Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, iż będziemy się kłócić z mężem o wesele, pewnie bym się roześmiała. Przecież ważna jest miłość, prawda? Z Piotrkiem jesteśmy razem już prawie pięć lat. Mieszkamy w moim mieszkaniu w Poznaniu, które wcześniej wynajmowałam, a potem zrobiłam w nim remont na gwałtownie i wprowadziłam się. Ale teraz pilnie potrzebuje generalnego remontu – rury, ściany, instalacja elektryczna, podłoga. To nie luksus, tylko konieczność.
Zaproponowałam kompromis: wziąć ślub cicho, bez restauracji i hucznej zabawy. Posiedzieć z rodzicami przy stole w domu. A zaoszczędzone pieniądze zainwestować w nasze mieszkanie – w nasze prawdziwe życie. Ale w ten logiczny ciąg wydarzeń włączyła się pewna kobieta, której, jak się okazało, nic nie powstrzyma. Matka mojego męża – Krystyna Janowicz.
– Piotrek to mój jedyny syn! – wykrzykuje. – Jak to tak, bez wesela?! Zapraszaliśmy wszystkich krewnych na ich święta, a teraz mamy się ośmieszyć? Wszyscy czekają! Już wszyscy wiedzą, iż szykuje się uroczystość!
– Ale my was nie prosiliśmy, żebyście wszystkich zapraszali – przypomniałam spokojnie.
– To nie twoja sprawa! Nie pozwolę na taki wstyd, żeby mój syn wziął ślub jakby szedł po chleb do USC!
Problem w tym, iż tych „wszystkich” krewnych nigdy na oczy nie widziałam. Ani razu. Kim są, skąd, ilu ich jest – nie mam pojęcia. Ale teściowa już ich obdzwoniła, wszystkich uprzedziła i choćby zarysowała przybliżone terminy.
– Wy z Piotrkiem macie jakieś oszczędności, ja trochę odłożyłam, a twoi rodzice, zobaczysz, pomogą – urządzimy porządne wesele! – ogłasza radośnie, nie słuchając moich słów.
A moi rodzice, swoją drogą, stoją po mojej stronie. Oni też uważają, iż lepiej zainwestować w remont niż wydać dziesiątki tysięcy na restaurację i białą suknię, którą założy się raz. Ale powiedzieli, iż jeżeli się zdecydujemy – pomogą. Bez presji. Bez ultimatum.
Ale Krystyna Janowicz ma inne zdanie. Dla niej wesele syna to nie o nas, tylko o nią. O to, jak będzie wyglądać w oczach swoich krewnych. I żeby bardziej nacisnąć, przeszła do szantażu:
– jeżeli nie urządzicie normalnego wesela, to nie mam syna. Nie chcę was znać. Wstyd!
Patrzyłam na Piotrka. Milczał. A potem… zaczął przechylać się na stronę matki. Nie dlatego, iż się zgadza, tylko dlatego, iż mu jej żal. Bo płacze, cierpi, nazywa się upokorzoną i niepotrzebną.
Powiedziałam mu wprost:
– jeżeli twoja mama chce wesele, niech sama je opłaci. W całości. My w tym nie uczestniczymy. Ani ja, ani moi rodzice. Ani grosza.
I oczywiście padł finałowy akord:
– Ja nie mam takich pieniędzy! – krzyknęła teściowa. – Ale przecież wy też nie pod mostem mieszkacie!
I tak to wygląda. Błędne koło. Mąż – między młotem a kowadłem. Ja – zdezorientowana. W domu napięcie jak przed burzą. Piotrek nie wymaga ode mnie wesela, ale nie potrafi rozwiązać sytuacji. Mówi, iż teraz „nie wypada” przed rodziną: wszystkich zaprosili, a tu nagle cisza. A ja nie rozumiem – od kiedy obcy ludzie są ważniejsi niż nasza przyszłość?
Nie mam nic przeciwko weselu, gdyby to było nasze wspólne pragnienie, a nie teatr imienia Krystyny Janowicz. Chcę w domu, w którym mieszkam, oddychać świeżym powietrzem, a nie pleśnią. Chcę porządne okna, łazienkę, nową kuchnię. Chcę wygodę i życie, a nie tańce dla zdjęć do albumu, które po roku wszyscy zapomną.
I jeżeli muszę przez to stoczyć walkę z własną teściową – stoczę. Bo mój dom to mój wybór. A jeżeli Piotrek przez cały czas jest moim partnerem, a nie synem swojej matki – to zrozumie.