– Mamo, nie chcę iść do babci! – krzyczała siedmioletnia Zosia, wyrywając się z rąk matki. – Ona mnie nie kocha! Ona kocha tylko ciocię Kasię!
– Zosieńko, nie myśl głupot – zmęczona powiedziała Justyna, zapinając córce kurtkę. – Babcia kocha wszystkie wnuki jednakowo.
– Nieprawda! – dziewczynka tupnęła nóżką. – Wczoraj ugaszczała Krzysia lodami, a mnie nie dała!
– Może bolało cię gardło? – Justyna próbowała znaleźć wytłumaczenie.
– Nie! Ona po prostu mnie nie kocha, bo nie jestem od jej syna!
Justyna zastygła z grzebieniem w rękach. Skąd siedmioletnie dziecko wie takie rzeczy? Kto jej to powiedział?
– Zosiu, kto ci tak mówił?
– Nikt – odwróciła się do okna. – Samam zrozumiała. Krzyś mówi, iż jego tata i mój tata to bracia. A ja wiem, iż mój tata nie jest prawdziwy. Prawdziwy tata gdzieś daleko mieszka.
Serce Justyny się ścisnęło. Przysiadła obok córki na kanapie.
– Zosieńko, posłuchaj mnie uważnie. Tata Marek to twój prawdziwy tata. Bardzo cię kocha, wychowuje cię od dwóch lat. A babcia Wanda też cię kocha.
– To dlaczego ona zawsze chwali Krzysia, a na mnie się krzyczy? – w oczach dziewczynki błyszczały łzy.
Justyna nie wiedziała, co odpowiedzieć. Bo Zosia miała rację. Teściowa naprawdę traktowała ją inaczej niż wnuka od starszego syna.
– Mamo, spóźnimy się – zajrzał do pokoju Marek. – Zosia, gwałtownie się ubieraj, bo babcia będzie czekać.
– Nie chcę do babci! – znowu rozpłakała się Zosia. – Ona mnie nie kocha!
Marek zdziwiony spojrzał na żonę.
– Co się stało?
– Później wytłumaczę – cicho powiedziała Justyna. – Zosiu, ubieraj się. Pójdziemy wszyscy razem.
Szli przez park w milczeniu. Zosia wlokła się z tyłu, czasem pochlipując. Marek niósł paczkę z zakupami dla matki, a Justyna myślała, jak przebiegnie ta wizyta.
Wanda zawsze była trudną kobietą. Gdy Marek przyprowadził do domu Justynę z dwuletnią córką, teściowa przyjęła ich chłodno.
– Po co ci obce dziecko? – mówiła. – Znajdź porządną córkę, urodzisz swoje.
Ale Marek był uparty. Pokochał Justynę i Zosię jak własną córkę. Wziął ślub, adoptował dziewczynkę, dał jej swoje nazwisko.
Wanda pogodziła się z tym, ale nie pokochała wnuczki. Zwłaszcza gdy starszy syn Krzysztof dał jej „prawdziwego” wnuka – Krzysia.
– Mamo, jesteś w domu? – Marek zadzwonił do drzwi.
– Jestem, jestem – rozległ się głos. – Wchodźcie.
Wanda otworzyła i od razu przytuliła syna.
– Marku, jak się stęskniłam! – pocałowała go w policzek, potem skinęła Justynie. – Witaj, Justynko.
– Dzień dobry, Wando.
– A gdzie moja wnuja? – teściowa zauważyła w końcu Zosię, która chowała się za tatą.
– Jestem – cicho powiedziała dziewczynka.
– No wchodźcie – Wanda zaprosiła ich do salonu. – Jak tam u was? Marek, schudłeś?
– Nie, mamo, wszystko w porządku – zaśmiał się. – Justynka dobrze gotuje.
– To dobrze. A Zosia jak w szkole? Dobrze się uczy?
– Uczę się – odburknęła dziewczynka.
– Zosiu, odzywaj się do babci grzecznie – upomniała ją Justyna.
– Daj spokój – machnęła ręką Wanda. – Dzieci to dzieci. Krzyś wczoraj przyniósł pałę z matematyki! Krzysztof z nim do wieczora siedział, zadania rozwiązywali.
– A Zosia ma same piątki z matmy – z dumą powiedział Marek.
– No to brawo – sucho pochwaliła teściowa. – Krzysztof obiecał, iż dziś zajrzy z Krzysiem. Stęsknili się za wujkiem.
Justyna zauważyła, jak twarz Zosi posmutniała. Wiedziała, iż babcia bardziej cieszy się na jednego wnuka.
– Mamo, pamiętasz, jak Zosia recytowała ci wiersz? – spytał Marek.
– Pamiętam – skinęła Wanda. – Ładny był.
– Chcesz, to powiem inny? – nieśmiało zaproponowała Zosia.
– No powiedz.
Dziewczynka stanęła na środku i zaczęła recytować wiersz o wiośnie. Justyna widziała, jak córka się stara, jak chce się przypodobać.
– Brawo – pochwaliła Wanda. – A teraz idź umyj ręce, zaraz obiad.
Zosia poszła do łazienki, a Justyna została w kuchni pomagać.
– Wando, mogę porozmawiać? – powiedziała cicho.
– O czym?
– O Zosi. Ona czuje, iż traktujesz ją inaczej.
Teściowa postawiła talerz z brzękiem.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Wiesz. Dzieci wszystko czują. Zosia dziś płakała, iż nie chce iść.
– A co ja niby robię? – Wanda odwróciła się do niej. – Karmię, zapraszam do domu.
– Ale wiesz, jaka jest różnica. Gdy przychodzi Krzyś, całujesz go, kupujesz prezenty. A Zosię traktujesz jak obcą.
– Bo ona jest obca! – wybuchnęła. – Nie ja ją rodziłam! Ma swoją babcię, niech się tam lęgnie!
– Wando, ale Zosia nie jest temu winna. To twoja wnuczka od pięciu lat. Marek ją zaadoptował.
– To papiery – machnęła ręką. – Krew to krew. Krzyś to moje dziecko, a ta… przybrana.
Justynie ściZosia przytuliła się mocno do babci i wtedy Wanda zrozumiała, iż miłość nie zna granic krwi, a rodzina to ci, którzy są przy tobie na dobre i na złe.