Deszcz dudnił po dachu domku letniskowego, gdy Helena Nowak usłyszała ciche pukanie do drzwi. Odłożyła robótkę na drutach i nadsłuchiwała. Pukanie powtórzyło się – nieśmiałe, niemal przepraszające.
— Kto tam? – zawołała, podchodząc do drzwi.
— Proszę otworzyć – dobiegł słaby kobiecy głos. – Zgubiłam się…
Helena uchyliła drzwi na łańcuch. Na progu stała młoda kobieta, może dwudziestopięcioletnia, przemoczona do suchej nitki. Ciemne włosy przylepiały się do twarzy, a cienka kurtka była całkowicie przesiąknięta wodą. W dłoniach dziewczyna trzymała małą torebkę.
— Boże drogi, ależ ty jesteś cała mokra! – Helena zdjęła łańcuch i szeroko otworzyła drzwi. – Wchodź prędzej, przeziębisz się!
— Dziękuję pani bardzo – dziewczyna przekroczyła próg, zostawiając mokre ślady na wycieraczce. – Jestem Kinga. Szłam ścieżką i zabłądziłam w lesie. Telefon mi się rozładował, zupełnie nie wiem, gdzie jestem…
— Zaraz się rozbierz! – Helena zakrzątnęła się, pomagając zdjąć mokrą kurtkę. – Woda z ciebie leci! Jak to się stało, iż w taką pogodę sama przez las chodzisz?
Kinga spuściła wzrok, zawstydzona.
— Pokłóciłam się z… z chłopakiem. Wysadził mnie z samochodu, powiedział, iż sobie pójdę pieszo. A ja nie wiedziałam, iż stąd tak daleko do miasta…
— A to łajdak! – oburzyła się Helena. – Jak można porzucić dziewczynę w lesie! Chodź do kuchni, zaraz nastawię herbatę. Bo cała drżysz.
Kinga przeszła do niewielkiej, ale przytulnej kuchni. Helena włączyła czajnik elektryczny i wyciągnęła z szafy frotowy szlafrok.
— Masz, przebierz się na razie. Ubranie powiesimy na kaloryferze, do rana wyschnie. A skąd jesteś?
— Z województwa – odpowiedziała wymijająco Kinga, przyjmując wdzięcznie szlafrok. – Pracuję w mieście, w biurze.
— Ach, ta dzisiejsza młodzież! – pokiwała głową starsza kobieta. – Za moich czasów mężczyźni mieli sumienie, nigdy by tak nie skrzywdzili kobiety. A teraz co się dzieje… Siadaj do stołu, zaraz cię nakarmię.
Helena zabrała się do gotowania. Wyjęła z lodówki jajka, masło, gwałtownie usmażyła jajecznicę. Pokroiła chleb, podała domowe przetwory.
— Jedz, nie krępuj się – postawiła przed Kingą talerz. – Widzę, iż jesteś głodna. Kiedy ostatnio jadłaś?
— Tylko rano trochę – przyznała dziewczyna, łapczywie rzucając się na jedzenie. – Cały dzień jeździliśmy, kłóciliśmy się…
— A o co się pokłóciliście? jeżeli nie sekret, oczywiście.
Kinga zamilkła na chwilę, przeżuwając chleb z masłem.
— Chciał, żebym… żebyśmy razem zamieszkali. A ja mam pracę, swoje plany. Nie byłam gotowa. Więc się wściekł, nawymyślał mi…
— Dobrze robisz, iż się nie spieszysz – Helena pokiwała aprobująco głową. – Ja w twoim wieku się spieszyłam, wyszłam za pierwszego lepszego. Myślałam, iż miłość wszystko przetrwa. Nie przetrwała. Zostawił mnie z małym synkiem, poszedł do innej.
— Ma pani syna? – zainteresowała się Kinga.
— Miałam – twarz Heleny ściągnął smutek. – Już dorosły, swoją rodzinę ma. Tylko my z nim… nie za dobrze się dogadujemy. Rzadko się widujemy.
Nalała sobie herbatę, zamyśliła się, mieszając cukier.
— A pani tu sama mieszka? – ostrożnie zapytała Kinga.
— Sama. Domek wybudował nieboszczyk mąż, drugi zresztą. Dobry był człowiek, szkoda, iż tak wcześnie odszedł. Teraz tylko latem tu przyjeżdżam, i to nie co roku. W mieście mam mieszkanie, tam zimuję.
Kinga skinęła głową, kończąc jajecznicę. Deszcz już słabł, ale za oknem zapadał zmierzch.
— Słuchaj, dziewczynko – powiedziała Helena – zostań na noc. Rano odprowadzę cię do przystanku. Teraz w taką ciemność i pogodę nie ma co iść.
— Jest pani pewna? Nie chcę pani przeszkadzać…
— Ależ co znowu! Żadne przeszkadzanie! Cieszę się z towarzystwa. W salonie jest wygodna kanapa, pościel czysta. Rozgość się jak u siebie.
Wieczorem długo rozmawiały. Kinga opowiadała o pracy w firmie handlowej, o problemach z wynajmem mieszkania w mieście. Helena dzieliła się wspomnieniami z młodości, skarżyła się na samotność.
— Przyjaciółki się rozjechały, niektóre już nie żyją, inne wyjechały do dzieci – westchnęła. – Sąsiedzi na działkach też starsi, wszyscy chorują. Smutno tak samej…
— A dlaczego pani nie dogaduje się z synem? – ostrożnie dopytała Kinga.
Twarz Heleny spochmurniała.
— Jego żona mnie nie lubi. Mówi, iż się wtrącam w ich sprawy. A co, nie mam prawa interesować się, jak żyją wnuki? Teraz choćby na święta mnie nie zapraszają…
Następnego dnia pogoda się poprawiła. Helena spakowała Kingi prowiant na drogę i odprowadziła ją do przystanku.
— Dziękuję pani bardzo – szczerze podziękowała dziewczyna. – Naprawdę mnie pani uratowała!
— Ależ co ty! Przyjeżdżaj jeszcze, jeżeli zechcesz. Zapisz sobie adres.
Kinga zapisała adres w telefonie i pomachała z okna autobusu.
Minęło kilka tygodni. Helena już prawie zapomniała o przypadkowej gości, gdy znów usłyszała znajome pukanie.
— Kinga! – ucieszyła się, otwierając drzwi. – Jak się masz, dziewczyno? Wchodź!
— Mogłabym u pani zostać na dzień czy dwa? – nieśmiało poprosiła dziewczyna. – W mieście remont w mieszkaniu, nie da się tam żyć. Właścicielka powiedziała, żebym wyniosła się do rodziny, ale ja nie mam nikogo…
— Oczywiście, iż możesz! Zostań, ile potrzebujesz. Będzie mi raźniej.
Kinga zamieszkała w małym pokoiku na piętrze. Pomagała w domu, gotowała, sprzątała. Helena była zachwycona taką pomocnicą.
— Lepiej niż rodzona córka – mówiła sąsiadce, cioci Jadzi. – I gotuje świetnie, i robótkami się zajmuje. Żebym taką synową miała…
Dni płynMinęło pół roku, gdy Helena, już zdrowa, znalazła w skrzynce pocztowej list od Kingi z wyjaśnieniami i przeprosinami, ale wtedy było już za późno na naprawienie wszystkiego.