— Muszę ci wszystko wyjaśnić, córeczko… — zaczęła Barbara, siadając przy stole.
— Smacznego! — powiedziała, gdy razem z rodziną zasiedli do kolacji.
Każdy miał swoje ulubione miejsce. Mąż zawsze siadał twarzą do okna, dwunastoletnia Kinga naprzeciwko, a Barbara, jako gospodyni domu, między nimi, plecami do kuchni.
Uwielbiała te wieczorne chwile, gdy cała rodzina zbierała się przy wspólnym stole. Rankiem wszyscy biegali w pośpiechu — do pracy, do szkoły, nie było czasu w rozmowy. Barbara z mężem jedli obiady w swoich biurach, a Kinga albo w domu, albo u koleżanki, której babcia piekła pierogi i gotowała rosół z makaronem. Tak więc jedyną chwilą, gdy mogli spokojnie porozmawiać, był wieczorny posiłek.
Barbara zawsze marzyła o bliskiej, zżytej rodzinie. Miała wprawdzie mamę, ojca, potem ojczyma i siostrę, ale czuła się od nich odsunięta, jakby stała z boku. Tak bywa.
Ojca pamiętała słabo. Nie krzyczał, nie strofował jej, najczęściej milczał, ale patrzył na nią chłodno i obojętnie. Może dlatego się go trochę bała. Mama też nie należała do rozmownych — jej usta zawsze były zaciśnięte, nigdy się nie uśmiechała.
Gdy Barbara wyszła za mąż i założyła własną rodzinę, postanowiła wprowadzić zasady: wspólne obiady w weekendy i kolacje w tygodniu. I nie tylko siedzenie przy jednym stole, ale prawdziwe dzielenie się tym, co się wydarzyło, planowanie, rozmowy.
Gdy zaspokoili pierwszy głód, Barbara zapytała:
— Gdzie pojedziemy na wakacje? Trzeba już zdecydować, kupić bilety, zarezerwować nocleg, bo wszystko będzie zajęte.
— Może spędzimy urlop u moich rodziców na wsi? Tata prosił, żeby pomóc mu z remontem płotu i dachu — zaproponował Marek.
— Eee… A ja chcę nad morze — z niezadowoleniem jęknęła dwunastoletnia Kinga.
— Żeby jechać nad morze, trzeba mieć pieniądze, a my jeszcze spłacamy kredyt. I opony w samochodzie trzeba wymienić. Na wsi zaoszczędzimy sporo. Można gdzieś wybrać się na wycieczkę, na przykład do Zakopanego. Latem tam pięknie.
Kinga i Marek jednocześnie spojrzeli na Barbarę, czekając na jej decyzję.
— Zgadzam się z tatą. Choć nad morze też by się chciało.
— No właśnie! — uradowała się Kinga.
W tym momencie zadzwonił telefon.
— Twój — mruknął Marek, wkładając do ust ostatni kawałek kotleta.
Barbara odłożyła widelec i wyszła do pokoju. Dzwoniła mama.
— Mamo, co się stało?
— Nie przeszkadzam? Basiu, musimy porozmawiać. Przyjedź — krótko powiedziała matka.
— Teraz? Źle się czujesz? — zaniepokoiła się Barbara.
— Wszystko w porządku. Przyjedź. — Mama rozłączyła się.
— O co chodzi? — spytał mąż, gdy Barbara wróciła do kuchni.
— Mama dzwoniła, chce, żebym przyjechała. Czuję, iż to znowu przez Alicję.
— No to jedź. Zawiozę cię.
— Nie, pojadę sama. jeżeli coś, odbierzesz mnie?
— Jasne.
Barbara gwałtownie się spakowała i wyszła. Mieszkali niedaleko od mamy, tylko kilka przystanków autobusem. Przez całą drogę Barbara zastanawiała się, o co może chodzić. Nigdy nie prosiła jej o radę, a teraz nagle chce „porozmawiać”. Przeczucie podpowiadało, iż nic dobrego z tego nie wyniknie.
Mama otworzyła drzwi, a Barbara od razu zauważyła, iż jest poważnie zdenerwowana.
— Chodź do kuchni. Herbaty się napijesz? — spytała matka.
— Właśnie wstałam od stołu — machnęła ręką Barbara.
Kuchnia u mamy była ciasna. Stół stał tak, iż nie dało się usiąść naprzeciwko, więc przysiadły przez róg. Gdy mama zbierała się z myślami, Barbara przyglądała się jej napiętej twarzy z drobnymi zmarszczkami. Czy wydawało jej się, czy od ostatniego spotkania przybyło ich jeszcze więcej? Mama nerwowo kręciła w palcach jakąś wstążkę. Barbara położyła dłoń na jej rękach.
— Mamo, uspokój się. O co chodziło? — spytała łagodnie.
— Alicja dzwoniła… — zaczęła ostrożnie matka.
— A nie mówiłam — nie wytrzymała Barbara.
Mama spojrzała na nią z wyrzutem.
— Co się stało? Mów wreszcie — przynagliła ją córka.
— Prosiła o pieniądze.
— Tak? Ile?
— Sto tysięcy złotych.
— Po co jej? Wyszła za tego bogatego Turka, pamiętasz, jak się tu chwaliła?
— Coś z biznesem Mehmeta się stało. Jest winien dużą sumę. Albo go oszukali, albo okradli. Nie zrozumiałam. Pieniądze są pilnie potrzebne, inaczej go zabiją.
— Nie wielka strata — prychnęła Barbara.
— Basiu… — skarciła ją matka.
— Dobrze, już nic nie mówię. No ale skąd my mamy takie pieniądze? Zapomniała, jak tu żyjemy? Przecież się chwaliła, iż jej Mehmet bogaty, iż jego ojciec ma poważny interes. Jego rodzice nie mogą pomóc? Tam przecież pełno krewnych. Zawsze podejrzewałam, iż z nim coś nie halo.
— Alicja mówiła, iż Mehmet sprzedał dom, mieszkają u jego rodziców. Ojciec już częściowo spłacił dług, ale brakuje jeszcze stu tysięcy.
— Dolarów? Euro? — skrzywiła się Barbara.
— Złotych. Już podjęłam decyzję. Sprzedam mieszkanie. Ale boję się, iż sama nie dam rady. Dlatego cię wezwałam, żebyś mi pomogła.
— Mamo, co ty mówisz? Sprzedać mieszkanie, i to w pośpiechu! Zrozumiałabym, gdyby Alicja sama wpadła w tarapaty, ale chcesz sprzedać dom, żeby pomóc Mehmetowi? A gdzie sama zostaniesz?
— Myślałam, iż do was się wprowadzę, jeżeli przyjmiecie — cicho powiedziała mama i rozpłakała się.
Barbara siedziała, nie wiedząc, co powiedzieć. Alicja zupełnie straciła rozum, jeżeli zwaliła na matkę taki ciężar. O czym ona w ogóle myśli?
— Mamo, nie płacz, coś wymyślimy. Może Alicja powinna wrócić, dopóki Mehmet nie rozwiąże swoich problemów? Na bilet jakoś się złożymy.
— Nie może. Czeka dziecko — szlochając, wyszeptała matka.
— Znowu?! I to akurat teraz — załamała ręce Barbara.
— Już podjęłam decyzję. Nie ma innego wyjścia. Nie mogę jej zostawić w takiej sytuacji. Nie proszę cię o radę, tylko o pomoc w sprzedaży mieszkaniaBarbara objęła matkę i szepnęła: „Wszystko będzie dobrze, mamo, wspólnie sobie poradzimy”.