“Mamo, nie dzwoń do mnie codziennie” – te słowa złamały mi serce.
“Mamo, co może się nowego wydarzyć w jeden dzień? Po co w ogóle dzwonić każdego dnia?” – powiedział spokojnie, z chłodem w głosie, mój syn. Mój jedyny, ukochany syn.
Te słowa wbiły się w pamięć jak nóż. Szłam wtedy przez park z przyjaciółką – Danutą Kowalską. Często spacerujemy razem, dzieląc się radościami, smutkami, chorobami. Zwykłe rozmowy dwóch starszych kobiet. Wtedy zadzwonił jej telefon, odeszła, rozmawiała dziesięć minut i wróciła rozpromieniona.
“Synowa dzwoniła, wyobrażasz sobie? Wnuczkowi pierwszy ząbek wyszedł! Zauważyła, gdy go karmiła. Starsza wnuczka później ząbkowała, a ten wcześniej, wyobrażasz? Tak się martwiliśmy! Po spacerze wstąpię do sklepu, kupię tort i pójdę do nich – będziemy świętować. Sama mnie zaprosiła.”
“I tak długo o tym rozmawiałyście?” – zapytałam z zazdrością i goryczą.
“Nie tylko o ząbku. O życiu, o rodzinie, o różnych głupstkach. Z synową gadamy prawie codziennie. Z synem też się odzywamy – zawsze znajdzie chwilę. A z synową potrafimy zaczynać od jednego tematu, a skończyć na zupełnie innym. choćby nie pamiętam potem, od czego zaczęłyśmy. Mamy tak, jakbyśmy były krewnymi.”
A u mnie inaczej. Zupełnie inaczej…
Mój syn mieszka z rodziną w tym samym mieszkaniu, które mu zostawiłam, gdy przeprowadziłam się na wieś do nieżyjącego już męża. Pracuje, żona jest na macierzyńskim z malutką córeczką. Nie było między nami żadnych konfliktów – wszystko było spokojne, grzeczne. Ale nie było też bliskości. A kiedy próbuję ją stworzyć, natrafiam na lodowaty mur.
“Mamo, wszystko po staremu. Praca, jedzenie, spanie. Żona w domu, wszystko w porządku. Po co dzwonić codziennie?” – i na tym kończy się rozmowa.
Nie dzwonię do nich od rana do nocy. Nie narzucam się. Chcę tylko wiedzieć, jak się mają. Jak rośnie wnuczka. Jak zdrowie. Ale gdy dzwonię – syn odrzuca: “Jestem zajęty”. Albo odpowiada oschle, z irytacją. A jeżeli uda mi się złapać synową – słyszę tylko “tak”, “nie” i “wszystko dobrze”. Ani odrobiny ciepła.
Idę z przyjaciółką – ona po drodze wstąpi do sklepu, kupi tort, pójdzie w odwiedziny do synowej. U nich święto. A u mnie cisza. choćby nie wiedziałam, kiedy mojej wnuczce wyszedł pierwszy ząbek. Dowiedziałam się później, od obcych ludzi. Nikt mi nie powiedział. Nikt mnie nie zaprosił. Moje delikatne sugestie o wizycie – ignorowane. Jakbym była dla nich niewidzialna.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę. Upiekłam szarlotkę, założyłam najlepszą sukienkę i poszłam bez zapowiedzi. Synowa otworzyła drzwi z twarzą pełną zdziwienia. Zjedliśmy ten placek, owszem… ale atmosfera była napięta. Chłodna. Jakbym przyszła nie do domu, ale do obcych ludzi. Potem syn podszedł do mnie i cicho, niemal przepraszając, powiedział:
“Mamo, następnym razem uprzedź, zanim przyjdziesz.”
Uprzedzać? Do własnego mieszkania? Do syna? Do wnuczki? Do rodziny, dla której poświęciłam całe życie? Odmawiałam sobie wszystkiego, żeby jemu było lepiej. A teraz jestem obca. Niepotrzebna.
Przez dwa miesiące dzwoniłam, żeby umówić się na spotkanie z wnuczką. Zawsze była jakaś wymówka – “chorujemy”, “niewygodnie”, “nie teraz”. A potem okazało się, iż rodzice synowej mieszkają za granicą i choćby na video rozmowach nie widują wnuczki. Ale ich córka, moja synowa, nie tęskni. Nie spieszy do nich. Rozumiem – ona też jest chłodna. A syn? Mój syn stał się taki jak ona. Wycofany.
“Mamo, ty ciągle narzekasz. Nic ci się nie podoba. Psujesz mi humor swoimi rozmowami. Masz przyjaciółki – to z nimi rozmawiaj. Po twoich telefonach nie mogę się skupić. I w ogóle – o czym rozmawiać codziennie?” – rzucił pewnego dnia bez ogródek. Bez wstydu. Bez współczucia.
I teraz siedzę sama w swojej cichej kawalerce. Bez telefonów, bez gości, bez tortu i bez wnuczki. Wiem, iż jeżeli coś mi się stanie, on choćby się nie dowie. Chyba iż któryś z moich znajomych domyśli się, żeby do niego zadzwonić. Moja przyjaciółka żyje życiem swoich dzieci i wnuków, a ja – wspomnieniami o tym, jak kiedyś miałam syna, który mówił do mnie “mamo” z miłością… a teraz po prostu prosi, żebym nie dzwoniła.
I tak żyję. W ciszy. I w bólu.