Remont kontra Wielka Wesele: Kto Zwycięży?

polregion.pl 6 godzin temu

Chcę remontu w mieszkaniu, a teściowa – głośnego wesela na całą dzielnicę. Kto kogo przegoni?

Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, iż będę się kłócić z mężem przez wesele, pewnie bym się roześmiała. Przecze najważniejsze to miłość, prawda? Z Łukaszem jesteśmy razem prawie pięć lat. Mieszkamy w moim mieszkaniu w Krakowie, które wcześniej przez lata wynajmowałam, a potem zrobiłam tylko najpotrzebniejsze remonty i się wprowadziłam. Teraz jednak trzeba tam zrobić kapitalny remont – rury, ściany, instalacja elektryczna, podłoga. To nie fanaberia, ale konieczność.

Zaproponowałam kompromis: ślůb cywilny bez wystawnego przyjęcia. Kolację z rodzicami w domu, przy stole. Zaoszczędzone pieniądze włożyć w nasze cztery ściany – w nasze prawdziwe życie. Ale w tę logiczną układankę wkroczyła pewna kobieta, której, jak się okazało, nic nie powstrzyma. Matka mojego męża – Wiesława Romanowa.

— Łukasz to mój jedyny syn! — wykrzykuje. — Jak to tak, bez wesela?! Wszystkim krewnym się odwdzięczaliśmy na ich uroczystościach, a teraz mamy się ośmieszyć? Wszyscy już wiedzą, iż szykujemy przyjęcie!

— Ale my nie prosiliśmy, żebyś wszystkich zapraszała — przypomniałam spokojnie.

— Nie twoja sprawa! Nie pozwolę, żeby mój syn brał ślub jakby po bułki do urzędu poszedł!

Problem w tym, iż tych wszystkich „krewnych” nigdy na oczy nie widziałam. Ani proto. Kim są, skąd, ilu ich jest – nie mam pojęcia. Ale teściowa już ich poobdzwaniała, uprzedziała, choćby daty wstępnie ustaliła.

— Wy z Łukaszem macie oszczędności, ja trochę odłożyłam, twoi rodzice pewnie też pomogą – zrobimy porządne wesele! — oświadcza radośnie, nie słuchając moich argumentów.

A moi rodzice, przy okazji, stoją po mojej stronie. Też uważają, iż lepiej zainwestować w remont niż wydać dziesiątki tysięcy złotych na salę weselną i suknię, którą założy się raz. Powiedzieli jednak, iż jeżeli się zdecydujemy – pomogą. Bez nacisku. Bez ultramiów.

Ale Wiesława Romanowa myśli iwnie. Dla niej wesele syna to nie o nas, ale o niej. O to, jak będzie wypadać przed rodziną. I żeby mocniej przycisnąć, przeszła do szantażu:

— Jak nie zrobicie normalnego wesela, to nie mam syna. Nie chcemy was znać. Wstyd!

Patrzyłam na Łukasza. Milkł. A potem… zaczął przechylać się na stronę matki. Nie dlatego, iż się zgadza, ale dlatego iż jej żal. Bo płacze, cierpi, mówi, iż jest upokorzona i nikomu niepotrzebna.

Powiedziałam mu wprost:

— jeżeli twoja matka chce wesele, niech sama je opłaci. W całości. My się w to nie dokładamy. Ani ja, ani moi rodzice. Ani grosza.

I wtedy, oczywiście, padł finałowy argument:

— Ja tyle nie mam! — krzyknęła teściowa. — Przecież wy też nie pod mostem mieszkacie!

I tak krążymy w kółko. Mąż – między młotem a kowadłem. Ja – z poczuciem bezsilności. W domu atmosfera jak przed burzą. Łukasz nie żąda ode mnie wesela, ale i nie potrafi rozwiązać sytuacji. Mówi, iż teraz „nie wypada” przed rodziną: zaprosili wszystkich, a tu cisza. A ja nie rozumiem – odkąd to obcy ludzie są ważniejsi niż nasza przyszłość?

Nie jestem przeciwna weselu, gdyby to było nasze wspólne marzenie, a nie przedstawienie pod dyrekcją Wiesławy Romanowej. Chcę w domu, w chci mieszkam, oddychać świeżym powietrzem, a nie pleśnią. Chcę nowe okna, łazienkę, kuchnię. Chcę przytulność i życie, nie tańce na zdjęcia do albumu, które za rok będą już nieaktualne.

I jeżeli muszę przez to przejść, stoczą bitwę z teściową – stoczę. Bo mój dom to mój wybór. I jeżeli Łukasz jest mrupontem, a nie synkiem swojej matki – to to zda sobie sprawę.

Idź do oryginalnego materiału