Tato, oddaj mi swoje mieszkanie — ty już swoje przeżyłeś”. Po tych słowach córka zatrzasnęła drzwi…

twojacena.pl 2 dni temu

Dzisiaj znów przyszła. Stała w drzwiach, a ja, jak dziecko, ucieszyłem się niezmiernie. Upiekłem jej ulubione serniki, zaparzyłem herbatę, wyciągnąłem stare albumy chciałem wspominać dawne, dobre czasy. Ale nie po to tu była.

„Tato, oddaj mi swoje mieszkanie ty już swoje przeżyłeś” powiedziała zimno, a potem zatrzasnęła drzwi.

Żyłem sam. Odkąd odeszła żona, samotność otuliła mnie jak ciężki, czarny całun. Wszystko wydawało się szare. Nic już nie sprawiało mi euforii ani słoneczne dni, ani poranna kawa, ani stare filmy, które kiedyś oglądaliśmy razem. Praca była jedyną kotwicą. Dopóki miałem siłę, szedłem do biura, bo w domu czekała tylko nieznosząca cisza. Cisza, która dudniła w uszach i rozrywała serce.

Dnie mijały jeden jak drugi wstać, tramwaj, praca, cztery ściany, cienie na tapetach, puste wieczory. Syn i córka odwiedzali mnie coraz rzadziej, aż w końcu niemal zniknęli. Telefony były krótkie, z grzeczności. A potem przestali odbierać. Włóczyłem się godzinami po ulicach Krakowa, wpatrując się w twarze przechodniów, szukając w nich czegoś znajomego. Starość mnie nie przerażała. Przerażała mnie śmierć w samotności.

Czułem, jak gasnę od środka. Dusza bolała, kurczyła się. Wracały myśli o żonie chciałem przeprosić, ale nigdy nie odważyłem się wybrać jej numeru. Wciąż ją kochałem. Żałowałem tylu niewypowiedzianych słów.

Aż pewnego dnia stanęła w progu. Córka. Ucieszyłem się jak dziecko. Serniki, herbata, zdjęcia chciałem, by wspomniała dawne czasy. Ale nie po to przyszła.

„Tato powiedziała lodowatym tonem mieszkasz sam w czteropokojowym mieszkaniu. To niesprawiedliwe. Sprzedaj je. Kupisz sobie kawalerkę, a resztę pieniędzy oddasz mnie.”

Nie wierzyłem własnym uszom. Myślałem, iż żartuje, iż za chwilę się roześmieje. Ale w jej wzroku nie było śladu ironii.

„Ja… nie sprzedam. To mój dom… wasz pokój dziecięcy jest tutaj, tu żyłem z twoją matką…”

„Ty już swoje przeżyłeś! rzuciła ostro. Mnie te pieniądze są bardziej potrzebne! Po co ci tyle miejsca, skoro jesteś sam?”

„Kiedy wrócisz?” wyszeptałem, ledwo rozpoznając własny głos.

Spojrzała na mnie obojętnie, zakładając buty.

„Na twoim pogrzebie.”

Drzwi zatrzasnęły się. Zamarłem. Potem osunąłem się na podłogę. Ból w piersi walił młotem. Leżałem tak trzy dni. Bez jedzenia, bez sił, bez nadziei. W końcu zadzwoniłem do syna.

„Krzysiu, przyjdź… źle się czuję” błagałem.

Syn milczał. W końcu odezwał się:

„Tato, nie gniewaj się, ale to duże mieszkanie naprawdę ci się nie przyda. Chcę kupić samochód, mógłbyś pomóc… Przyjdę, jeżeli zdecydujesz się sprzedać.”

I znów cisza. Ta, która dudni w uszach i zostawia pustkę w duszy. Odłożyłem słuchawkę. Zrozumiałem, iż nie mam już dzieci. Są tylko obcy ludzie, noszący moją krew.

Następnego dnia poszedłem do apteki. Spotkałem tam szwagra, brata byłej żony. Zaskoczony, skinął mi głową.

„A Anka? spytałem. Jak się miewa?”

„Wyjechała do Włoch odparł krótko. Wyszła za Włocha. Znalazła szczęście.”

„Znalazła szczęście…” Te słowa paliły. Nie miałem nic przeciwko jej szczęściu. Byłem przeciwko własnej pustce.

Następnego ranka obudziłem się z ciężarem w piersi. Na zewnątrz wisiało niskie, szare niebo. Włożyłem płaszcz, wyszedłem. Przeszedłem kilka ulic. Znalazłem stary ławkowy w podwórku. Usiadłem. Zamknąłem oczy. Serce zabiło po raz ostatni.

Moja dusza, zmęczona bólem, obojętnością i ciszą, w końcu uniosła się tam, gdzie nikt nie zdradza. Gdzie nikt nie żąda ostatniego grosza. Gdzie może ktoś znów by powiedział: „Tato, tęskniłam…”

Ale to już nie było tutaj.

Idź do oryginalnego materiału