„To nie hotel!” – brat męża zamieszkał z nami, a nie mogę go wyrzucić

newsempire24.com 1 tydzień temu

„To nie hotel!” — brat męża się u nas wprowadził, a ja nie mogę go wygonić

Dwa lata temu w końcu razem z mężem wprowadziliśmy się do własnego mieszkania. Niedużego, ale swojego. Prawda jest taka, iż należało ono do jego rodziny, a przed nami przez lata mieszkał tam jego starszy brat — Tomek. Powiedzieć, iż byłam zachwycona tą informacją, to skłamać. Ale starałam się to zrozumieć — rodzina jest ważna, trzeba szanować. Próbowałam się dostosować, nie wtrącać, być „wyrozumiała”.

Ale Tomek miał jedną wadę — irytował mnie od samego początku. Trzydzieści pięć lat, a facet ani dnia porządnie nie przepracował, siedział na karku matki i zachowywał się, jakby wszyscy mu coś byli winni. Mądrzył się, pouczał, udawał filozofa. A w rzeczywistości był leniwy jak mało kto.

Kiedy się wprowadziliśmy, Tomka nie było — wyjechał do Gdańska, gdzie podobno „studiował” i chciał zostać. Teściowa pozwoliła nam zrobić w mieszkaniu, co tylko chcemy: remont, meble — wszystko w naszym guście. Mówiła nawet, iż Tomek już tam nie wróci. I szczerze — mieszkać tam nie dało się. To nie było mieszkanie, tylko nora — szara, przepalona, pełna kurzu i plam.

Tapety w brudnobrązowym kolorze, sufit w zaciekach, kanapa z wyschniętymi sprężynami. Wrażenie, jakby mieszkali tam nie ludzie, ale… no, sama nie wiem kto. W każdym kącie śmieci, zapach jak w starej palarni. Cały dzień wynosiliśmy worki ze śmieciami, potem tygodniami spaliśmy na materacu i jedliśmy na kartonach. Ale potem — nowe meble, jasne ściany, ciepło i przytulność. Mieszkanie odżyło, stało się prawdziwym domem.

I przez dwa lata żyliśmy spokojnie. Bez nieproszonych gości, bez głośnych awantur. Już zaczęłam zapominać, kim był Tomek. Aż pewnego dnia teściowa zadzwoniła — drżącym głosem, prawie szeptem: „Tomek wraca. Nic mu tam nie wyszło”.

Mąż zareagował spokojnie. Mówił, iż bratu się nie udało — bywa. Ale kilka dni później teściowa zadzwoniła ponownie: „Nie przyjdzie do mnie, tylko do was. Proponowałam, odmówił. U mnie wieś, a on, widzisz, do miasta musi”. W jej głosie słychać było zmęczenie. Wiedziała, iż robi nam niekomfortowo, ale najwyraźniej nie miała wyjścia.

Tomek przyjechał. Z torbą, z papierosami, z nawykami. Nie mamy jeszcze dzieci, miejsca niewiele, ale kuchnię oddaliśmy pod jego rozkładane łóżko. Myślałam wtedy, iż to na tydzień, może dwa. Pomyliłam się. Rozgościł się „na dłużej”.

I zaczęło się. Brudne talery w zlewie. Ślady butów — wszędzie, choćby na dywanie przy łóżku. Popielniczka na kuchni — pełna. Nie da się okna otworzyć — dym jak w piwnicy. A przede wszystkim ten ton: „Po co ty tyle mięsa kupujesz? Trzeba oszczędzać”. „Źle myjesz półki”. „Proszek do prania za drogi, po co ci taki”.

On, który nigdy nie pracował, teraz uczy mnie, jak żyć. A ja cierpię. Męża wysyłają w delegację — na trzy miesiące. A ja zostaję z tym… lokatorem.

Próbowałam rozmawiać z mężem. Mówiłam, iż mi ciężko, iż nie chcę mieszkać pod jednym dachem z obcym facetem, który choćby „dziękuję” przy obiedzie nie powie. Ale on tylko wzdycha: „To mój brat. Ma teraz trudny okres. Wytrzymaj”.

A ja już nie daję rady. To mój dom. To moje powietrze, moja przestrzeń. Sprzątam, gotuję, dbam o porządek. A on po prostu żyje — jakby tak miało być. Nie chcę wyjść na przewrażliwioną przed mężem. Ale ja nie jestem sprzątaczką ani właścicielką hostelu. To nie jest kwatera.

Co mam robić? Cierpliwie znosić brud, papierosy i wykłady? Czy upierać się przy swoim i ryzykować kłótnią w rodzinie? Boję się, iż próbując zachować spokój w domu, stracę siebie…

Idź do oryginalnego materiału