Syn zmienił się pod wpływem partnerki: Obawy matki, która już nie poznaje własnego dziecka.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Mój syn stał się pod pantoflem. Ta kobieta rządzi wszystkim, a ja boję się choćby słowa powiedzieć: ból matki, która już nie rozpoznaje własnego dziecka.

Tego dnia, gdy Jarek się ożenił, ledwie znałam swoją przyszłą synową. Minęły zaledwie dwa tygodnie od ich poznania, a szczerze mówiąc, pierwsze wrażenie było niepokojące. Krzykliwy makijaż, wyzywająca sukienka, wypełnione usta — wszystko to mówiło nie o kobiecości, ale o lenistwie. O niechęci do pracy. O tym, iż przywykła brać, ale nie dawać.

Jej rodziców zobaczyłam tuż przed Urzędem Stanu Cywilnego. Gadali nienaturalnie uprzejmie, przyjechali drogim autem, ale jak się później okazało, samochód był wynajęty — taksówka wydała im się zbyt zwyczajna. Wymieniłam z mężem znaczące spojrzenie: było jasne, iż hojności nie ma co oczekiwać. Ślub, nawiasem mówiąc, opłaciliśmy my. W całości.

Przenieśliśmy się do miasta na kilka miesięcy przed narodzinami syna. Jarek wyrósł na wrażliwego, delikatnego chłopca. Pisał wiersze, przejmował się drobiazgami. Na wsi może i wyrosłby na twardego mężczyznę — ale miejskie życie uczyniło go kruchego. Do dwudziestu sześciu lat miał tylko trzy dziewczyny, i to dowiadywałam się o nich przypadkiem, z urywków rozmów przez telefon. Nigdy nie był otwarty.

Zachowywał się jak większość: czasem wracał podchmielony, śmierdział papierosami, ale potem podobno rzucił. Po ślubie zostali u nas. Mamy trzypokojowe mieszkanie, my z mężem przenieśliśmy się do najmniejszego pokoju, a młodym oddaliśmy duży. Nie żałowaliśmy — byle tylko żyli w zgodzie. Ale zgody nie było. Ciągłe awantury. A adekwatnie jeden głos — piskliwy, kapryśny, roszczeniowy. To była ona — Kinga.

Co jej rodzice im dali — nie mam pojęcia. My wręczyliśmy kopertę z pokaźną sumą. Krewni, jak się później dowiedziałam, też dawali pieniądze. Ale wdzięczności się nie doczekałam.

Kinga prawie nie wychodziła z pokoju. Jadła tylko zamówione jedzenie. Pracowała jako stylistka paznokci w salonie i choćby w domu palcem nie kiwnęła. Domowe obowiązki były „nie jej”. Mój syn jadł to, co sam kupił, albo dojadał nasze posiłki — w milczeniu, ze spuszczonym wzrokiem. Wstydził się. To nie była miłość — to było niewolnictwo.

Później się wyprowadzili. Wynajęli mieszkanie niedaleko jej salonu. I wtedy ta „hojna dusza” po raz pierwszy od wielu miesięcy usiadła z nami przy stole, wypiła herbatę, zjadła ciasto. choćby się zdziwiłam — czyżby nie była na diecie? Gdy wsiadała do samochodu, dostrzegłam w jej spojrzeniu pogardę. A może mi się wydawało. Ale to uczucie — jak nóż pod żebrami. Zostało.

A wczoraj pojechałam do nich w odwiedziny. Kinga, oczywiście, była w pracy. Przywitał mnie syn. Zmęczony, apatyczny. Zaproponował herbatę — dopiero wrócił z pracy, nie ma co jeść. Na szczęście przywiozłam pełną torbę jedzenia — teraz przynajmniej lodówka nie świeci pustkami.

Okazało się, iż teraz jeździ do pracy autobusem. Samochód został Kingi — „ona musi dojeżdżać do klientów, jakże to tak komunikacją miejską?”. Do salonu, nawiasem mówiąc, jest jakieś 400 metrów. Ale jej ciężko, jej niewygodnie. A on — pieszo, w deszczu, w mróz. Bo tak jej wygodnie.

A potem się wygadał — ma kredyty. Kilka. Jeden z nich — na wyjazd do Egiptu. Ale nie dla nich dwojga. Dla niej. „Zmęczyła się” i poleciała odpocząć z koleżanką. Nie pytałam, kim była ta „koleżanka”. Widziałam, jak się kurczy przy takich pytaniach. Widziałam, jak cierpi w milczeniu.

Wróciłam do domu i rozpłakałam się. Opowiedziałam wszystko mężowi. On tylko machnął ręką: „Od początku wiedziałem, iż tak będzie”. Ale mnie to boli. Jestem matką. Nie po to rodziłam i wychowywałam syna, żeby stał się cieniem obcej kobiety.

Teraz choćby nie śmiem otwarcie coś powiedzieć. Boję się, iż Kinga znów zrobi scenę. A ja — iż stracę z nim kontakt na dobre. Boli mnie to. Czuję się bezsilna. Gdzie popełniłam błąd? Dlaczego nie nauczyłam go być mężczyzną? Dlaczego mój syn jest pod pantoflem?

I najstraszniejsze — nic nie mogę zmienić. Tylko patrzeć, jak mój chłopiec zamienia się w cień, i czekać. Czekać, aż sam zrozumie, iż nie żyje swoim życiem. Tylko oby nie było za późno.

Idź do oryginalnego materiału