Zawsze wierzyłam, iż im więcej rodzina ma korzeni, tym silniejsze jest drzewo. Krewni, choćby nowi, choćby nie zawsze bliscy — to wciąż ludzie, których los połączył. Z mężem staraliśmy się budować dobre relacje ze wszystkimi: zarówno z rodzicami zięcia, jak i z dalszą rodziną. Zwłaszcza po tym, jak nasza najstarsza córka Ewa wyszła za mąż. W końcu dzieci łączą. Cieszyliśmy się, iż trafił jej się dobry chłopak — Krzysztof, z pozoru spokojny, z charakterem, ale nie chamski. Mieszkają na razie w wynajętym mieszkaniu w Krakowie,a my pomagamy im trochę oszczędzać na własne. Niełatwo, oczywiście, ale jakoś dajemy radę. Nam też nic nie spadło z nieba.
Z matką Krzysztofa, Danutą Marią, początkowo układało się całkiem nieźle. Mieszka w Katowicach, daleko od nas, więc kontakt głównie telefoniczny, no i rzadkie wizyty. Rozmawiałyśmy z szacunkiem, na równych prawach, wszystko zdawało się iść swoim torem. Ale tuż przed świętami coś się zepsuło. I to nie z naszej strony.
Na początku grudnia zadzwoniłam do Ewy — ot, tak, z dobroci serca:
— Córeczko, cześć! Rozmawialiście już z Krzysiem, gdzie spędzicie Sylwestra?
— Oj, mamo, jeszcze nie zdecydowaliśmy…
— To przyjeżdżajcie do nas! Dom duży, pokoi mamy pod dostatkiem, goście zawsze mile widziani. Tata już zawiesił lampki na podwórku. Choinka stoi, karaoke gotowe. I Danutę Marię zaproście, niech też przyjedzie! Tutej przewieziemy ją, odeślemy. Po co ma siedzieć sama?
Ewa obiecała, iż porozmawia z mężem i oddzwoni. Wieczorem powiedziała, iż oni przyjadą, ale teściowa — nie. Podobno albo do przyjaciół, albo sama w domu. Ma, widocznie, tradycję — spokojne świętowanie, bez hałasu. Zrobiło mi się przykro. No czy tak trudno spędzić jeden Sylwester z dziećmi, w gronie nowej rodziny? Przecież nic złego nie proponowałam — tylko życzliwość. Postanowiłam zadzwonić do swatki osobiście.
— Danusiu, no co ty? Sama w domu — smutno! Przyjedź do nas, słowo honoru, będziesz gościem, przygotuję ci osobny pokój, możesz swoich znajomych przywieźć, jeżeli chcesz. A u nas — kiełbaski z grilla, fajerwerki, śpiewy. Będzie wesoło, po domowemu!
Ale ona jakoś beznamiętnie się wykręcała:
— Nie wiem. Ostatnie dziesięć lat zawsze spędzałam z przyjaciółmi. jeżeli mnie zaproszą — pójdę. jeżeli nie — telewizor, koc i spać… Z wiekiem, wiesz, hałas już nie cieszy.
Nie naciskałam. Pomyślałam: „Może rzeczywiście nie ma ochoty”. Ale już następnego dnia odebrałam telefon od Ewy. Głos córki był zagubiony, bliski płaczu:
— Mamo, teściowa się obraziła… Powiedziała, iż ją zdradziliśmy. Że ja „odbieram jej syna”, iż on powinien spędzić Sylwestra z nią. Ona proponowała świętować u siebie — w swoim dwupokojowym mieszkaniu… Wyobrażasz sobie?
Oniemiałam. Więc my jesteśmy zdrajcami, bo zaprosiliśmy dzieci do dużego domu, gdzie zmieści się każdy? U nas pięć wolnych pokoi, duży salon, kuchnia, podwórko, gdzie można rozpalić ognisko, upiec kiełbaskę, pobawić się. A u niej — ciasna „kawalerka”, gdzie, przepraszam, ledwie dwie osoby się zmieszczą. choćby gdybyśmy się tam wpakowali — to co dalej? Posiedzielibyśmy godzinę, obejrzeli „Szczęśliwego Nowego Roku” i do aut? A przecież Sylwester to czas radości, serdeczności, wspólnoty.
A na koniec powiedziała dzieciom prosto w twarz:
— Skoro nie mam już rodziny, to pójdę do przyjaciół.
Dołożyła jeszcze, iż nie liczą na jej pomoc w zakupie mieszkania. Pieniędzy, oczywiście, nie ma.
Wymieniliśmy z mężem spojrzenia. On tylko prychnął:
— I dobrze. Nigdy na to nie liczyliśmy.
Wiecie, w życiu zawsze trafiają się tacy ludzie — urażą się choćby w odpowiedzi na dobre słowo. Bo dla nich życzliwość to słabość, a każda decyzja sprzeczna z ich planami to zdrada. Danuta Maria okazała się właśnie taka. Sama odeszła, sama się obraziła, sama zatrzasnęła drzwi. Gdybym powiedziała, iż nam nie żal — skłamałabym. Żal, iż ktoś, kto mógł być bliski, wybrał samotność i pretensje. Ale, jak mówią Polacy — przeżyjemy.
A dzieci — spędzą Sylwestra z tymi, którzy je kochają. Nie z tymi, którzy duszą ich poczuciem winy.