**Przeznaczenie…**
**Ola**
Koniec maja, a od dwóch tygodni na zewnątrz panują upały. Ola wsiadła do autobus i natychmiast tego pożałowała. W godzinach szczytu tłok był nie do zniesienia – ciasno, duszno, ludzie cisnęli się ze wszystkich stron, a jej sukienka natychmiast przywarła do spoconego ciała. Ktoś boleśnie szturchnął ją w plecy.
– Niech pani idzie dalej, wszyscy muszą jechać. A takim w ogóle powinno się chodzić pieszo, tyle miejsca zajmują – burknął za jej plecami starszy kobiecy głos.
– Sami też nie jesteście chudzi. Ruszcie się! – warknął ochrypły męski głos, a tłum naparł tak mocno, iż Ola straciła oddech.
– Ojej, zdusisz mnie, ty dusigroszu – zapiszczała z tyłu kobieta.
Drzwi zatrzasnęły się z hałasem, a autobus ruszył z przystanku. Za Olą kobieta i ochrypły mężczyzna przepychali się i kłócili.
– Matka, czemu taka zła?
– Ty lepiej zamknij się. I tak nie ma czym oddychać, a od ciebie śmierdzi wódą.
Ola nie widziała, kto mówił – nie mogła choćby odwrócić głowy, bo natychmiast uderzała nosem w czyjeś ramię. Nie sięgała też do poręczy, bo tłum tak ją ściskał, iż nie mogła unieść ręki.
Autobus jechał szarpnięciami – gwałtownie hamował, potem znów ruszał. Pasażerowie miotali się na boki, upychani jak ogórki w słoiku. Nie przewracali się jedynie dzięki ciasnocie i wzajemnemu podparciu. Przez otwarte okna wpadało trochę powietrza, chłodząc rozgrzane twarze. Ale gdy tylko autobus zatrzymywał się na światłach, ludzie znów zaczynali się przepychać i kłócić.
Ola nie przyłączała się do narzekań. Stała z zaciśniętymi ustami, marząc, by tylko wysiąść, odetchnąć świeższym powietrzem, wrócić do domu, zrzucić wilgotne ubranie i stanąć pod chłodnym prysznicem. Autobus znów ruszył, a ludzie przechylili się na bok.
– Hej, kierowco, ostrożniej! To nie drewno wieziesz! – wrzasnął ochrypły. – Pewnie w kabinie masz wiatrak, a my tu jak w piekarniku…
Autobus znów szarpnął, zwalniając przed przystankiem.
– Niech jedzie dalej, i tak nikt się nie wciśnie! Udusimy się! – krzyknął ochrypły. – Kto wysiada?
– Ja! Wysiadam! Niech pan otworzy drzwi! – wykrzyczała Ola, nie mogąc już znieść duszności i ścisku.
Drzwi otworzyły się z wysiłkiem, wypukając najpierw kobietę, potem ochrypłego, a na końcu Olę. Na pożegnanie kobieta boleśnie uderzyła ją pięścią w ramię.
– Krowa! Tylko po to, żeby przejechać jeden przystanek, włazisz do autobusu!
Ola nie zdążyła odpowiedzieć. Kobieta wcisnęła się między pasażerów, drzwi się zamknęły, a autobus odjechał. Zamiast czekać na następny, Ola poszła pieszo, łykając łzy. W uszach wciąż brzmiał ten wstrętny głos: *Krowa!*
„Krową”, „hipopotamem”, „mamutem” przezywali ją jeszcze w szkole. Powinna się przyzwyczaić, ale nie potrafiła. Czy była winna temu, iż urodziła się duża? Lekarze nie znaleźli u niej żadnych nieprawidłowości.
– Mamo, po co mnie urodziłaś? Komu jestem potrzebna, taka gruba? – płakała, wracając ze szkoły. – Wybrałabyś sobie chudego męża, to i ja byłabym szczupła jak ty. A tak będziesz się męczyć do końca życia.
– Nie jesteś gruba, jesteś po prostu duża. Serce nie sługa. Zakochałam się i wyszłam za mąż. Twój ojciec był postawny, przystojny, kobiety za nim latały. Ty po nim odziedziczyłaś. Zobaczymy, za kogo sama wyjdziesz – denerwowała się mama.
– W ogóle nie wyjdę. Kto by mnie taką pokochał? – szlochała Ola.
– Pokocha, nie martw się. Nie wszyscy mężczyźni lubią chude. A po porodach wiele szczupłych kobiet i tak się zaokrągli – próbowała ją pocieszyć mama.
Ola próbowała diet, głodziła się, ale nigdy nie wytrzymywała długo. Organizm domagał się jedzenia. Próbowała choćby biegać rano. Szczupłe jak sarny dziewczOla i Izaak zbudowali dom pełen śmiechu, a kiedyś, patrząc na swoje dzieci biegające po podwórku, uśmiechnęli się do siebie, wiedząc, iż ich spotkanie w autobusie było prawdziwym darem losu.