Prawie doskonale, ale tylko prawie

newsempire24.com 1 dzień temu

Prawie dobrze – ale tylko prawie

— Znowu się spóźnisz? — głos Jakuba przez telefon brzmiał, jakby dobiegał nie z sąsiedniego mieszkania w warszawskim bloku, ale z drugiego brzegu jesiennej rzeki, gdzie ciemność już gęstniała, a mgła osiadła na wodzie.

— Tak, do dziesiątej, może później. Kontrola dokumentów, logistyka znowu zawaliła — odparła Zosia, włączając głośnomówiący, mieszając kawę w kubku i kończąc maila do dostawców. Obok – stos nieotwartych wydruków.

— Prawie nie ma cię w domu — powiedział po długiej pauzie. Spokojnie, bez urazy, po prostu stwierdził. Ale w tym spokoju była zmęczenie. Nie nią, nie związkiem, ale jej wiecznym brakiem. Od wieczorów w ciszy, od porannej pustki.

— Rozumiesz przecież.

— Rozumiem — znów pauza. Ale nie głucha. Napięta, gęsta, jak przed burzą. W tej ciszy słychać było za dużo: powściągnięte uczucia, pytania bez słów, niepokojące oczekiwanie.

Zosia nie znosiła takich pauz. Dusiły, jakby ktoś powoli i celowo ściskał jej klatkę piersiową. Cisza między nimi zawsze była pełna – nie dźwięków, ale bólu.

Do domu wróciła już po północy. Światła nie było, tylko wąski pas od nocnej lampki w korytarzu — Jakub zawsze ją zapalał, „żeby się nie potknęła”. W tym przyćmionym świetle leżała na podłodze skarpetka — zdecydowanie nie jej. W kuchni — kartka: „Kolacja w piekarniku. Poszedłem spać”. Pismo trochę nerwowe, jakby pisał w pośpiechu albo ze wzruszenia.

Cicho zjadła, jedzenie było ciepłe, starannie przykryte folią. Ale smaku nie czuła — jakby całe ciało było już zmęczone odczuwaniem. Potem otworzyła laptopa, zajrzała do raportu, przewinęła — i natychmiast zamknęła. Łazienka, mycie, unikanie lustra — bo odbicie miało dość patrzenia na samą siebie. Położyła się obok. Spał. Plecami do niej. Między nimi — przestrzeń. Troszkę większa niż zwykle. A może tylko jej się tak wydawało?

Poranek zaczął się od korków, złamanego obcasa i zapomnianych dokumentów. W autobusie usiadła obok kobiety koło czterdziestki, która przez telefon narzekała przyjaciółce:

— Wrócił nad ranem, śmierdział papierosami, milczał jak grób. A ja, idiotka, czekałam…

Zosia drgnęła. Jakby usłyszała własną myśl — tylko odwróconą. Tamta — czekała mimo wszystko. A ona — żyła z Jakubem ramię w ramię, ale jakby w innych światach.

W biurze nikt nie zauważył, iż przyszła wcześniej. Nikt by nie zauważył, gdyby nie oddany raport. Szef skinął głową, mruknął „Dobrze” i znów wbił wzrok w monitor. Wszystko — według schematu: raport, skinienie, cisza. choćby podziękowanie brzmiało jak rozkaz.

Zosia poszła do kuchni, zaparzyła herbatę. Patrzyła, jak torebka tonie w wrzątku, zostawiając za sobą blady ślad. I wydało jej się — to jedyny prawdziwy ruch tego dnia. Reszta — mechanika. Raporty, raporty, raporty. Wszystko dokładnie, na czas, poprawnie. Ale jakby nie w tę stronę. Ruch dla odhaczenia. Żeby „działać”, a nie „żyć”.

Wieczorem jedli razem. W milczeniu. Widelce dzwoniły o talerze, lodówka warczała — jednostajnie, jak tło. Jakub patrzył nie na nią, ale w stół. Nagle zapytał:

— Dziś wieczorem jesteś wolna?

— Tak, chyba tak.

— Może do kina?

Skinęła głową. Nie od razu. W środku walczyły pragnienie zostania w domu i dziwna tęsknota, która popychała — wyjść, oddychać, poczuć cokolwiek. Potem podeszła do niego, objęła od tyłu. Był ciepły. Prawdziwy. Jak kotwica w jej burzy.

— Przepraszam — szepnęła. — Próbuję wszystko utrzymać: pracę, dom, nas… Żeby nie runęło.

— Wiem — powiedział. — Tylko trzeba żyć, a nie tylko trzymać. To nie meble pilnujemy.

Nic nie odpowiedziała. Tylko mocniej przytuliła się, przyciskając policzek do jego pleców. I w tej ciszy zrobiło się trochę lżej.

Poszli do kina. Na coś głośnego i niepoważnego — nastolatki w salce rechotali, ktoś chrupał popcorn. A oni siedzieli obok. Trzymali się za ręce. I w tym prostym geście było więcej niż w dziesiątkach wyznań.

Na zewnątrz było ciepło. Wiosenny wiatr gnał kurz wzdłuż ulicy, latarnie oświetlały mokry asfalt. Gdzieś śmiało się dziecko, ktoś przytulał się pod apteką. Jakub opowiadał o starym koledze, przypadkowym spotkaniu, błahostkach. A Zosia słuchała i nagle zrozumiała: tak bardzo tego jej brakowało. Prostego. Zwyczajnego. Prawdziwego.

Przed klatką zatrzymała się.

— Wiesz… U mnie przecież wszystko jest prawie w porządku. Prawie — powiedziała cicho.

Spojrzał uważnie. Bez zdziwienia. Jakby czekał.

— To zróbmy, żeby było naprawdę. Nie od razu. Ale razem.

Skinęła głową. I po raz pierwszy od dawna w środku nie ścisnęło się. A rozluźniło. I zachciało się nie tylko dożyć do rana. Ale obudzić się i żyć.

Idź do oryginalnego materiału