Pomysliłam o niej źle. Nigdy nie podejrzewałabym, iż to stanie się jednym z największych błędów mojego życia…

newsempire24.com 2 dni temu

Pomyliłam się co do niej. I nigdy bym nie pomyślała, iż jednym z największych błędów w moim życiu okaże się…

Czasem los uderza w najczulsze miejsce — nie po to, by złamać, ale by otworzyć oczy. Tak właśnie stało się ze mną. I nigdy bym nie pomyślała, iż jednym z największych błędów w moim życiu okaże się mój stosunek do kobiety, którą mój syn wybrał na żonę.

Pamiętam doskonale ten dzień, kiedy Piotr, mój jedyny syn, oznajmił:
— Mamo, dziś przyprowadzę do ciebie swoją dziewczynę. Poznasz ją.

Miałam wtedy sześćdziesiąt jeden lat. On był już dorosły, trzydzieści dwa lata — wiek, gdy mężczyzna powinien założyć rodzinę. choćby się ucieszyłam. Myślałam: no wreszcie! A potem ona weszła do mojego mieszkania. Ledwo powstrzymałam się, by nie wybuchnąć. A przecież jestem kobietą, która choćby za młodu nie bała się powiedzieć prawdy w oczy, ale zawsze starałam się panować nad emocjami.

Tę dziewczynę poznałam od razu. Ewa. Mieszkała niedaleko domu mojej zmarłej matki w Białymstoku. Doskonale wiedziałam, kim była i skąd pochodziła. Jej rodzina — pokoleniowi alkoholicy. Jej ojciec już w młodości trafiał do izby wytrzeźwień, matka piła od rana do nocy. Widziałam ten brud, te krzyki, tych ludzi wiecznie zaniedbanych. Kiedy weszła do mojego domu, zadbanego, z białymi firankami i zapachem czystości, wszystko we mnie się skurczyło. Jak ktoś z takiego środowiska może być dobrą żoną dla mojego syna? Nie wierzalim w to. Ani trochę.

Piotr, widząc mój wzrok, od razu wszystko zrozumiał. Zaprowadził mnie do kuchni i powiedział:
— Mamo, jeżeli powiesz jej choć jedno słowo krytyki — przestanę z tobą rozmawiać. To mój wybór i musisz go uszanować.

Zamilkłam. Bo wiedziałam, iż nie rzuca słów na wiatr. Jest uparty jak jego ojciec. Jego tata od dwudziestu lat nie odzywa się do własnej siostry po jednej kłótni. Więc przygryzłam język i zaakceptowałam zasady gry.

Ewa mieszkała u nas z Piotrem około dwóch miesięcy. Nie powiedziałam jej nic wprost, ale moim zachowaniem dawałam do zrozumienia — jesteś tu niechciana. Drażniło mnie wszystko: jak gotuje, jak sprząta, jak choćby herbatę nalewa. Gotować nie umiała wcale — zupa była jak kleik, mięso przypalone, naczynia nigdy do końca umyte. Byłam pewna, iż tylko wczepiła się w mojego syna jako w jedyną szansę wyrwania się z biedy i brudu. On — dwa dyplomy, stabilna praca, perspektywy. A ona — nic.

Potem Piotr wziął kredyt na mieszkanie i wyprowadził się. Odetchnęłam z ulgą. Niech tam sobie gospodaruje, jak chce. W goście mnie nie zapraszali, a ja nie nalegałam. Widywaliśmy się tylko na święta, najczęściej w kawiarni — niby dlatego, iż Ewa nie umie przyjąć gości w domu. No bo jakby mogła — choćby toastu nie potrafi wypowiedzieć, co dopiero stół nakryć.

Minęły trzy lata. Wzięli ślub, pracowali, żyli swoim życiem. Nie mieszałam się. Piotr często wyjeżdżał w delegacje, a z Ewą prawie nie rozmawiałam. Wszystko było spokojne — na dystans.

Aż pewnego dnia złapał mnie ostry ból pleców. Tak silny, iż nie mogłam ani usiąść, ani wstać. Wezwałam lekarza, dostałam zastrzyk, kazali leżeć — żadnego wysiłku. A syn właśnie wyjechał do Krakowa — praca. Przygotowałam się na samotne znoszenie bólu.

Ale drugiego dnia zadzwonił telefon.
— Danuto, dzień dobry. To Ewa. Dzisiaj do pani zajrzę, dobrze? Mam klucz, Piotrek zostawił. Coś pani kupić? Wstąpię po drodze do sklepu.

Byłam w szoku. Przyszła — przyniosła zupę, pomogła wstać, posprzątała, zmieniła pościel, umyła podłogę. Następnego dnia — znowu. I tak codziennie. Jakby to była jej matka, a nie teściowa, która latami patrzyła na nią z pogardą.

W końcu nie wytrzymałam. Rozpłakałam się. Stała przy zlewie, myła naczynia, a ja — szlochałam.
— Wybacz mi, Ewuniu — tylko tyle zdołałam wyjąkać.
Odwróciła się, otarła ręce, podeszła i przytuliła mnie.
— Wszystko w porządku. Ważne, iż pani zdrowieje.

Wtedy zrozumiałam: pomyliłam się. Głęboko i strasznie. Sądziłam po rodzinie, po przeszłości, po domysłach. A przede mną stała prawdziwa kobieta. Delikatna. Wierna. Cierpliwa. I po raz pierwszy nie bałam się o moich przyszłych wnuków. Bo będą mieli prawdziwą matkę.

I, wiecie, może potrzebowałam tego bólu pleców, by wreszcie wyprostować własną duszę. By spojrzeć na Ewę jak na człowieka. Nie jak na “córkę alkoholików”, ale na tę, która stała się dla mnie córą, gdy choćby o to nie prosiłam. I jestem jej wdzięczna. I życiu — za to, iż dało mi tę szansę. Oczyścić się z uprzedzeń. I przyjąć. Prawdziwego człowieka.

Idź do oryginalnego materiału