Marzena stała przy kuchennym oknie, trzymając filiżankę ostudzonej herbaty, patrząc na bawiące się dzieci na podwórku. Wczoraj podpisała ostatnie dokumenty rozwodowe, a dziś, niespodziewanie, czuła się lżej niż od lat. Dziwne, przecież powinno być odwrotnie.
– Mamo, a gdzie tata? – zapytała dziesięcioletnia Kasia, wchodząc do kuchni w szkolnym mundurku.
– Tata mieszka teraz osobno, pamiętasz, rozmawiałyśmy – cicho odparła Marzena, gładząc córkę po głowie. – Jutro zabierze cię na weekend.
– A czemu nie możecie się po prostu pogodzić? Weronika Nowak mówi, iż jej rodzice też się kłócili, a potem kupili nowe auto i przestali.
Marzena uśmiechnęła się smutno. Gdyby to było takie proste. Gdyby chodziło tylko o kłótnie.
– Chodź jeść, spóźnisz się do szkoły.
Kasia usiadła posłusznie przy stole, ale wciąż o czymś myślała, mieszając kaszę łyżką.
– Mamo, a ty nie jesteś smutna?
– Troszeczkę. Ale wiesz co? Czasem ludzie rozstają się nie dlatego, iż przestają kochać, ale dlatego, iż razem jest im źle. A osobno mogą być dobrzy.
Córeczka skinęła głową, choć Marzena wiedziała, iż w dziesięć lat trudno to pojąć. Sama to zrozumiała nie od razu.
Zaczęło się nie wczoraj i nie rok temu. Pewnie wtedy, gdy Grzegorz zaczynał wracać coraz później, a ona coraz częściej znajdowała w jego kieszeniach paragony z kawiarni, w których nigdy nie bywali. ale wtedy myślała, iż to służbowe spotkania. Grzegorz był menadżerem w firmie budowlanej, spotkania zdarzały się naprawdę.
– Znowu wrócisz późno? – pytała, gdy on śpiesząc się jadł śniadanie, wpatrzony w telefon.
– Tak. Projekt oddajemy, porządki. Nie czekaj.
– Może chociaż w weekend gdzieś pojedziemy? Kasieńka prosiła o wyjazd na działkę do twojej mamy.
– W weekend też pracuję. Przepraszam, Marzen, ale teraz taki czas. Odpoczniemy później.
“Później” nigdy nie nadchodziło. Marzena przywykła jadać kolacje sama, sama kłaść Kasię spać, sama oglądać telewizję. Czasem czuła się jak wdowa, nie mężatka.
Koleżanki współczuły.
– Facetom teraz tylko to w głowach – mówiła Bogna, gdy spotykały się w kawiarni. – Praca, praca. Ale za to złotówki przynosi.
– Złotówki to przynosi – zgodziła się Marzena. – Tylko co z tego? Żyjemy jak sublokatorzy.
– A nie myślałaś, iż on może mieć kogoś? – ostrożnie spytała Kalina.
– Myślałam. Ale jak sprawdzić? Otwarte pytania – ani rusz,żeby grzebać w jego rzeczach nie mam ochoty. I skąd czas na romans, jeżeli ciągle w robocie?
Kalina znacząco zamilkła.
A w domu Marzena przez cały czas czekała. Że Grzegorz do niej wróci, iż znów będą rozmawiać jak dawniej, iż znowu zainteresuje się jej sprawami, sukcesami Kasi w szkole, ich wspólnymi planami. Ale Grzegorz zdawał się żyć w równoległym świecie.
– Jak w pracy? – pytała, gdy wreszcie przychodził.
– Normalnie – odpowiadał, nie odrywając wzroku od telefonu.
– A Kasia miała dziś akademię. Tak ślicznie wierszyk recytowała.
– E, no.
– Grzegorz, słyszysz mnie?
– Słyszę, słyszę. Zuch nasza Kasieńka.
Ale po jego twarzy widać było, iż nie słyszy nic poza dźwiękami telefonu.
Stopniowo Marzena przestała mu opowiadać o swoich sprawach. Po co, skoro nie słucha? Zaczęła pracować na pełen etat zamiast pół, zapisała się na angielski, spotykała z koleżankami. Życie pomału się układało, tylko jakieś było niepełne, jakby brakowało czegoś ważnego.
– Mamo, a czemu tata nie idzie ze mną na lodowisko? – spytała raz Kasia.
– Tata jest zajęty, słoneczko.
– A kiedyś chodził.
– Kiedyś nie był taki zajęty.
– A kiedy przestanie być zajęty?
Marzena nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kiedy? Nigdy?
Tamtego wieczoru zdecydowała się na rozmowę. Poczekała, aż Kasia zaśnie, przygotowała kolację, nakryła do stołu. Grzegorz wrócił o wpół do jedenastej.
– Usiądź, zjedz kolację – powiedziała. – Musimy pogadać.
– O czym? – Grzegorz zmęczony opadł na krzesło, ale telefonu nie odłożył.
– Schowaj telefon. Proszę.
Niechętnie położył go ekranem w dół.
– Grzegorz, co się z nami dzieje? My nie żyjemy, my wegetujemy. Przychodzisz, jesz, śpisz i wychodzisz. Nie rozmawiamy, nigdzie nie chodzimy, choćby z córką prawie nie przebywasz.
– Marzen, ja pracuję. Muszę utrzymywać rodzinę.
– A rodziny to żadnej nie ma! Jestem ja, jesteś ty, jest Kasia, ale rodziny nie ma! Jak trzy osobne osoby w jednym mieszkaniu.
– Nie dramatyzuj. Po prostu teraz ciężki czas, dużo roboty. Wystarczy trochę poczekać.
– Czekam już trzy lata. Ile jeszcze mam czekać?
Grzegorz zirytowany westchnął.
– Marzen, padam. Możemy to ogarnąć później?
– Kiedy później? Jutro wrócisz późno, pojutrze też. Kiedy pogadamy?
– Nie wiem.
Malgorzata stała przy oknie kuchni, trzymając filiżankę ostudzonej herbaty, patrząc, jak dzieci bawią się na podwórku. Wczoraj podpisała ostatnie dokumenty rozwodowe, a dziś czuła się lżej niż od lat. Dziwne, przecież powinno być odwrotnie.
“Mamo, a gdzie tata?” – zapytała dziesięcioletnia Zosia, wchodząc do kuchni w mundurku.
“Tata mieszka teraz osobno, pamiętasz, rozmawiałyśmy” – cicho odparła Malgorzata, gładząc córkę po głowie. – “Jutro zabierze cię na weekend.”
“A dlaczego nie możecie się po prostu pogodzić? Aga Nowak mówi, iż jej rodzice też się kłócili, ale kupili nowe auto i przestali.”
Malgorzata uśmiechnęła się smutno. Gdyby to było takie proste. Gdyby chodziło tylko o kłótnie.
“Chodź jeść śniadanie, spóźnisz się do szkoły.”
Zosia posłusznie usiadła przy stole, ale wciąż o czymś rozmyślała, mieszając łyżką kaszkę.
“Mamo, a tobie nie jest smutno?”
“Trochę smutno. Ale wiesz co? Czasem ludzie rozstają się nie dlatego, iż przestają kochać, tylko dlatego, iż razem jest im źle. A osobno mogą być dobrymi ludźmi.”
Córka skinęła głową, choć Malgorzata rozumiała, iż w wieku dziesięciu lat nie da się tego w pełni pojąć. Ona sama pojęła to nie od razu.
Wszystko zaczęło się nie wczoraj, nie rok temu. Pewnie wtedy, gdy Adam zaczął wracać do domu coraz później, a ona coraz częściej znajdowała w jego kieszeniach paragony z kawiarni, w których nigdy nie bywała. Ale Malgorzata myślała wtedy, iż to spotkania służbowe. Adam był menedżerem w firmie budowlanej, spotkania się zdarzały.
“Znowu wrócisz późno?” – pytała, gdy on śpiesząc się jadł śniadanie, wpatrzony w telefon.
“Tak. Projekt oddajemy, deadline. Nie czekaj.”
“Może chociaż w weekend gdzieś pojedziemy? Zosia prosiła do twojej mamy na działkę.”
“W weekend też pracuję. Przepraszam, Gosia, ale teraz taki czas. Odpoczniemy później.”
Później nigdy nie nastało. Malgorzata przywykła jeść obiad sama, kłaść Zosię spać sama, oglądać telewizję sama. Czasem wydawało jej się, iż jest wdową, a nie mężatką.
Koleżanki współczuły.
“Chłopy teraz wszyscy tacy” – mówiła Ania, spotykając się z nią w kawiarni. – “Praca, praca. Ale za to przynoszą złotówki.”
“Złotówki przynosi” – przyznawała Malgorzata – “ale co z tego? Żyjemy jak sublokatorzy w kamienicy.”
“A myślałaś, iż on ma kogoś?” – ostrożnie zapytała Ola.
“Myślałam. Ale jak się dowiedzieć? Pytać wprost boję się, a szperać w jego rzeczach nie mam ochoty. I skąd miałby czas na romans, jeżeli ciągle jest w pracy?”
Ola wymownie milczała.
A w domu Malgorzata wciąż czekała. Że Adam do niej wróci, iż znów będą rozmawiać jak dawniej, iż on znowu zainteresuje się jej sprawami, sukcesami Zosi w szkole, ich wspólnymi planami. Ale Adam jakby żył w równoległym świecie.
“Jak w pracy?” – pytała Malgorzata, gdy w końcu wracał.
“Normalnie” – odpowiadał, nie odrywając wzroku od telefonu.
“A u Zosi dziś był apel. Tak ładnie recytowała wierszyk.”
“Ta.”
“Adam, słyszysz mnie?”
“Słyszę, słyszę. Brawo nasza Zosia.”
Ale po jego twarzy widać było, iż nie słyszy nic poza dźwiękami z telefonu.
Stopniowo Malgorzata przestała mu opowiadać o swoich sprawach. Po co, skoro i tak nie słucha? Zaczęła pracę na pełny etat zamiast niepełnego, zapisała się na angielski, spotykała z koleżankami. Życie powoli się układało, tylko jakieś niepełne, jakby brakowało czegoś ważnego.
“Mamo, a dlaczego tata nie idzie ze mną na lodowisko?” – spytała kiedyś Zosia.
“Tata jest zajęty, słoneczko.”
“A wcześniej chodził.”
“Wcześniej nie był taki zapracowany.”
“A kiedy przestanie być zapracowany?”
Malgorzata nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kiedy? Nigdy?
Tamtego wieczoru postanowiła porozmawiać. Czekała, aż Zosia zaśnie, przygotowała kolację, nakryła do stołu. Adam wrócił wpół do jedenastej.
“Usadź się do kolacji” – powiedziała. – “Musimy porozmawiać.”
“O czym?” – Adam zmęczony opadł na krzesło, ale telefonu nie schował.
“Odłóż telefon. Proszę.”
Niechętnie położył go ekranem w dół.
“Adam, co się z nami dzieje? Nie żyjemy, tylko wegetujemy. Przychodzisz, jesz, śpisz, odchodzisz. Nie rozmawiamy, nigdzie nie chodzimy, choćby z córką prawie nie spędzasz czasu.”
“Gośka, ja pracuję. Muszę utrzymać rodzinę.”
“A rodziny przecież nie ma! Jestem ja, jesteś ty, jest Zosia, ale rodziny nie ma. Jesteśmy jak trzy osobne osoby w jednym mieszkaniu.”
“Nie dramatyzuj. Teraz po prostu ciężki okres, dużo roboty. Cierpliwości.”
“Cierpliwości już trzy lata. Ile jeszcze?”
Adam zirytowany westchnął.
“Gośka, zmęczony jestem. Możemy to odłożyć na później?”
“Na kiedy później? Jutro wrócisz późno, pojutrze też. Kiedy porozmawiamy?”
“Nie wiem. Jak ogarnę projekty.”
Telefon zawibrował. Adam machinalnie sięgnął po niego.
“Adam!”
“Co? A, przepraszam.” – Ale i tak rzucił okiem na ekran.
“Masz kogoś?” – wyrwało się Malgorzacie nagle.
“Co?” – Adam podniósł wzrok i przebiegł w nim cień czegoś podobnego do strachu.
“Pytał am , czy masz inną kobietę?”
“Skąd ci to przyszło do głowy?”
“Nie odpowiadaj pytaniem na
Marzena patrzyła, jak ciepły wiatr unosił płatki kwiatów z bukietu Zosi, i zrozumiała, iż życie, niczym dziwny sen, zatoczyło koło pełne niespodzianek, a teraz płynie spokojnie jak Wisła pod złotym światłem zachodzącego słońca, gdzie choćby najmniejsze faleczki lśniły obietnicą, iż czasem rozstanie nie jest końcem, tylko dziwnym mostem do miejsca, w którym wszyscy – ona, Sebastian, Zosia, choćby Jakub z Aliną – mogą być szczęśliwi jak dawno niewidziani przyjaciele odnalezieni w letnim ogrodzie pełnym śpiewu ptaków i zapachu bzu.