Liza unika małżeństwa z wdowcem: Strach przed bycię macochą.

newsempire24.com 15 godzin temu

Pani młoda w strachu: Zosia unika małżeństwa z wdowcem.
Macocha od razu dostrzegła, iż Zosia nie chce wychodzić za wdowca, i to nie dlatego, iż miał malutką córeczkę, ani iż był starszy, ale po prostu się go bała. Jego zimne spojrzenie wbijało się aż w głąb serca, które zaczynało bić szybciej, jakby próbowało się obronić przed tymi wzrokowymi strzałami. Oczy Zosi wbijały się w podłogę, nieśmiała je podnieść, a gdy już to zrobiła, wszyscy widzieli, iż są pełne łez.
Łzy spływały po jej policzkach, rozpalały wstydem. Dłonie drżały, małe piąstki kurczowo się zaciskały, jakby chciały się bronić przed macochą i jej wybrankiem. Zdradziecki język, niech go szlag, wydukał: Wyjdę.
No i się zgadzamy! Do takiego domu, za takiego człowieka grzech nie iść! Pierwszą żonę traktował jak królową, była miękka jak wosk, wątła, chuda, ciągle chorowała i kaszlała. Szli sobie, on trzy kroki, ona jeden. Potem stawała, dyszała jak lokomotywa, a on obejmował ją i uspokajał, nie wrzeszcząc jak twój ojciec, ten pijak.
Gdy była w ciąży, prawie nikt jej nie widział na nogach. Wciąż leżała, a po porodzie to on wstawał w nocy do dziecka, a ona tylko słabła. Tak mówiła jego matka.
A ty zdrowa jak rydz! On cię w czerwonym kącie posadzi. Ty zaradna jesteś kosą, sierpem, przędziesz i szyjesz. Grzech cię za młodego wydać, charakter jeszcze nie ustatkowany, głupoty nie pokazane. A ten mąż otwarty, wszystko o nim wiadomo. Co za szczęście!
Wyprawę zrobimy huczną, posiedzimy przy stole, a wdowiec nie potrzebuje wesela, nie będziemy nieboszczki tańcami niepokoić. Posagu zbierać nie kazał, mówi, dom pełen wszystkiego.
Jakub ożenił się z pierwszą żoną z miłości, choć wiedział, iż Kinga często choruje, była słabeuszka. Ale matka powtarzała, iż on przystojny, silny, potrzebuje kobiety, nie dziewczyny. Tylko iż ani ludzie, ani jego rozum go nie przekonali chciał tylko Kingi i koniec.
Po wsi chodziły plotki, iż go urzekła, bo tylko zaczarowany człowiek, który życia nie zaznał, zamieni swój dom w szpital, w cierpienie. Lekarze mówili, iż Kinga ma słabe płuca, każdy katar kończy się zapaleniem, potem astmą, a dalej kto wie, może gorzej.
Jakub wierzył, iż swoją miłością odepchnie śmierć od żony, wyleczy ją, otoczy opieką, i choroba odejdzie. Na początku po ślubie wszystko układało się świetnie. Szczęśliwi małżonkowie nie mogli nacieszyć się swoim szczęściem.
Potem, gdy Kinga zaszła w ciążę, wszystko się przewróciło. Ciągłe osłabienie, zawroty głowy, senność sprawiły, iż nie mogła choćby prać, doić krowy, a choćby uczesać swoich długich włosów.
Lekarze mówili, iż to przez toksykozę, urodzi i wróci siła. Jakub z miłością opiekował się żoną bez słowa skargi. Jego matka dzień i noc wypominała mu, iż sprowadził do domu nie gospodynię, a kłopot. Jakub bronił żony jak głodny orzeł gniazda, aż w końcu poprosił matkę, żeby się od nich odczepiła.
Kinga urodziła córeczkę, i Jakub miał nadzieję, iż euforia i siła wrócą do rodziny. I wróciły, ale na krótko. Gdy raz się przeziębiła, już nigdy nie wyzdrowiała do końca, tylko gasła w oczach.
Zabrali ją do szpitala, ale lekarz powiedział wprost:
Jej płuca już nie wytrzymają.
Powiedział po chłopsku, prosto. Kinga wiedziała, iż zostało jej niewiele, początkowo się trzymała i nie pokazywała tego. Wymuszony uśmiech, bardziej bolesny niż szczery, oczy zdradzały strach przed jutrem, przed losem córki.
Jej wychudzone ciało, zapadnięta klatka piersiowa, kościste palce mówiły bez słów, iż śmierć stoi tuż obok i czeka na ostatni oddech.
Czując swoje odejście, Kinga poprosiła męża o wysłuchanie jej prośby.
Nie ma jeszcze człowieka, który zmieni plany Boga. Nasza miłość zmęczyła się walką ze śmiercią, nie mam już siły zmęczyłam się bólem, myślami. Przepraszam ciebie i córeczkę. Urodziłam się, by cierpieć, i was na to skazałam.
Jakub wziął jej gorące dłonie i zaczął je całować. Po ciężkim, urywanym oddechu zrozumiał, iż spieszy się, by powiedzieć coś ważnego. Czuł, iż zostały jej minuty.
Mówiła o miłości do nich, o trosce o córkę, dusiła się, w końcu złapała oddech i wyszeptała:
Ożeń się z Zosią, będzie dobrą żoną, tyś dobry ojciec, a ona będzie dobrą matką. Przeszła nie mniej niż ja z macochami, z pijakami. Podziwiam jej życie, a moja mama zna ich rodzinę, ma sokoli wzrok, wszystko widzi z góry.
Zosia jest czuła, pracowita, cierpliwa, nie skrzywdzi córeczki, a ciebie pokocha. Bądź dla niej taki, jak dla mnie. Traktuj ją tak, jakbym ja stała obok w jej sukience. Wybacz, iż tak mówię, ale to nie tylko płuca ciemnieją, dusza też od troski o córkę. A twój los też Bóg układa, jak zdecydujesz, tak będzie. Ale pamiętaj nie krzywdź córki, bo przeklnę zza grobu. Ostatnie słowa wypowiedziała wyraźnie.
Jednocześnie z całych sił ścisnęła dłoń męża.
Jakub wybuchnął płaczem, łzy zasłoniły twarz żony. Czuł po oddechu, iż odchodzi. Jej anielska twarz z uśmiechem patrzyła w jeden punkt. Ręka wciąż ściskała jego dłoń.
Jakub zaczął ją całować od stóp do głów, szepcząc obietnice, iż spełni wszystko, co kazała. Dlatego po jej śmierci, ledwie minął rok, poszedł oświadczyć się Zosi.
Wszystko ustawiła teściowa Jakuba, która też chciała, by wnuczka miała dobrą matkę. Sama była chora i bała się, iż niedługo pożyje, chciała, by wnuczka i zięć ułożyli sobie życie.
Ona, jak nikt inny, wiedziała, przez co przeszedł jej ukochany zięć, i za to, jak traktował jej córkę, była gotowa całować mu stopy i modlić się o jego szczęście.
Swaty minęły jak mgła. Widząc, jak córeczce ciężko bez matczynej troski, a jemu bez gospodyni,

Idź do oryginalnego materiału