuki pani przeszkadzają?!”
A potem Szymon rozwrzeszczał się – ząbkował. Zaczął płakać, histeryzował. Teściowa wzdrygnęła się, jakby ją kopnęło: „Oj, koniec! Tego nie wytrzymam! Wyjeżdżajcie jeszcze dziś! Jeszcze jeden dzień, a dostanę zawału!” – krzyknęła z miną męczennicy. Krzysztof próbował protestować: „Mamo, jeszcze nie wytrzeźwiałem po wczorajszym, nie mogę prowadzić!” Ona natychmiast sięgnęła po alkomat. Tak, dobrze słyszeliście – co pół godziny sprawdzała, czy syn już może nas wyrzucić.
Do południa już pakowaliśmy walizki. Pożegnaliśmy się sucho. Krzysztof do dziś rozmawia z rodzicami, a ja już nie odbieram telefonów. I nie zamierzam. Niedawno znowu zadzwoniła – zaprosiła nas na sylwestra w swoim „raju” pod miastem. Odpowiedziałam stanowczo: „Nie. Wystarczy mi raz. Wasza gościnność – aż nad miarę”.