**Skarb w ogrodzie: rodzinna opowieść z Zakopanego**
Helena Kowalska skończyła sprzątać dom. Czas było nakryć do stołu. Wczoraj ugotowała aromatyczny rosół warzywny – palce lizać! Nagle z ulicy dobiegł głośny krzyk. Kobieta o mało nie upuściła chochli, serce zamarło jej z zaskoczenia.
— Babciu! Dziadku! Chodźcie szybko, coś znalazłem! — wołał ich wnuk Bartek.
Helena i Jan Kowalscy pośpieszyli na podwórko.
— Chodź, dziadku, patrz! — Bartek trzymał coś w dłoniach, promieniejąc z radości.
Ale Helenę uderzyło coś innego.
— Bartku, kiedy ty zdążyłeś przekopać grządki? — zdumiała się, widząc równo wzruszoną ziemię.
— Postarałem się — odparł chłopiec dumnie. — Ale zobaczcie, co mam!
Jan spojrzał na przedmiot w rękach wnuka i zastygł, nie wierząc własnym oczom.
**
Tego ranka Helena rozmawiała przez telefon z córką. Odłożyła słuchawkę i zawołała męża:
— Janek, przywożą do nas Bartka!
Jan oderwał wzrok od komputera, gdzie akurat układał pasjansa, i spytał zdziwiony:
— Jakiego Bartka?
Mieli trójkę wnuków. Najstarszy, Krzysiek, miał już dwadzieścia lat i skończył technikum. Wnuczka Ola właśnie zdała maturę i szykowała się na psychologię. Rodzice nie mogli się jej nachwalić — ambitna, wiecznie w książkach. Na pewno nie ona by tu przyjechała.
— No jak to którego, Janek, niby nie wiesz! — obruszyła się Helena. — Kto u nas leń i próżniak? Starszych wychowaliśmy porządnie, kiedy jeszcze siły były. A ten nasz Bartek — kompletny urwis! Piątą klasę skończył z trzema trójkami, wstyd! Ale ty tylko w karty grasz, też mi dziadek!
— Co ja poradzę? Każdy kowalem swojego losu! — burknął Jan, powtarzając ulubione powiedzenie.
— Może i tak, ale zobaczymy, jakim on kowalem! — stanowczo oznajmiła Helena.
— Na darmo się zgodziłaś — zamruczał dziadek. — Rozpuszczony jest, nieposłuszny. Najmłodszy, więc mu pobłażali. Co on tu będzie robił? W telefon się gapił, a ty mu będziesz gotować? Wiesz, jaki apetyt mają w jego wieku?
Jan z wyraźną niechęcią zamknął laptop.
— Pójdę lepiej twoje grządki kopać — oto co!
— Oj, też mi grządki! — podśmiechnęła się Helena. — Trzy skrawki ziemi pod pietruszkę i marchewkę. I dlaczego to moje grządki? Wnuk nasz wspólny, więc i obowiązki też!
— Nie zapomniałem! — naburmuszył się Jan. — To ty zapomniałaś, jaka sama byłaś w jego wieku. Rodzice sobie z nim nie radzą, a my tym bardziej!
— Telefon mu zabrali, nawiasem mówiąc — dodała Helena.
— No to już całkiem źle! — zmartwił się dziadek i wyszedł na podwórko.
Helena wzięła się za gotowanie obiadu. Nagle drzwi wejściowe z hukiem się otworzyły — wrócił mąż.
— Co tak wcześnie? — zdziwiła się, wrzucając pokrojone warzywa do bulionu.
— Deszcz lunął, Heluś! Choć wyjrzyj przez okno! — Jan wyraźnie ucieszył się, iż plecy bolą i nie musi kopać na deszczu. — Wszystko kupimy w sklepie.
— Jak twoja matka mawiała: „Leniwemu i deszcz w porę” — uśmiechnęła się Helena.
— Kto tu leniwy? — oburzył się Jan. — Mnie do leni wciągnęłaś? No ty mnie rozśmieszasz!
— Idź już, nie narzekaj! Przynieś z komunału kołdrę i poduszkę, Bartek niedługo przyjedzie!
— Lepiej by został z rodzicami, też mi pomysł — naderkał Jan przez cały wieczór. — Koniec spokoju, od razu nam wiązankę na stare lata sprezentowali!
Nazajutrz pod dom w Zakopanem podjechał samochód. Wysiadł z niego Bartek — naburmuszony i znudzony. Na widok babci i dziadka uśmiechnął się na chwilę, ale zaraz znów się skrzywił:
— I co ja tu będę robił?
— Właśnie, iż nic tu nie ma do roboty — mruknął pod nosem Jan.
Bartek usłyszał:
— Dziadku, nie cieszysz się, iż jestem?
— A z czego się cieszyć? Minę masz kwaśną, pożytku z ciebie zero, same kłopoty!
— Mamo, słyszałaś, co dziadek powiedział? — Bartek odwrócił się, ale jego matka, Ewa, przerwała:
— Tato, mamo, nie przejmujcie się, on tak zawsze marudzi, wiek. No, ja jadę, zabiorę Bartka później, wtedy pogadamy. Mamo, masz jego telefon, jak bardzo zacznie dokazywać — oddaj. I nie martw się, z nimi teraz trzeba sto razy powtarzać — szepnęła Ewa i odjechała.
— Nikomu nie jesteśmy potrzebni! — zamruczał Jan. — Rzuciła chłopaka i uciekła.
— Oni zawsze tacy, wiecznie im się spieszy — westchnął Bartek, zarzucił plecak na ramię i powlókł się do domu.
— Janek, może dziś jednak przekopiesz grządkę? — poprosiła Helena. — Bo nic nie posadzę.
— Heluś, daj już spokój z tą grządką! Plecy mnie bolą, chcesz, żebym się rozłożył? Drugiego skarbu tam nie znajdziesz. Niech wnuk się tym zajmie, młody jest, siły ma!
— Jaki skarb, dziadku? — Bartek od razu wychylił się z pokoju.
— A mówili, iż nic nie słyszysz? — zdziwiła się babcia. — No, było tak, dziadek raz kopał i znalazł starą szkatułkę.
— I co w niej było?
— Ciekawe? Później pokażę.
— Babciu, gdzie mam kopać? I tak nudzę się — niespodziewanie zaproponował Bartek.
— Idź, łopata w szopie, trzy grządki za domem, wybierz którąś — skinęła Helena.
Bartka jakby wiatr porwał.
— Pobiegł skarbu szukać — uśmiechnęła się. — Może mu coś podłożymy?
— Nie mam czasu! Dwa razy kopnie i rzuci, leń jakich mało! — machnął ręką Jan.
— No tak, kto by mówił — pokiwała głową Helena.
Bartek grzebał w ziemi ponad godzinę. Urażony, iż nazwano go leniem, Jan poszedł do szopy porządkować narzędzia. Helena posprzątała w domu i zabrała się za obiad. Wczorajszy rosół pachniał tak, iż ślinka ciekła.
Wtedy zadzwoniła Ewa:
— Mamo, zapomniałam ci powiedzieć, Bartek ostatnio taki wyBartek zerknął przez okno i zobaczył, jak dziadek z babcią stłoczeni nad znalezionym przedmiotem, wymieniają ciche słowa pełne zdumienia.