To nie hotel! Brat męża się wprowadził, a ja nie mogę go wyrzucić

newsempire24.com 1 tydzień temu

„To nie hotel!” — szwagier się u nas wprowadził, a ja nie mogę go wykopać

Dwa lata temu w końcu zamieszkaliśmy z mężem we własnym mieszkaniu. Niewielkim, ale swoim. Prawda była taka, iż należało do jego rodziny, a przez lata mieszkał tam jego starszy brat — Krzysztof. Powiedzieć, iż byłam zachwycona tą informacją, to jak kłamać w żywe oczy. Ale rozumiałam — rodzina to ważna sprawa, trzeba szanować. Starałam się nie wtrącać, być „wyrozumiała”.

Tyle iż Krzysztof miał pewną „cechę” — irytował mnie od pierwszego dnia. Trzydzieści pięć lat na karku, a facet ani dnia nie przepracował na poważnie, wisiał na szyi matce i zachowywał się, jakby świat mu coś był winien. Mądrzył się, pouczał, udawał filozofa. A sam — leń, iż aż strach.

Gdy się wprowadziliśmy, Krzysztofa nie było — wyjechał do Gdańska, gdzie podobno „studiował” i chciał zostać. Teściowa pozwoliła nam zrobić z mieszkaniem, co tylko chcemy: remont, meble — wszystko według naszego gustu. Sama mówiła, iż Krzysztof już tam nie wróci. I szczerze — nie dało się tam żyć. To choćby nie było mieszkanie, tylko jakaś szara nora, przesiąknięta dymem, pełna kurzu i plam.

Tapety w odcieniu brudnego brązu, sufit w zaciekach, kanapa z wystającymi sprężynami. Wrażenie, iż mieszkali tam nie ludzie, ale… no, nie wiem kto. W każdej szparce — śmieci, zapach — jak w starej palarni. Cały dzień wynosiliśmy worki ze starociami, potem przez tygodnie spaliśmy na materacu i jedliśmy na kartonach. Ale potem — nowe meble, jasne ściany, przytulnie, ciepło. Mieszkanie odżyło, stało się prawdziwym domem.

I przez dwa lata żyliśmy w spokoju. Bez nieproszonych gości, bez awantur. Już zaczynałam zapominać, kim w ogóle jest Krzysztof. Aż pewnego dnia zadzwoniła teściowa — drżącym głosem, niemal szeptem: „Krzysztof wraca. W Gdańsku mu nie wyszło”.

Mąż zareagował spokojnie. No coż, bratu się nie udało — bywa. Ale po kilku dniach teściowa przekazała kolejną „radosną” nowinę: „Nie do mnie jedzie, tylko do was. Proponowałam, odmówił. U mnie wieś, a on, widzisz, do miasta musi”. W jej głosie słychać było zmęczenie. Wiedziała, iż stawia nas w niezręcznej sytuacji, ale widocznie nie miała wyjścia.

Krzysztof pojawił się pewnego wieczora. Z torbą, z papierosami, ze swoimi nawykami. Dzieci jeszcze nie mamy, miejsca niewiele, więc kuchnię oddaliśmy pod jego rozkładane łóżko. Myślałam wtedy, iż to na tydzień, może dwa. Oczywiście, myliłam się. Rozgościł się „na dłużej”.

I zaczęło się. Brudne talerze w zlewie. Ślady butów — wszędzie, choćby na dywanie przy łóżku. Popielniczka na kuchni — zawsze pełna. Okna nie da się otworzyć — dym jak w piwnicznej melinie. A przede wszystkim — ten ton: „Po co ty tyle mięsa kupujesz? Trzeba oszczędzać”. „Źle myjesz półki”. „Proszek do prania — za drogi, po co ci taki?”.

On, który nigdy nie pracował, teraz uczy mnie, jak żyć. A ja cierpliwie znoszę. Męża wysyłają w delegację — na trzy miesiące. A ja zostaję z tym… współlokatorA tak bardzo marzyłam o spokojnym życiu, a nie o kursie przetrwania z filozofującym darmozjadem pod własnym dachem.

Idź do oryginalnego materiału