Maria sprzątała w mieszkaniu, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Zostawiła wszystko i poszła otworzyć. W progu stał nieznajomy mężczyzna. – Dzień dobry, jestem pana sąsiad z piątego piętra – powiedział gość, kiedy Maria otworzyła drzwi. – Dzień dobry – odpowiedziała Maria. – Czy czegoś pan potrzebuje? – Oto, proszę, – powiedział mężczyzna, wręczając jej torbę. – Co to jest? – zdziwiła się Maria. – Proszę wziąć. Wiem, iż to się pani przyda – powiedział sąsiad. Maria wzięła torbę, zajrzała do niej i zamarła. – Dziękuję – powiedziała cicho, a łzy spłynęły po jej policzkach

przytulnosc.pl 3 dni temu

Maria zaśmiała się przez łzy. Śmieszne, nigdy by nie pomyślała, iż będzie płakać z powodu trzech zgniłych ziemniaków. Może były przemarznięte, może już takie kupiła, ale efekt ten sam – do kosza. Lepiej wyrzucić, zanim zacznie się roznosić po całym mieszkaniu nieprzyjemny zapach.

Maria zamknęła szafkę, gdzie trzymała warzywa, i usiadła na stołku, opuszczając ręce. Trzy ziemniaki, które odłożyła na zupę w zeszłym tygodniu. Pieniędzy miało starczyć jeszcze na tydzień, co najmniej do wypłaty zasiłku na dziecko, więc wszystko dokładnie przemyślała. Rozplanowała produkty tak, by starczyło na zupę i drugie danie. Andrzejek jadł dobrze, więc i ona, młoda mama, musiała jeść przynajmniej trzy razy dziennie.

Trzy miesiące temu ciężarna Maria razem z mężem wyjechała do miasta. Andrzej miał tam małe mieszkanie na obrzeżach.

Ciotka Marii była przeciwna temu małżeństwu. Ale dziewczyna nie posłuchała. Spakowała się i wyjechała z Andrzejem, by urodzić syna w mieście.

Wszystko wydarzyło się szybko. gwałtownie wzięli ślub, gwałtownie minął miesiąc, trochę rzeczy kupili przed narodzinami dziecka. Szybko, bez długich przygotowań, zbyt długo nie wybierając, pojawiły się w małym mieszkanku: łóżeczko, pieluchy na początek, ubranka i kilka drobiazgów. A dusza cieszyła się i oczy błyszczały ze szczęścia.

Ale pewnego wieczoru Andrzej nie wrócił z pracy do domu. Dorabiał jako taksówkarz. Marii powiedziano, iż kiedy wracał do domu, coś mu się stało.

Maria pożegnała męża na zawsze. A tego samego wieczoru trafiła do szpitala położniczego. Wróciła już do pustego mieszkania z synem.

Pieniądze się skończyły, trzeba było podjąć jakieś decyzje. Młoda matka zrozumiała, iż z noworodkiem na rękach nie będzie w stanie pracować, więc postanowiła zadzwonić do ciotki.

Telefon do ciotki nic nie dał. Była jak kamienna ściana, zimna i obojętna odpowiedziała przez telefon:

„A nie mówiłam…”

I Maria zaczęła rozwiązywać wszystko sama. Pieniądze uciekały między palcami. Dokumenty wydawano z wielkimi opóźnieniami. Wszędzie trzeba było czekać na wyznaczony termin. Kiedy zostało już kilka gotówki, zrozumiała, iż czas podjąć jakieś decyzje, by nie zostać bez jedzenia. Menu było ustalone, produkty zakupione, pozostawało tylko trzymać się planu. A tu ziemniaki zawiodły.

Jarek obudził się, zaczął marszczyć nosek, szykując się do płaczu. Maria usłyszała hałas, gwałtownie otarła łzy i podeszła do syna.

– Chodźmy, pójdziemy na spacer i wyrzucimy śmieci! – uśmiechnęła się do niego, zaczynając go karmić.

Schodząc po schodach, Maria zwróciła uwagę na mężczyznę niosącego siatkę z ziemniakami.

– Przepraszam, czy pan tu mieszka? – zwróciła się do nieznajomego.

– Tak, na piątym piętrze.

– A ja na trzecim, w mieszkaniu czterdzieści siedem. Czy mógłby mi pan pożyczyć trzy ziemniaki? Oddałabym za tydzień.

– Trzy? – zdziwił się mężczyzna.

– Tak, na zupę, moje się zepsuły, właśnie idę je wyrzucić – nagle Maria poczerwieniała, pokazując torbę na dowód. – Przepraszam, niepotrzebnie…

– Nic się nie stało… Czekaj, przecież w mieszkaniu czterdzieści siedem mieszka Andrzej.

– Tak, mieszkał. Pochowałam go. Jestem Maria, jego żona.

– Nie wiedziałem, nie wiedziałem. Zniosę tę siatkę do domu, nasypię ci ziemniaków, a potem jak będę schodzić, zajdę do ciebie.

– Dobrze, dziękuję! – ucieszyła się Maria.

– Wyobraź sobie, spotkałem teraz żonę Andrzeja, poprosiła o ziemniaki – powiedział Michał, wchodząc do mieszkania.

– Słyszałeś o Andrzeju? – z niepokojem zapytała Anna.

– Tak, właśnie mi powiedziała.

– Biedaczka, dopiero co urodziła dziecko. Co poprosiła? – dopytała żona.

– Trzy ziemniaki.

– Trzy?

– Tak, ja też się zdziwiłem, może nie mogła iść do sklepu, a może nie miała pieniędzy.

– Pewnie nie miała pieniędzy, Michał, wyobraź sobie, ile mieli wydatków. Daj, dam ci trochę kaszy, zaniesiesz jej.

– Tak, jasne.

Sąsiadka, która przyszła do Anny na chwilę, również skinęła głową.

– I ja coś zbiorę, trzeba pomóc dziewczynie, może tak jak Andrzej, nie ma krewnych.

Michał przyniósł Marii torbę.

– Tu są ziemniaki i trochę kaszy.

– Co ty, nie trzeba, ziemniaki ci oddam.

– Nie! Nie trzeba, przecież jesteśmy sąsiadami! Jak będziesz czegoś potrzebować, nie krępuj się, przyjdź. Jestem Igor, z mieszkania pięćdziesiąt jeden.

Marię ogarnęło zmieszanie.

Po pięciu minutach zadzwonił dzwonek do drzwi. Maria otworzyła.

– To ja. Anna, z piątego piętra. Weź olej, mąkę, cukier, bierz, – sąsiadka postawiła wszystko pod drzwiami, nie czekając, aż Maria z Andrzejkiem na rękach coś powie czy zrobi. – Jak będziesz musiała zostawić dziecko, nie wahaj się, przynieś, jestem zawsze w domu. Mieszkanie pięćdziesiąt trzy.

Maria nie zdążyła choćby otworzyć ust, tylko zawołała za sąsiadką: „Dziękuję!”

I plotka gwałtownie rozeszła się po okolicy, ludzie, zupełnie obcy dla Marii, przychodzili, przynosili jedzenie, ubrania dla dzieci i dorosłych, pieluchy. Marii było już trochę głupio. Ale uśmiechała się do wszystkich, nie chcąc nikogo urazić odmową.

Pewnego wieczoru przyszła młoda kobieta.

Maria otworzyła drzwi. Kobieta miała na sobie stare płaszcz, starą czapkę, a w ręku trzymała torbę z trzema ziemniakami.

– Weź! Tobie bardziej się przydadzą, słyszałam o tobie od naszego dozorcy.

Maria uśmiechnęła się i zaprosiła kobietę do środka.

Okazało się, iż Olga sama jest w trudnej sytuacji, ale nie przeszła obojętnie obok cudzego nieszczęścia. Podzieliła się.

Maria otworzyła szafkę i pokazała jej zapasy.

– Przynieśli mi już tyle rzeczy, iż teraz sama mogę pomagać innym. Dziękuję ci. Potrzebujesz pieluch?

– Potrzebuję, – spuściła wzrok Olga.

– No i dobrze, – powiedziała Maria. Ty mi dałaś trzy ziemniaki, a ja ci dam pieluchy. Proszę.

Dobroć często tkwi w drobiazgach: w ciepłym słowie, uśmiechu, prostym geście, który nie wymaga wysiłku. Ale ta odrobina dobroci potrafi nie tylko ogrzać czy nakarmić, może uratować komuś życie.

Idź do oryginalnego materiału