Nie wyobrażam sobie życia bez niej
Jestem mamą na urlopie macierzyńskim, mój synek ma dwa i pół roku. Każdego dnia wychodzimy na spacer i odwiedzamy plac zabaw. Droga do naszego małego zakątka szczęścia wiedzie przez główną ulicę Sandomierza. Po lewej stronie mijają nas liczne sklepy spożywcze i domowe bazary. Zgodnie z moim stałym rytuałem kupuję Mikołajowi pączka z makiem. Siadamy razem na ławce, a chłopczyk z apetytem i euforią charakterystyczną dla małych dzieci pożera przysmak, dając mi chwilę oddechu.
Uwielbiam obserwować przechodniów na bulwarze to dla mnie prawdziwa rozrywka. Próbuję po kroku, ubiorze i niewerbalnych sygnałach odgadnąć, czym się zajmują ludzie, o czym myślą, czym żyją, jakie mają marzenia i dokąd zmierzają.
Tam, w oddali, pojawiła się znajoma para elegancki, siwy mężczyzna, mający chyba ok. siedemdziesiąt lat, i jego towarzyszka, której wiek trudno określić, może od sześćdziesięciu do siedemdziesięciu lat. Zastanowię się, dlaczego nie potrafię precyzyjniej podać jej wieku. Codziennie, bez względu na pogodę, widzimy tę parę. Nie zdążyłam jeszcze zobaczyć tej damy bez świeżego makijażu nie mogę jej nazwać babcią. W jej kosmetyczce znajdują się podkład, róż, tusz, kredka i neutralne cienie. Fryzury podkreśla jasnym odcieniem blond i nosi modną fryzurę muszlę. To prawdziwa modystka, więc nie dziwię się, iż zmienia styl co sezon. Zwracam uwagę na jej ręce regularnie odwiedza salon manicure i co tydzień ma nowy zdobienie, od klasycznego francuskiego po ogniste czerwienie. W myślach nazywam ją złotą ważkę.
Para często odpoczywa na ławce przy sklepach, gdzie my też przysiadamy. Kobietę nazywają Jadwiga, a jej mężem Ignacy.
Ile razy mam ci powtarzać, Jadzia! Nie można rzucać kasztanami w przechodniów. Możesz przypadkowo kogoś zranić. Co byś powiedziała, gdybyś sama dostała kasztan w nogę? zareagował Ignacy.
Skarb! Jak możesz tak mówić? Ja tylko jesienią potrafię się bawić! Kasztany! Nie gniewaj się, kochanie! odpowiedziała Jadwiga ze śmiechem.
Dobra, kupię ci gumową piłeczkę. Nie, kilka piłek, żebyś mogła się nimi bawić w domu nie będziesz nikomu przeszkadzać, a ja będę się chował w łazience odparł mąż.
Nie, Ignasiu! Bawienie się piłką w domu to nie to samo, co na dworze! Nie gniewaj się, proszę. Pójdę inną stroną ulicy, jeżeli ci to nie odpowiada. Możesz choćby udawać, iż się nie znamy Jadwiga złośliwie zaciska usta i odwraca się.
Nie ma mowy, muszę cię pilnować. Nie chcę, żebyś wpadła w kłopoty, a potem musiałam przychodzić po ciebie z jedzeniem. Wiesz, iż gotuję gęstą zupę, a ty nie będziesz jej jadła i zostaniesz głodna. Zakazuję ci odwiedzać dzieci, żebyś wiedziała, iż zawsze mam cię kontrolować, nieogarniaczu! Nie, jeszcze raz nie! I nie płacz. Idź tutaj, moja cebulowa rozpacz, będę trzymał cię za rękę i udawał, iż prowadzę cię do szpitala psychiatrycznego. Tyś mała wybrykana! wymamrotał Ignacy.
Takie żartobliwe wymiany zdań zawsze mnie rozbawiały i zadziwiały, jak para może trwać tak długo, mimo szarych włosów. Ich rozmowy są żywe i pełne temperamentu, a Ignacy jedynie kiwa głową, podtrzymując żonę przy łokciu.
Co mnie najbardziej zadziwia w ich związku, to ta wzruszająca, pełna czułości delikatność. Przenika ona każdy ich gest, spojrzenie, oddech, dotyk, uśmiech i myśl. Gdy Jadwiga przytrzymuje Ignacego za rękę, patrzy mu w oczy, marszczy brwi i równocześnie wyraża bezgraniczną miłość i zaufanie. To samo widać, gdy Ignacy, udając surowość, mówi:
Uważaj na nogi, Jadzia, już nie jesteś mała! Nie przegap kroku, bo upadniesz i złamiesz rękę lub nogę. Co wtedy zrobię?
A potem, siedząc na ławce, całują się i spacerują po bulwarze jak dwaj zakochani nie dostrzegają nic oprócz blasku szczęścia w twarzach i dźwięku bijących serc. To tak naturalne, iż wszelkie wątpliwości znikają, a ich pasja wciąż płonie.
Dziś znów usiedli na ławce. Usłyszałam ich rozmowę:
Idę po pastelowy błyszczyk do ust, może będzie promocja? Chodzisz ze mną? zapytała Jadwiga.
Idź sama, czekam tu na ławce. Nie kupuj wszystkich pomadek, zostaw trochę innym dziewczynom odpowiedział Ignacy z uśmiechem.
Mikołaj już zjadł pączka i podszedł do mężczyzny. Ignacy wyciągnął z torby małą tabliczkę czekolady i podał mu:
Trzymaj, mały, jedz na zdrowie. Jak masz na imię?
Dziękuję podziękowałam mężczyźnie za syna. Nazywa się Artur, jeszcze słabo mówi.
Artur radośnie szarpał opakowaniem.
Przepraszam, iż wtrącam się, ale obserwuję was od dawna. Jesteście niesamowitą parą. Jak udaje wam się utrzymać tak ciepłe relacje? Podzielcie się sekretem zapytałam, nie mogąc powstrzymać się od ciekawości.
Ignacy milczał, patrząc w ziemię. Liście szeleszczały pod jego stopami, wiatr podniósł je i zakręcił w wirujący taniec, po czym delikatnie opadły na ziemię, niechętnie, ale z wdziękiem.
Poznałem Jadwigę jesienią, około pięćdziesiąt pięć lat temu zaczął Ignacy. To była taka sama jesień, kiedy Jadwiga spacerowała po parku, zbierając kolorowe liście. Każdy liść przyjmowała z uśmiechem, nosząc podszewkę starego płaszcza, białą czapkę i podniszczone buty. W dłoni trzymała garść żółtych, pomarańczowych i czerwonych liści, a w kieszeni ukrywała pięć groszy. W domu jedli tylko chleb z musztardą, a ona niczym nymfa rozmawiała z kwiatami, dotykając czarnych koszulek i chryzantem. Jej duch, lekki i nieziemski, porwał moje serce. Nauczyła mnie cieszyć się życiem, każdego dnia, bez względu na pogodę, śnieg, deszcz czy słońce. Jadwiga, choć wydawała się delikatna, była płomienna i barwna niczym ta jesień gorąca, silna, zdecydowana i świadoma własnej wartości. Wielu kochało ją, ale ona wybrała mnie. Pokazała mi swoje prawdziwe oblicze, bez maski, i pozwoliła mi dotknąć swoich myśli.
Czy nigdy się nie kłócicie? zapytałam.
Oczywiście, iż kłócimy się. Nieporozumienia zdarzają się każdemu, trzeba je rozwiązywać na czas i nie przeciągać gniewu, bo potem może być za późno. Zgorzknienia nie są warte długiego marszczenia brwi. Życie jest krótkie, nie marnujmy go na próżne kłótnie. Kiedyś, żeby ją pouczyć, milczałem przez tygodnie, co bardzo ją raniło. Pomyślałem wtedy, iż te dni w rozterce są jak oderwane kartki z kalendarza, które wiatr porwie i nigdy nie wrócą. Dlaczego więc marnować szczęśliwe chwile na głupoty? Lepiej wybaczyć i pójść dalej, przewracając kartę kalendarza i żyjąc dalej.
Czy nigdy nie gniewasz się na żonę? dopytałam.
Artur pożarł czekoladę i wsłuchał się w naszą rozmowę.
Wiesz, trochę pomyślałem kontynuował Ignacy nie potrafię bez niej żyć! Gdyby mnie nie było, ona by zniknęła. Czasem przebrniemy godzinami przy wyborze ubrań, butów, swetra. Ja stoję przy drzwiach, a ona po raz trzeci zmienia strój. Kto jej pomoże się ubrać? Kto przyniesie herbatę na lekarstwa? Jesteśmy ze sobą spleceni korzeniami. Najgorszy strach to umrzeć sam.
Pewnego wieczoru, po zasypanej śniegiem drodze, Jadwiga w pośpiechu biegła po antybiotyki do kilku aptek. Wróciła z gorącym ręcznikiem, dała mi zastrzyk, nakarmiła mnie łyżeczką i założyła ciepłe skarpety.
Wtedy podeszła do nas rozczochrana Jadwiga:
Ignasiu, w sklepie nie ma tego odcienia szminki, którego szukam. Róż, czerwony, fioletowy żaden nie pasuje powiedziała, zaskakując swój wiek.
Co trzymasz w ręku? Proszę, podaj mi to, bo ręce cię kręcą, a palce już lodowate. Załóż rękawiczki, rozgrzeję ci dłonie, żeby nie bolały stawy popchnął Ignacy. Chodźmy już do domu, mój nieszczęśliwy los. Czas na obiad. Do zobaczenia, Arturze! Słuchaj mamy.
Pożegnaliśmy się. Mikołaj machał jeszcze długo, patrząc na odchodzącą parę. Po bulwarze szedli dwaj, a nie dwóch osobno, ale jedną całość świat utkany z czułości, cierpliwości i wzajemności.
Umiejętność kochać tak delikatnie to prawdziwa sztuka, której warto się uczyć.
Prawdziwa miłość wymaga troski, wyrozumiałości i gotowości do przebaczenia to lekcja, której wszyscy powinniśmy się nauczyć.












