Moja najbliższa więź

polregion.pl 1 tydzień temu

**Moja krew**

Marta kochała swojego syna ponad wszystko i była z niego niezmiernie dumna. Czasem dziwiła się, iż ten przystojny dwudziestoczterolatek to jej dziecko. Jak ten czas gwałtownie minął! Wydawało się, iż wczoraj był małym chłopcem, a teraz już dorosły, ma swoją dziewczynę, może niedługo się ożeni, założy rodzinę… Myślała, iż jest na to gotowa, iż zaakceptuje każdy jego wybór, byle tylko był szczęśliwy.

A tak bardzo był do niej podobny…

***

Wyszła za mąż jeszcze na studiach, z wielkiej miłości. Mama odradzała.

— Po co się spieszycie? Będziecie żyć za stypendium? Nie możecie poczekać choć roku? Najpierw skończcie studia. A jeżeli dziecko? Marto, opamiętaj się, miłość nie ucieknie. A twój Wojtek to jeszcze taki lekkoduch…

Marta nie słuchała i denerwowała się na matkę. Jak ona mogła nie rozumieć, iż bez ukochanego nie da się żyć? Oczywiście, postawiła na swoim i wzięli ślub. Koleżanka mamy z pracy zaproponowała im małe mieszkanie po zmarłej rok wcześniej babci. Nie chciała pieniędzy, wystarczyło, iż będą opłacać czynsz. Jakie studenci mają oszczędności?

Mieszkanie było stare, od lat nie remontowane, ale prawie za darmo. Marta uznała to za szczęście. Wyczyściła podłogi, powiesiła firanki od mamy, przykryła sfatygowaną kanapę swoim kocem. Dało się żyć.

Tylko rozczarowanie małżeństwem i mężem przyszło zbyt szybko. I jakże trudno było przyznać, iż mama, jak zwykle, miała rację. Po trzech miesiącach Marta zastanawiała się, jak mogła być tak ślepa na wady Wojtka?

Pieniądze znikały mu z rąk. Kupował sobie nowe ciuchy albo buty, wracał z kolegami późno w nocy, a rano nie mógł wstać na zajęcia. W ogóle nie przejmował się, co będą jeść. Skąd wezmą na jedzenie?

Marta znosiła to w milczeniu, nie skarżąc się mamie. Ale ta i tak widziała. Pomagała, jak mogła: przynosiła jedzenie, dawała pieniądze.

W ostatnim czasie Wojtek coraz częściej zapraszał znajomych. Miał swoje mieszkanie! Zawsze głodni studenci opróżniali lodówkę, zjadali wszystko, co przyniosła mama.

Pewnego ranka Wojtek otworzył lodówkę i zdziwiło go, iż pusta.

— Gdzie jedzenie?

— Twoi kumple wczoraj wszystko zjedli, nie pamiętasz? — odparła Marta z goryczą.

— choćby placki ziemniaczane? — dopytał.

— I placki, i schabowe, i makaron. Wszystko. — Rozłożyła ręce.

Mąż zamknął lodówkę. Zjadł na śniadanie suchą bułkę popijaną herbatą.

Marta nie wytrzymała i wybuchła. jeżeli nie szanuje jej, swojej żony, to może choćby mamę, która przynosi im jedzenie, a on oddaje je kolegom. Czy któryś z nich choć *złotówkę* zostawił?

Wojtek przepraszał, obiecywał poprawę. Ale po tygodniu znów było to samo.

— Dość! Nie mogę już tak żyć — powiedziała.

Znajomi już nie przychodzili, ale Wojtek zaczął znikać z nimi poza domem. W końcu coraz częściej nie wracał na noc. Po kolejnej kłótni, gdy nazwał ją „nudziarą”, spakowała rzeczy i wróciła do mamy.

— Jak to się stało? Gdzie podziała się nasza miłość? — płakała.

— Po prostu pospieszyliście. Twój Wojtek nie wyhasał się jeszcze — mówiła mama, głaszcząc ją po głowie.

Po powrocie do domu Marta odkryła, iż jest w ciąży. W chaosie kłótni zapominała o tabletkach. Mama namawiała na aborcję, póki czas był mały.

Ale znów nie posłuchała. Wojtkowi nie powiedziała. Rozwód był szybki. Kuba urodziła się już po studiach. Pod wpływem mamy zrobiła test na ojcostwo i wystąpiła o alimenty. Wojtek nie protestował, płacił, choć nigdy nie interesował się synem.

Marta nie mogła żyć bez Kuby. Cała jej niewyżyta miłość skupiła się na nim. Nie myślała o innych mężczyznach. Skoro własny ojciec nie chciał syna, czy obcy pokochałby go lepiej? Mama pomagała, ale coraz częściej kłóciły się o to, iż Marta nie układa sobie życia. Było im ciasno we trzy.

Pewnego dnia trafił im się niespodziewany prezent. Matka Wojtka zapisała mieszkanie Marcie i Kubie przed śmiercią. Może wyrzuty sumienia? Wojtek sam nalegał, żeby się wprowadzili. Mówił, iż i tak wyjeżdża.

Wyprowadzili się od mamy, a kłótnie ustały.

Jeszcze niedawno był mały, a teraz ma dwadzieścia cztery lata, skończył studia, pracuje. Dzisiejsza młodzież gwałtownie się usamodzielnia, ale Kuba nie spieszył się z wyprowadzką…

***

Zamyśliła się tak głęboko, iż nie usłyszała, jak syn wrócił z pracy.

— Mamo! Jestem! — zawołał z przedpokoju. Zerwała się, nakryła do stołu, zagotowała wodę na herbatę.

Potem siedziała i patrzyła na niego, podpierając głowę ręką.

— Mamo, muszę ci coś powiedzieć — przerwał jej rozmyślania Kuba, odsuwając pusty talerz.

— Coś się stało?

— No… tak. Żenię się.

— Dlaczego mnie straszysz? Już myślałam, iż coś złego. Cieszę się, synku. Kinga będzie dobrą żoną…

— Nie żenię się z Kingą. Rozstaliśmy się. Biorę ślub z Olą. Ona jest… niesamowita.

Słuchała, widząc błysk w jego oczach, i wiedziała, iż ich spokój się skończył.

— A dawno ją znasz? Nigdy nie mówiłeś.

— Miesiąc.

— I po miesiącu chcesz się żenić? Przecież jej nie znasz! — wybuchnęła.

— Kocham ją. Złożyliśmy już papiery w USC.

Zamarła. Serce podskoczyło do gardła. Myślała, iż jest gotowa na wszystko. Jej syn, jej chłopiec, dla którego poświęciła wszystko, choćby nie spytał o zdanie. *Oddychaj…*

Przypomniała sobie, jak kiedyś wracali z przedszkola. Kuba się przewrócił, rozbił kolenko i płakał. Wtedy kopnęła kamień, który go potknął.

W domu myła ranki, smarowała jodyną. To było jak wczoraj. A teraz mówił o ślubie. I znów chciała kopnąć, tym razem Olę.

— Kiedy ją poznaję? — spytała spokojnie.

— Jutro. Nie gotuj nic, tylko herbatę.

Następnego dnia upiekła kurczaka, zrobiła sałatkę, kupiła tort. Ubrała się starannie.

— Mamo, jesteśmy! — Kuba wprowadził do domuMarta spojrzała na Olę i nagle zrozumiała, iż ta krucha, nieporadna dziewczyna, tak bardzo przypomina ją samą sprzed lat – pełną lęku, ale i determinacji, by być szczęśliwą.

Idź do oryginalnego materiału