Wizyta u syna zakończona nieoczekiwaną zmianą planów!

polregion.pl 2 dni temu

Przyjechałam do syna, a on mnie do hotelu wyrzucił!

W cichej wsi nad Wisłą, gdzie powietrze pachnie kwitnącymi jabłoniami, mieszkamy z mężem w przestronnym domu, który zawsze stoi otworem dla gości. Mamy wygodny pokój gościnny, a jeżeli brakuje miejsc, z euforią oddamy swoje łóżko, byleby wszystkim było dobrze. Tak nas wychowano — nakarmić, ogrzać, ułożyć do snu, to dla nas świętość. Drzwi naszego domu nigdy nie zamykają się przed rodziną i przyjaciółmi.

Przez lata małżeństwa wychowaliśmy troje dzieci. Najstarsza córka, Kinga, mieszka niedaleko, w sąsiednim miasteczku. Widujemy się prawie co tydzień, a jej mąż, złoty człowiek, zawsze pomaga nam w gospodarstwie. Z nim naprawdę mi się poszczęściło.

Młodsza, Ania, studiuje w Krakowie. Marzy o karierze i ja ją wspieram — dzieci mogą poczekać, a marzenia trzeba łapać, póki młoda. Często dzwoni, opowiada o swoim życiu, i wiem, iż zawsze dla nas znajdzie czas.

A syn, Kacper, wyjechał daleko — na Pomorze. Po studiach z kolegą założył firmę i teraz jest pochłonięty biznesem. Ma żonę, Martę, i sześcioletniego synka, mojego ukochanego wnuczka Jakuba. Niestety, z synową jakoś nie układa nam się najlepiej. Marta to kobieta z innego świata — chłodna, zamknięta, wiecznie niezadowolona. Nasza wieś wydaje jej się nudna, a choćby Kubę zniechęca do przyjazdów do nas. Ostatnio wytrzymali u nas tylko dwa dni, a potem Marta oświadczyła, iż „nie może tu oddychać”. Kacper czasem przyjeżdża sam, żeby uniknąć kłótni.

W tym roku mąż wziął urlop i postanowiliśmy odwiedzić syna. Przez te wszystkie lata nigdy u niego nie byliśmy, a tak bardzo chcieliśmy zobaczyć, jak żyje. Oczywiście uprzedziliśmy go o wizycie, żeby nie spaść jak grom z jasnego nieba.

Kacper przywitał nas na dworcu z uśmiechem. Marta, ku mojemu zaskoczeniu, nakryła do stołu — skromnie, ale zawsze. Gadaliśmy, śmialiśmy się i już myślałam, iż może jednak nie jest tak źle. Ale gdy nadszedł wieczór, serce mi pękło. Kacper oznajmił, iż mamy spać w hotelu. Myślałam, iż źle słyszę. Hotel? My, rodzice, przyjechaliśmy do własnego syna, a on nas wyrzuca?

O ósmej wieczorem zamówił taksówkę i zawiózł nas do jakiejś tandetnej noclegowni. Zimno, wilgotno, łóżko skrzypi, a w kącie śmierdzi pleśnią. Siedzieliśmy z mężem w osłupieniu, nie wierząc, iż nasz syn mógł tak postąpić. Ja bym z chęcią spała na podłodze w ich mieszkaniu, nie potrzebuję pałacu! Ale Marta, jak się okazało, postawiła sprawę jasno — w ich domu dla nas miejsca nie ma.

Rano obudziliśmy się głodni. W hotelu nie było kuchni, a lokalna kawiarnia okazała się zbyt droga. Zadzwoniliśmy do Kacpra, a on kazał nam przyjść na śniadanie. Cały dzień przesiedzieliśmy w ich mieszkaniu, podczas gdy oni byli w pracy. Jakub, nasz wnuk, rozweselał nas swoimi opowieściami, ale w sercu i tak było pusto. Wieczorem — znów kolacja, a potem znowu taksówka i hotel. Na trzeci dzień nie wytrzymaliśmy, oddaliśmy bilety i wróciliśmy do domu, nie czekając na koniec tej „gościnności”.

W domu podzieliłam się tym bólem z Kingą. Wpadła w szał. Chwyciła telefon i powiedziała bratu, co myśli o jego zachowaniu. Ja siedziałam i płakałam — jak mój syn, którego wychowywałam z taką miłością, mógł tak mnie potraktować? Teraz choćby nie chce mi się z nim rozmawiać. Nie dzwoni, nie przeprasza, jakby nic się nie stało.

Sąsiadka, gdy usłyszała, co się stało, tylko wzruszyła ramionami: „To normalne, Zosiu. Młode pokolenie ma inne standardy, liczy się wygoda. Przecież was nie wyrzucił na ulicę, zapłacił za pokój”. Ale dla mnie to nie żadne usprawiedliwienie. U nas zawsze dom był pełen rodziny — spaliśmy na materacach, na rozkładanych łóżkach, ale razem, blisko. A tu — hotel, jak dla obcych.

Może rzeczywiście jestem staroświecka? Ale serce boli od tej krzywdy. Moje córki nigdy by tak nie zrobiły. Czyżbym wychowała syna, który zapomniał, co to rodzinny dom? Jak mam teraz z tym żyć?

Idź do oryginalnego materiału