Weronika nie mogła znaleźć sobie miejsca. Na rękach spała mała Zosia, a ona wciąż nie potrafiła odejść od okna.
Minęła już godzina, jak wpatrywała się w podwórko. Kilka godzin wcześniej jej ukochany mąż Marek wrócił z pracy. Weronika była w kuchni, a on wciąż nie zaglądał do niej. Gdy w końcu wyszła do pokoju, zobaczyła, jak pakuje rzeczy.
— Dokąd? — zapytała zdezorientowana.
— Wychodzę. Odchodzę od ciebie do kochającej mnie kobiety.
— Marek, żartujesz? Coś się stało w pracy? Jedziesz w delegację?
— No nie rozumiesz, co? Znudziłaś mi się. W twojej głowie tylko Zosia, mnie nie zauważasz, o siebie nie dbasz.
— Nie krzycz, Zosię obudzisz.
— Proszę bardzo. Znowu tylko o niej myślisz. Facet od ciebie odchodzi, a ty…
— Prawdziwy facet nie zostawiłby żony z małym dzieckiem — cicho powiedziała Weronika i wróciła do córeczki.
Znała charakter męża. Gdyby teraz ciągnęła tę rozmowę, skończyłoby się awanturą. W oczach miała już łzy, których nie zamierzała mu pokazać. Wzięła Zosię z łóżeczka i wyszła do kuchni. Tam Marek na pewno nie zajrzy — nie miał tam nic do zabrania.
Przez okno widziała, jak wsiadł do samochodu i odjechał. choćby się nie obejrzał, a ona wciąż tkwiła przy oknie. Może liczyła, iż zaraz jego auto znów pojawi się na podwórku, a Marek powie, iż to tylko głupi żart. Ale nic takiego się nie stało.
Całą noc nie mogła zasnąć. Nie miała do kogo zadzwonić, by opowiedzieć o swoim kłopocie. Mama od dawna nie interesowała się nią. Ucieszyła się, gdy córka wyszła za mąż, i praktycznie o niej zapomniała. Dla Laury zawsze istniało tylko jedno dziecko — młodszy brat Weroniki. Miała przyjaciółki, ale same były zapracowanymi matkami. Pewnie teraz odpoczywały. I adekwatnie jak miałyby jej pomóc?
Weronika zasnęła dopiero nad ranem. Spróbowała zadzwonić do Marka, ale odrzucił połączenie i wysłał SMS: „Nie zawracaj mi głowy”.
Wtedy Zosia zaczęła marudzić, a Weronika podeszła do niej. Nie może się załamywać. Odszedł? Trudno. Ma córeczkę, o którą musi się zatroszczyć. Trzeba myśleć, jak żyć dalej.
Gdy sprawdziła, ile zostało pieniędzy w portfelu i na koncie, przeraziła się. choćby jeżeli poprosi właścicielkę mieszkania, by poczekała z czynszem do wypłaty zasiłku, i tak nie starczy. A jeszcze jedzenie trzeba kupić. Mogłaby popracować zdalnie, ale Marek zabrał swój laptop.
Miała jeszcze dwa tygodnie opłaconego najmu, by wymyślić plan. Tylko iż ten plan musiał powstać szybciej.
Gdy jednak obdzwoniła wszystkich znajomych, zrozumiała, iż nic z tego nie wyjdzie. Żadna praca nie weźmie kobiety z małym dzieckiem. Nawet, by myć podłogi, trzeba by gdzieś zostawić Zosię na godzinę, a może dwie. Ale nie miała z kim. Zmiana mieszkania też by nie pomogła. I tak wynajmowali dość tanie lokum. Jedynym wyjściem była przeprowadzka do rodziców. Tyle iż ona zawiniła, wiążąc się późno, a brat ożenił się wcześnie. Mieszkał z matką i swoją rodziną, w której dorastały bliźniaki. Więc w dwupokojowym mieszkaniu żyło pięć osób, a jeżeli dołożą się ona z Zosią — jak tu się pomieścić?
Weronika powiadomiła właścicielkę, iż wyprowadzi się po upływie opłaconego okresu. Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Można było wynająć pokój w akademiku, choćby sprawdzała oferty. Ale sąsiedztwo — koszmar, nie życzysz wrogowi. Pisała do Marka z prośbą o wsparcie dla córki, ale nie odpowiadał. choćby nie czytał wiadomości. Najwyraźniej dodał ją do czarnej listy.
Zostało pięć dni do wyprowadzki i Weronika zaczęła pakować rzeczy. Nie było ich wiele, ale chciała czymś zająć myśli. Wtedy zadzwonili do drzwi.
Otworzyła i zamarła w zdumieniu. Na progu stała Halina Stanisławowa — jej teściowa.
„Czyżby moje problemy jeszcze się powiększyły?” — pomyślała Weronika, wpuszczając teściową do środka.
Z Haliną Stanisławową zawsze miała napięte relacje. Uśmiechały się do siebie, ale w głębi duszy nie znosiły się. Już przy pierwszym spotkaniu przyszła teściowa dała jasno do zrozumienia, iż Weronika nie jest w jej guście. Jak wiele matek uznała, iż syn wybrał źle. Przecież mógł znaleźć lepiej. Dlatego Weronika od razu oświadczyła, iż nie zamieszkają razem. Nie dogadałyby się. Więc wynajęli mieszkanie.
Gdy teściowa przychodziła w gości, było jak w tych dowcipach: „Weronika, a ty tu w ogóle kurz ścierasz?”. A jedzenie, które gotowała Weronika, teściowa nie jadła, mówiąc, iż to świniom można podawać. Prawda, iż gdy Weronika zaszła w ciążę, trochę odpuściła. Ale gdy urodziła się Zosia, od razu rzuciła, iż dziecko „nie w ich typie”, więc Marek powinien sprawdzić, czy to na pewno jego córka.
Dopiero gdy Zosia skończyła pół roku, Halina Stanisławowa zaczęła dostrzegać w niej rodzinne rysy i czasem brała na ręce.
Marek, jak mógł, uspokajał żonę. Mówił, iż mama wychowała go sama i dlatego jest taka zazdrosna. Prosił, by znosiła te wizyty, bo i tak nie przychodziła często. A choć Weronika ucieszyłaby się z jakiejkolwiek pomocy, nigdy nie prosiła teściowej.
A teraz stała w przedpokoju, i to po tym, jak Marek odszedł. Pewnie przyszła, by dokopać na odchodne. Ale Weronika już nie miała sił się przejmować.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Haliny Stanisławowej.
— No, gwałtownie się pakujcie. Nie ma tu dla was miejsca — powiedziała teściowa.
— Halino Stanisławowo, przepraszam, nie rozumiem.
— Co tu rozumieć? Pakujcie rzeczy, mówię. Jedziecie do mnie.
— Do pani?
— A ty gdzieś się wybierałaś? Do matki, gdzie „pięcioro dzieci i bieda”?
— Tak… Pani wie wszystko?
— Oczywiście, iż wiem. Szkoda, iż nie wcześniej. Dziś ten dureń mi powiedział. Mam trzypokojowe mieszkanie. Wszystkim starczy miejsca.
Weronika nie miała wyboru. Postanowiła zaryzykować.
Gdy dotarły do domu teściowej, na początku było jejPo latach wspólnego życia Weronika, Halina Stanisławowa i ich nowa rodzina zrozumieli, iż czasem największe trudności prowadzą do najpiękniejszych więzi.