Dziennik osobisty
W spokojnym mieście nad Wisłą, gdzie czas płynie wolno, a sąsiedzi znają się od lat, nasza rodzina stanęła przed próbą, która na zawsze zmieniła nasze życie. Gdy razem z mężem, Bartkiem, braliśmy kredyt na mieszkanie, wszystko wydawało się stabilne. Jednak życie lubi zaskakiwać – Bartek nagle stracił pracę. Ja pracowałam zdalnie jako księgowa, ale moja pensja ledwo starczała na jedzenie dla nas i dwójki maluchów. Oszczędności topniały w oczach, a raty kredytu i przedszkola stawały się coraz cięższe do udźwignięcia. Wtedy teściowa, Elżbieta Nowak, zaproponowała, żebyśmy się do niej wprowadzili. Jej trzypokojowe mieszkanie wydawało się wybawieniem, a nasze mogliśmy wynająć. Z ciężkim sercem zgodziliśmy się.
Teściowa nie mieszkała sama – jeden pokój zajmowała siostra Bartka, Kinga, z partnerem, a trzeci przeznaczyli dla nas. Nasza izba była maleńka – ledwo zmieściliśmy łóżko, małą kanapę dla dzieci i wąską szafę. Pierwsze dni były spokojne, ale gdy tylko Bartek wychodził szukać pracy, zaczynało się prawdziwe piekło. Teściowa i Kinga nie szczędziły mi przykrych słów: „żebraczka”, „przybłęda”, „pasożyt” – te określenia spadały na mnie jak grad. Zaciskałam zęby, ale ich słowa paliły jak ogień.
Ja – pasożyt? Przecież gdy moi rodzice sprzedawali swoje mieszkanie, otrzymałam swoją część, a te pieniądze poszły na wkład do kredytu. Słowne upokorzenia to był dopiero początek. Teściowa z Kingą potrafiły zniszczyć mój makijaż, wylać szampon albo „przypadkiem” upuścić moje ubrania w błoto. Prać mogłam tylko manualnie, żeby „nie marnować prądu”. Suszenie ubrań odbywało się na kaloryferze w naszym pokoju, bo balkon był w ich strefie. Z jedzeniem było jeszcze gorzej – pieniądze na zakupy oddawałyśmy Elżbiecie, ale gdy tylko Bartek wychodził do pracy, każdy kawałek chleba był mi wypominany. Ratowało mnie tylko przedszkole, gdzie dzieci dostawały posiłki. Starałam się nie wychodzić do kuchni, dopóki mąż nie wrócił.
Praca zdalna była koszmarem. Kinga z partnerem puszczali głośną muzykę, ewidentnie na złość. Siedziałam w słuchawkach, próbując się skupić, ale ich śmiech i krzyki przebijały się choćby przez tłumienie dźwięku. Błagałam Bartka, żeby porozmawiał z rodziną, ale on tylko prosił o cierpliwość: „Na okresie próbnym płacą mało, ale niedługo będzie lepiej”. Nie widział, jak jego matka i siostra zamieniają moje życie w koszmar – przy nim byli uroczy, pieścili dzieci i udawali świętych.
Pewnego dnia prawda wyszła na jaw. Bartek zachorował i został w domu, nikomu nie mówiąc. Odprowadziłam dzieci do przedszkola i wróciłam, by znów zostać upokorzoną. Na progu czekał już partner Kingi, rosły jak dąb Marek. „Hej, gwałtownie skocz po piwo!” – warknął. Gdy odmówiłam, zaczął wrzeszczeć, iż jestem nikim i mój dom to śmietnik. Gdy próbowałam przejść do pokoju, złapał mnie za rękę i rzucił: „Jak nie zrobisz, co mówię, będziesz siedzieć na klatce jak bezpański pies!” Wtedy z kuchni wyszła teściowa. Z trującym uśmieszkiem dodała: „I wynieś śmieci, skoro i tak jesteś do niczego!”
Wtedy drzwi naszego pokoju otwarły się z hukiem. Twarz Bartka była purpurowa z wściekłości. Teściowa błyskawicznie zniknęła w kuchni, a Marek zbladł, przyklejając się do ściany. Bartek chwycił go za kołnierz i wyrzucił na klatkę schodową jak szmatę. „Jeszcze jedno słowo przeciw mojej rodzinie – i więcej mnie nie zobaczycie. Nigdy!” – rzucił, zatrzaskując drzwi. Teściowa jęknęła, udając atak serca, ale Bartek tylko spojrzał na nią zimno.
Tego samego dnia zadzwonił do naszych lokatorów i kazał im wyprowadzić się do końca miesiąca. Gdy tylko wyjechali, wróciliśmy do domu z ulgą. Ale Bartek uznał, iż to za mało. By ostatecznie odciąć się od rodziny, sprzedał swoją część mieszkania rodzinie z innego województwa. Dla teściowej i Kingi życie w takiej „komunie” stało się nie do zniesienia. W końcu zamieniły swoją część na maleńkie kawalerki na samych przedmieściach.
Przeklinając nas, teściowa wymazała Bartka ze swojego życia. Nie dzwoni, nie pisze, jakby nigdy nie miała syna. Ku mojemu zdziwieniu, Bartek tylko westchnął z ulgą. „Zatruwali nam życie – powiedział. – Teraz wreszcie jesteśmy wolni”. I widzę, iż ma rację – nasz dom znów jest naszą twierdzą, a cień przeszłości już nad nami nie wisi.