Mężatka, ale wciąż samotna

twojacena.pl 2 godzin temu

Dzisiaj znowu przyszła do mnie sąsiadka, Halina Stanisławska, ze swoją torbą na zakupy, kręcąc głową ze zdumienia. „Weroniko, jak to adekwatnie rozumieć? Masz męża czy nie? Wczoraj widziałam Tomasza wychodzącego z twojego mieszkania, a dziś rano spotkałam go na przystanku z jakąś blondynką!”

Westchnęłam głęboko, odłożyłam gazetę i zaprosiłam ją do kuchni. Akurat czajnik zaczynał gwizdać. „Proszę siadać, pani Halino. To wszystko nie jest tak proste, jak się wydaje. Tak, Tomasz to mój mąż. Oficjalnie. Pieczątka w dowodzie od dziewięciu lat. Ale mieszkamy osobno. Każde we własnym mieszkaniu.”

„Jak to osobno?” wybałuszyła oczy i usiadła ciężko, wyraźnie szykując się do dłuższej rozmowy. „Co to za rodzina? I po co w ogóle wychodziłaś za mąż?”

Podsunęłam gościowej kubek z herbatą i usiadłam naprzeciwko. Za oknem siąpił październikowy deszcz, krople spływały po szybie jak łzy. Dokładnie w taką pogodę, dziewięć lat temu, składaliśmy z Tomaszem dokumenty w urzędzie stanu cywilnego. „Wychodziłam z miłości, oczywiście. Myślałam, iż będziemy żyć jak każda normalna rodzina. Dzieci, dom letniskowy, wspólne gospodarowanie domem. Gdzie tam!” Gorzko się uśmiechnęłam. „Po pół roku zrozumiałam, iż jesteśmy zupełnie różni. On uwielbia hałaśliwe imprezy, ja żywię słabość do ciszy. On zostawia rzeczy w nieładzie, ja cenię porządek. On może tydzień zrezygnować z prysznica, ja bez niego nie wytrzymam jednego dnia.”

„To się rozejdźcie!” machnęła ręką Halina Stanisławska. „Po co to cierpienie?”

„A tu właśnie zaczyna się cała zabawa. Rozwieść się nie możemy. Mieszkanie mamy jedno, sprywatyzowane na nas oboje jeszcze przed ślubem. Kupowaliśmy je razem, płaciliśmy po połowie. Tomasz mówi: jeżeli się rozwieziemy, to mieszkanie trzeba będzie sprzedać i podzielić pieniądze. A dokąd byśmy się potem podziali? Wynajmować? Tymczasem my nie jesteśmy już młodzi, ja mam czterdzieści cztery, on czterdzieści siedem. Skąd brać tyle gotówki na czynsz?”

Halina Stanisławska z namysłem pokiwała głową. Problem był jej znany. „I co wymyśliliście?”

„Oto co. Tomasz mieszka w *tym* mieszkaniu, a ja kupiłam sobie małą kawalerkę na peryferiach. Taniusieńką, ale swoją. Spłacam kredyt hipoteczny, za to nikt mi nie wadzi. Przychodzi do mnie czasem, gdy w domu zrobi mu się nudno. Siedzimy, rozmawiamy jak starzy przyjaciele. Potem wraca do siebie.”

„I długo tak będziecie trwać?” sąsiadka przyglądała mi się z ciekawością. Wyglądałam na zmęczoną, ale spokojną.

„Nie wiem. Póki co nam pasuje. Oficjalnie jesteśmy małżeństwem, nie trzeba zmieniać dokumentów, w pracy nikt nie zadaje pytań. A praktycznie każdy żyje własnym życiem.”

Kiedy Halina Stanisławska wyszła, długo siedziałam przy oknie, dopijając wystygłą herbatę. Deszcz wzmógł się, a w jego szumie słyszałam głosy przeszłości.

Poznaliśmy się z Tomaszem w pracy. On był wtedy kierownikiem działu zaopatrzenia, ja główną księgową. Wysoki, postawny, o dobrych oczach i ujmującym uśmiechu. Od razu poczułam doń sympatię.

„Pani Weroniko, czy zrobiłaby mi pani towarzystwo w czasie przerwy obiadowej?” podszedł do mojego biurka w ten pamiętny czwartek. „Znam świetną knajpkę niedaleko.”

Zgodziłam się. Potem było drugie spotkanie, trzecie. Tomasz okazał się ciekawym rozmówcą, dużo czytał, znał się na sztuce. Rozmawialiśmy o książkach, filmach, podróżach.

„Jest mi z panią tak lekko” wyznał po miesiącu spotkań. „Rozumie mnie pani w pół słowa.”

Ja także czułam się przy nim komfortowo. Po rozwodzie z pierwszym mężem minęło już pięć lat i prawie zwątpiłam wiłam w spotkanie bratniej duszy.

Tomasz był rozwiedziony, nie miał dzieci. Mieszkał sam w trzypokojowym mieszkaniu po rodzicach.

„Za duże jak na jedną osobę” narzekał. „A sprzedać się boję, w końcu rodzinny dom.”

Pół roku się spotykaliśmy, potem Tomasz oświadczył się. Ślub był skromny, tylko najbliżsi przyjaciele i krewni.

Pierwsze miesiące wspólnego życia minęły w stanie zakochania. Zdawało się, iż wszystkie problemy da się rozwiązać, a różnice zdań to drobiazgi.

Ale stopniowo drobiazgi zmieniły się w poważne kolizje.

„Tomaszu, no przecież nie można zostawiać brudnych naczyń w z
Leżąc w ciepłym świetle lampy, z Mruczkiem mruczącym na kolanach, Irena zrozumiała, iż jej wybór choć niekonwencjonalny daje jej coś bezcennego: spokój i pełną swobodę, których nigdy nie oddałaby lekką ręką ręką na rzecz konwencjonalnego małżeństwa.

Idź do oryginalnego materiału