Spróbuj mojego sposobu!

twojacena.pl 5 dni temu

— Nas nie włączajcie do wspólnego budżetu. Przywieziemy swoje jedzenie — napisała Alicja w grupowym czacie. — W ogóle jesteśmy na diecie, jemy jak wróbelki…

I to był pierwszy dzwonek.

Ewa siedziała w autobusie, trzymając telefon w jednej dłoni. Drugą przyciskała do siebie obszerną torbę. Przeczytała wiadomość dwa razy. Może tylko jej się wydawało? Tekst był uprzejmy, ale… jakby ktoś już wcześniej kopał tunel, szukając luk.

Czat dotyczący majówki nieustannie migotał w powiadomieniach. Niedawno dołączyli tam nowi ludzie — Wojtek i Alicja, znajomi Marka, a on był szanowany i sprawdzony, od lat w ich gronie, więc nikt nie miał wątpliwości.

Atmosfera była ciepła i przyjazna. Wszyscy mieli około trzydziestki. Dorośli, odpowiedzialni, zorganizowani, ale z poczuciem humoru. Znali się od dawna, więc w grupie funkcjonowało wiele niepisanych zasad. Każdy miał swoją rolę.

Marek przyprowadzał nowych. Ewa zajmowała się organizacją spotkań i wyjazdów. Już przygotowała listę uczestników, zaproponowała trasę, wynajęła domki nad jeziorem — z werandą, altaną i choćby porządnym prysznicem. Wszyscy się zgodzili, zaczęli omawiać zakupy. Na liście znalazły się kiełbaski, grzyby, węgiel, ketchup, wino.

I wtedy pojawiło się to:

— Nas z Wojtkiem możecie nie liczyć — napisała Alicja. — Jesteśmy na diecie, przygotujemy sobie osobno. Nic nam nie trzeba.

Ewa odpowiedziała neutralnie: „Ok, jak uważacie”. I odłożyła telefon.

Generalnie — to nie problem. Może ktoś jest na fit, ktoś na keto. Niech choćby ładują wodę według faz księżyca. W grupie był już facet, który nigdy nie dokładał się do mięsa, bo był zatwardziałym wegetarianinem. Za to zawsze przywoził więcej warzyw, niż sam mógł zjeść, a jego wege-szaszłyki z grilla odchodziły jak świeże bułeczki.

Więc dziwactwa — rzecz normalna. Ważne, żeby być w porządku i brać udział. Ale od tego „nas nie liczcie” Ewę przeszedł dreszcz. Było w tym coś… śliskiego. Postanowiła jednak nie wyciągać pochopnych wniosków.

W dzień wyjazdu pogoda była bajkowa. Ciepło, rześko, lekki wietrzyk. Wszyscy stawili się na czas, wszystko zabrali, choćby nie trzeba było wracać po rożen, deskę do krojenia czy korkociąg. Zapach sosny i upojnie świeże powietrze gwałtownie poprawiły humory.

Zameldowali się w domkach, rozpakowali, ktoś od razu poszedł ustawiać grill.
Alicja i Wojtek przyjechali pod wieczór, gdy większość organizacyjnego zamieszania była już za nimi. Ich „własnym” okazała się torba z małym blokiem sera, paroma pomidorami, paczką ryżowych chlebków i dwoma butelkami piwa. Ewa rzuciła okiem, gdy wyciągali zapasy, i pomyślała: „Na wieczór może starczy. Ale na trzy dni?”

Usiedli na ławce, z początku z boku. Zjedli swój ser, stuknęli się butelkami, trochę pofotografowali na tle zachodu. Potem zaczęli podchodzić do reszty. Po pół godzinie Wojtek już stał przy grillu.

— Co tu tak pachnie? Kiełbaski, tak? Aż ślinka leci…
— No tak, z wami na diecie nie da się wytrzymać — zaśmiała się Alicja i przysunęła bliżej.

Ewa spojrzała na Kasię obok. Ta lekko wzruszyła ramionami. No cóż, nie wygonisz, poczęstujemy. W ich grupie nie wypadało stawiać nikogo w niezręcznej sytuacji, zwłaszcza nowych.

Ku nocy Alicja i Wojtek już jedli i pili ze wszystkimi, jakby byli tu od zawsze. Śmiali się, opowiadali kawały, śpiewali przy gitarze. Trzeba przyznać — byli sympatyczni, zabawni, bez zadęcia. Nie wywierali paskudnego wrażenia. Ale Ewa czuła pewien dysonans, jakby zostali wykorzystani.

Zasnęła z tym dziwnym uczuciem. Nie z żalem. Tylko z pierwszym ziarnem irytacji. Rodzice zawsze uczyli ją: jeżeli chcesz być częścią zespołu — graj fair i pokaż swoje karty. Ale Wojtek z Alicją weszI gdy Marek po chwili dodał: „Wiesz, myślę, iż oni znajdą tam swój sposób, żeby zawsze grać na cudze karty”, Ewa tylko westchnęła i pomyślała, iż dobrze, gdy w końcu uczciwi ludzie mogą cieszyć się swoją uczciwością.

Idź do oryginalnego materiału