„Siostrzeńcy wprowadzili się ‘tymczasowo’, ale coraz częściej czuję się ich drugą matką”

newsempire24.com 2 dni temu

Dzisiaj znów czuję się jak druża matka. Zawsze wierzyłam, iż więzy rodzinne to coś pięknego. Szczególnie gdy w rodzinie panuje zgoda, wzajemne zrozumienie i gotowość do pomocy. Ale to działa tylko do momentu, gdy jedna ze stron nie zaczyna traktować życzliwości, jak obowiązek, a wsparcia – jak darmową usługę.

Z moim mężem Witkiem jesteśmy razem od dziesięciu lat. Stworzyliśmy stabilną, szczęśliwą rodzinę, wychowaliśmy dwoje wspaniałych dzieci – Kamila i Zosię. Dopiero co spłaciliśmy kredyt za mieszkanie w Krakowie, a choćby dostaliśmy zniżkę za wcześniejszą spłatę. Życie wreszcie wydawało się układać w spokojny rytm. Aż do dnia, gdy w naszym domu pojawiły się dwa małe tornado – siostrzeńcy Witka.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Jego młodsza siostra, Kasia, to kobieta z trudnym charakterem. Za sobą ma trzy nieudane małżeństwa, dwóch synów od różnych mężczyzn i ciągłe poszukiwanie „przeznaczenia”. Po kolejnym rozwodzie uznała, iż szczęście to facet, a dzieci… no cóż, dzieci mogą poczekać. Wcześniej zostawiała je u naszej teściowej, ale babcia jest już w podeszłym wieku i nie daje rady z dwoma energicznymi chłopakami. Więc Kasia zwróciła oczy na nas.

“Ola, no co ty, tylko do soboty! Wyjdziemy z Darkiem (jej nowym partnerem) na kolację, obchodzimy rocznicę. Wieczorem ich zabiorę, słowo!”

Wtedy się nie sprzeciwiałam. Chłopcy dobrze dogadują się z naszymi dziećmi, bawią się, śmieją – niby nic złego. Jedna noc nie robi różnicy. Tyle iż „jedna noc” zamieniła się w „zostaną do niedzieli”, potem „przywieźć w piątek, odbiorę w poniedziałek”, a ostatnią kroplą były dwa tygodnie, gdy Kasia wyleciała z nowym partnerem do Egiptu, łapiąc „last minute” – rzecz jasna, bez dzieci.

“Ola, no co ty, dwa tygodnie! Nakarmisz, upierzesz parę koszulek, jaka to różnica? Przecież są u ciebie jak u siebie!”

Nie, Kasia. Nie są „jak u siebie”. Mam swoje dzieci, które kocham, wychowuję, wkładam w nich serce i czas. A ty przywozisz swoje jak bagaże do przechowalni i uważasz, iż to w porządku, bo „jesteśmy rodziną”.

Tak, mieszkanie jest wystarczająco duże. Ale fizycznie – jest nas teraz sześcioro. I to nie po prostu sześć osób. To czwórka dzieci, a każde ma swoje zachcianki, humory i potrzeby. Hałasują, kłócą się, brudzą wszystko w zasięgu wzroku. Znaleźć pół godziny ciszy to niemal wyczyn. A ja, oprócz tego, muszę gotować, prać, sprawdzać lekcje, robić zakupy i jakoś nie oszaleć.

Witek widział, jak się wyharmoniczam. Starałam się trzymać fason, uśmiechać, nie wybuchać. Ale pewnego wieczoru po prostu usiadłam w kuchni i cicho zapłakałam ze zmęczenia. Przyszedł, przytulił. Porozmawialiśmy. Spokojnie, bez krzyków. Powiedziałam, iż nie dam już rady. Że nie jestem gotowa być drugą matką dla jego siostrzeńców. Że nie chcę, żeby nasz dom stał się przystankiem w miłosnych podbojach jego siostry.

“Niech przychodzi w gości. Z dziećmi – proszę bardzo. Pobawią się, spędzą czas. Ale wynajmowanie pokoju na tygodnie – to już nie działa. Ja nie jestem nianią, a ty – nie pogotowiem rodzinnym. My też mamy swoje życie, zmęczenie, granice.”

Zgodził się. Powiedział, iż rozumie. Obiecał porozmawiać z Kasią.

Teraz czekam. Z niepokojem, ale i nadzieją. Bo wiem, iż jego siostra nie będzie zachwycona. Przywykła, iż wszystko jej się należy. Że wszyscy powinni się dostosować. Że dzieci to wspólna odpowiedzialność, gdy ona układa sobie życie.

Ale dość. Wychowywać to znaczy być obecnym, a nie zrzucać na innych. Nie mówię, iż cudze dzieci to cudzy problem. Ale gdy twoimi dziećmi latami zajmują się inni – to nie pomoc. To wygodnictwo.

Jestem zmęczona. Chcę odzyskać nasz dom. Naszą rodzinę. Nasze weekendy bez „tymczasowych piBo teraz już wiem, iż czasem trzeba postawić granice, choćby jeżeli to oznacza trudną rozmowę z rodziną.

Idź do oryginalnego materiału