Bogdan wynajął auto, kiedy Jadwiga została wypisana ze szpitala; razem z sąsiadem wprowadzili ją do małego domu pod Krakowem. Wszystko będzie dobrze pocieszał żonę po prostu żyj. Siądź przy mnie i rozmawiaj. Ja się wszystkim zajmę. Nie zostawiaj mnie, mój gołębiu! szepnął, trzymając ją za rękę.
Jadwiga, mając 35 lat, myślała, iż już nigdy nie zazna kobiecego szczęścia, ale los miał dla niej inny plan. Spotkali się, gdy obojgu latło już prawie czterdzieści. Bogdan był trzykrotnym wdowcem, a Jadwiga nigdy nie była mężatką, choć urodziła syna. Mówi się, iż samotny brat matki. W młodości związała się z przystojnym, ciemnowłosym Markiem, który obie złożył jej przysięgę małżeńską. Zakochała się w jego słodkich obietnicach, które okazały się puste. Okazało się, iż zalotnik z miasta był już żonaty.
Pewnego dnia do Jadwigi przybyła prawowita żona Marka, błagając ją, by nie roztrząsała cudzej rodziny. Nieśmiała i niedoświadczona, Jadwiga poddała się, ale postanowiła nie porzucić dziecka.
I tak się stało. Jadwiga urodziła Eugeniusza, który stał się jej jedyną pociechą i nadzieją. Syn dorastał grzecznie, błysnął w nauce, po ukończeniu liceum dostał się na Wydział Ekonomii. Bogdan wielokrotnie odwiedzał Jadwigę, proponując wspólne życie. Kobieta wahała się, choć Bogdan podobał jej się coraz bardziej. Jadwiga wstydziła się swojego syna, a jednocześnie pragnęła w końcu. Pewnego wieczoru Eugeniusz podszedł do matki i powiedział: Mamo, nie będę już mieszkał w domu. Wujek Bogdan to solidny człowiek, pod warunkiem, iż nie skrzywdzi cię. Najważniejsze dla mnie jest, byś była szczęśliwa. I syn Bogdana nie miał nic przeciwko.
Wkrótce zamieszkali razem, podpisali akt małżeństwa i zorganizowali małe przyjęcie. Jadwiga pracowała w gminnej bibliotece, a Bogdan jako agronom, uprawiał pola. Razem prowadzili gospodarstwo, trzymali bydło, uprawiali ogród. Kochali się i szanowali, choć Bóg nie podarował im wspólnych dzieci.
Obaj synowie wzięli śluby, pojawili się wnuki. Na święta przygotowywali domowe jajka, mleko, śmietanę, wieprzowinę i kurczaka. W ich chacie gromadziło się mnóstwo gości. Wieczorami, gdy starsze, siedzieli przy stole, ciesząc się, iż nie są sami.
Jednak nocą, gdy para kładła się spać, każdy z osobna myślał cicho: Zostawię ten świat pierwszy, by już nigdy nie czuć się samotnym.
Lata nieubłaganie odciskały piętno, aż pewnego poranka Jadwiga poczuła się źle, gotując rosół w kuchni. Staruszka upadła. Bogdan, z pomocą sąsiadów, wezwał pogotowie. Lekarze stwierdzili udar. Wszystkie funkcje ciała działały, oprócz jednej nie mogła już chodzić. Eugeniusz z żoną przyjechali, przynieśli pieniądze na leki i odjechali.
Bogdan ponownie wynajął auto, by przywiózł Jadwigę ze szpitala, razem z sąsiadem wprowadzili ją do domu.
Wszystko będzie dobrze, kochanie mówił, trzymając ją za rękę żyj. Rozmawiaj ze mną. Jaśniej będzie niż wczoraj.
Po miesiącu Jadwiga przesiadła się na fotel, pomagała mu w kuchni. Myliły ziemniaki, marchew, przeglądały fasolki, piekły chleb. Wieczorami rozmawiali o przyszłości. Zbliżała się zima, a Bogdan nie miał siły na rąbanie drewna. Może dzieci zabiorą nas na zimowisko, a wiosną i latem odnajdziemy spokój rozważał.
W weekend przyjechał Eugeniusz z żoną Olgą. Ich synowa, Elżbieta, obejrzała pokój i powiedziała: Będziecie musieli się rozstać. Zabierzemy matkę na tydzień, przygotuję pokój.
A co z nami? szepnął Bogdan, ledwie słysząc własny głos. Nigdy się nie rozstaliśmy. Dzieci, jak to możliwe? odpisała Elżbieta. Kiedyś mieliście siłę, a teraz sytuacja się zmieniła. Niech syn zabierze cię do siebie, razem nikt nie zabierze was.
Eugeniusz i Elżbieta odjechali. Bogdan i Jadwiga westchnęli gorzko, rozmyślając, co dalej. Każdy, zasypiając, marzył, by nie budzić się już w tym świecie.
Następny weekend przyjechali obaj synowie, pakowali rzeczy. Bogdan siedział przy łóżku Jadwigi, patrząc na nią, wspominając młode lata, i łzy spływały po twarzy. Przysunął się do chorej żony i szepnął: Przepraszam, Jadwigo, iż tak się stało może nie dopilnowaliśmy dzieci. Dzielą nas jak niepotrzebne kocięta. Przepraszam. Kocham cię.
Jadwiga chciała dotknąć jego policzka, ale sił już nie miała. Bogdan wstał, otarł łzy rękawem i wsiadł do auta, nie wycierając ich już po drodze.
Syn z żoną oraz sąsiad zwinęli Jadwigę w kołdrę i wypchnęli ją z domu na nosze, jakby w symboliczny sposób przenosząc ją w przyszłość. Chora kobieta nie sprzeciwiła się, a gdy Bogdan odjechał, już nie było jej w domu. Pragnęła jedynie nie przeżyć do wieczora.
Minął tydzień. W pogodny, jesienny dzień, właśnie w dzień Zielonych Świąt, ich marzenie się spełniło. Jadwiga i Bogdan spotkali się w innym świecie.