Kostek siedział na wózku inwalidzkim i spoglądał przez zakurzone szyby na ulicę

newskey24.com 1 dzień temu

Kacper Kowalski siedział w wózku inwalidzkim i wpatrywał się przez zakurzone szyby w ulicę. Pech mu nie dopisał: okno jego szpitalnego pokoju wychodziło na wewnętrzny dziedziniec warszawskiego szpitala miejskiego, gdzie niegdyś rozciągał się przytulny park ze ławkami i kwiatowymi doniczkami, ale teraz był pusty. Do tego nadeszła surowa zima, a pacjenci rzadko wychodzili na spacery. Kacper był sam. Tydzień wcześniej sąsiada z łóżka, Piotra Tymochowskiego, wypisano do domu i od tej chwili w sercu Kacpra zapanowała przytłaczająca tęsknota. Piotr był wesoły, gadatliwy, znał mnóstwo historii, które opowiadał jak prawdziwy aktor sam studiował teatr na trzecim roku. Ich codzienne spotkania, a także mama Piotra, która przynosiła pyszne ciasta, owoce i słodycze, które chętnie dzielono, tworzyły w szpitalu domowy klimat. Bez Piotra Kacper poczuł się bardziej odosobniony niż kiedykolwiek.

Rozbawione myśli Kacpra przerwała wchodząca pielęgniarka. Spojrzał na nią i jeszcze bardziej się przygniótł: zamiast sympatycznej, młodej Zuzy, przybyła wiecznie zmęczona i ponura Bogna Arkadiuszowa. Przez dwa miesiące, które spędził w szpitalu, nie widział jej uśmiechu ani śmiechu. Jej głos był tak ostry i szorstki, jakby odzwierciedlał zmarszczki na twarzy.

No, co tu siedzisz, Kacprze? Na łóżko! wykrzyknęła Bogna, trzymając wypełniony strzykawką.

Kacper westchnął, odwrócił wózek i podjechał do łóżka. Bogna sprawnie pomogła mu położyć się i przewróciła go na brzuch.

Zdejmij spodnie rozkazała. Kacper posłuchał i nic nie poczuł. Iniekcje podawała mistrzowsko, za co w duchu ją dziękował.

Ile ma lat? pomyślał chyba już na emeryturę. Pensja ma mała, więc musi pracować, dlatego taka surowa.

W końcu Bogna wprowadziła cienką igłę w bladoniebieską żyłę Kacpra, wywołując tylko delikatny grimasy.

To tyle, Kacprze. Czy doktor dziś był? zapytała, już podnosząc się do wyjścia.

Nie, jeszcze nie. Może później przyjdzie zaszepotał.

Czekaj. I nie siedź przy oknie, bo Ci zimny podmuch doprowadzi Cię do szpiku, jak do węgorza dodała i wyszła.

Kacper chciał się obrazić, ale w jej słowach, mimo szorstkości, wyczuł troskę. Bo choć była surowa, to jednak dbała o niego. Kacper był sierotą. Rodzice zginęli, gdy miał cztery lata, w tragicznym pożarze w domu na wsi. Matka w ostatniej chwili wyrzuciła go przez okno na śnieżny płot, ratując życie, a sama zginęła pod zawalającym się dachem. Tak trafił do domu dziecka. Nie miał bliskich, którzy chcieliby go przyjąć.

Po matce odziedziczył łagodny charakter, marzycielstwo i zielone oczy, po ojcu wysoki wzrost, szeroką postawę i talent do matematyki. Pamiętał jedynie fragmenty dawnych chwil: uśmiech na wiosennym festynie przy mamie, ciepły wiatr na policzkach przy ojcu. Wspominał także wielkiego rudego kota o imieniu Mruczek. Innych wspomnień nie miał; album rodzinny spłonął w pożarze.

Kiedy Kacprzemu skończyło osiemnaście lat, państwo przydzieliło mu jasny pokój w akademiku na czwartym piętrze. Samotność mu nie przeszkadzała, choć czasem przytłaczał smutek. Z czasem przyzwyczaił się do bycia samemu i dostrzegł w tym pewne zalety, ale widok rodzinnych dzieci bawiących się na placu zabaw w parku wywoływał w nim gorzkie myśli.

Po szkole chciał pójść na uczelnię, ale nie zaliczył wymaganego progu punktowego, więc trafił do Zespołu Szkół Technicznych. Tam znalazł coś dla siebie, ale nie nawiązał kontaktu z kolegami był cichy, zamknięty w sobie, a jego zainteresowania kręciły się wokół książek i czasopism naukowych, nie imprez studenckich czy gier komputerowych. Rozmowy z rówieśnikami ograniczały się do nauki, a z dziewczynami brakowało mu pewności siebie. Miał dwadzieścia jeden lat i wyglądał nieco młodziej niż jego rówieśnicy, dlatego w grupie był białym krukiem, co nie sprawiało mu większego kłopotu.

Dwa miesiące temu, spóźniając się na zajęcia, poślizgnął się na oblodzonym chodniku w podziemnym przejściu i połamiał obie nogi. Złamania były skomplikowane, gojenie się trudne i bolesne, ale w ostatnich tygodniach stan się poprawiał. Miał nadzieję na wypis, ale martwił go brak windy i udogodnień w domu, w którym mieszkał. Wyglądało na to, iż wózek inwalidzki zostanie mu na dłużej.

Po obiedzie do pokoju wkroczył lekarz ortopeda, Rafał Nowak. Po obejrzeniu nóg i zdjęć rentgenowskich stwierdził:

Panie Kacprze, mam dobrą wiadomość kości się już zrastają. Myślę, iż za dwa tygodnie będzie Pan mógł stanąć na kulach. Nie ma sensu leżeć dłużej, będzie Pan leczyć się ambulatoryjnie. Za chwilę dostanie Pan wypis, a ktoś spotka przy wyjściu?

Kacper skinął głową.

Świetnie. Zaraz wezwę Bognę, pomoże Panu spakować rzeczy. Trzymajcie się, proszę, i nie wracajcie już tak często do szpitala.

Postaram się. odpowiedział cicho.

Rafał mrugnął i wyszedł, a Kacper zaczął gorączkowo rozmyślać, co dalej. W tym momencie weszła Bogna Arkadiuszowa.

Co siedzisz, Kacprze? Wypisują już, podała mu plecak leżący pod łóżkiem, pakuj się. Za chwilę Pani Petrunia przyjdzie zmienić pościel.

Kacper spakował swoje skromne rzeczy i zauważył, iż pielęgniarka przygląda się mu uważnie.

Dlaczego lekarzowi kłamiesz? zapytała, przechylając głowę.

O czym pani mowa? zdziwił się Kacper.

Nie udawaj, iż nie wiesz. Wiem, iż nikt po mnie nie przyjedzie. Jak zamierzasz się dostać?

Poradzę sobie. mruknął.

Będziesz jeszcze przynajmniej pół miesiąca nie chodził. Jak zamierzasz żyć?

Znajdę sposób, nie jestem dzieckiem.

Bogna usiadła obok niego i spojrzała mu w twarz.

Kacprze, to nie moja sprawa, ale przy takich urazach przyda ci się pomoc. Sam nie dasz rady. Nie bądź taki uparty, mówię serio.

Sam poradzę.

Nie poradzisz. Pracuję w medycynie od lat. Nie spieraj się jak małe dziecko.

Co ma pan na myśli?

Że możesz u mnie zamieszkać. Mieszkam trochę poza miastem, ale podwórko ma tylko dwa stopnie. Pokój jest wolny. Kiedy wstaniesz na nogi, wrócisz do domu. Mieszkam sama, męża nie ma, dzieci nie ma.

Kacper spojrzał na nią zszokowany. Mieszkać u obcej osoby? Przez lata nie liczył na nikogo oprócz siebie.

Dlaczego tak długo milczałaś? dopytała Bogna.

To niewygodne wymamrotał.

Przestań udawać. Samotny w wózku na piętrze bez windy i podjazdu nie da się żyć. Więc jedziesz do mnie?

Kacper wahał się. Z jednej strony nie chciał mieszkać u nieznajomej, z drugiej jednak wiedział, iż nie będzie mógł samodzielnie wrócić do życia. Powoli dostrzegał, iż przez te miesiące Bogna troszczyła się o niego: Kacprze, jedz twarde śniadanie, to ci pomoże, zjedz ten twaróg, w nim jest wapń. Była jedyną osobą, która naprawdę chciała mu pomóc.

Zgoda, ale nie mam pieniędzy Stypendium dopiero przyjdzie.

Bogna spojrzała na niego z rozczarowaniem.

Myślisz, iż zapłacę ci za nocleg? Żałuję cię, to wszystko.

Nie chciałem przerwał Kacper, przepraszając.

Nie jestem obraźliwa. Jedźmy do oddziału, tam się rozgościmy, dopóki nie skończy się moja zmiana.

Bogna mieszkała w małym, przytulnym domku z wąskimi oknami w pięknie rzeźbionych ramach. Wewnątrz były dwie niewielkie pokoje, jeden z nich miał Kacper. Pierwsze dni był bardzo nieśmiały, prawie nie wychodził z pokoju i starał się nie przeszkadzać gospodynią.

Nie wstydź się. jeżeli czegoś potrzebujesz, poproś, nie ma toła uciekać. powiedziała bezpośrednio.

Kacprzemu naprawdę spodobało się tam: śnieg za małymi oknami, trzask ognisk w kominku, zapach domowego jedzenia wszystko przypominało mu własny dom i szczęśliwe dzieciństwo.

Dni mijały. Najpierw był wózek, potem kule. Nadszedł czas powrotu do miasta. Po wizycie w przychodni Kacper, lekko kulejący, szedł obok Bogny i rozmawiał o nadchodzących egzaminach.

Muszę zaliczyć egzaminy, zaliczenia… Straciłem tyle czasu, to koszmar.

Weź to, namawiała Bogna, technikum nie zniknie. Nie biegaj od razu, jak lekarz ci radził, zmniejsz obciążenie nóg.

W ciągu kilku tygodni bardzo się zbliżyli. Kacper coraz częściej łapał się na tym, iż nie chce opuszczać tego ciepłego domu i tej dobroci, którą odczuwał od Bogny. Stała się dla niego drugą matką, choć nie miał odwagi przyznać się do tego ani jej, ani samemu sobie.

Następnego dnia Kacper pakował rzeczy. Szukając ładowarki do telefonu, zerknął na drzwi i zobaczył Bognę płaczącą. Kacper, jakby prowadzony niewidzialną siłą, podszedł i mocno ją objął.

Może zostaniesz, Kacperku? wyszeptała ze łzami, jakże będę bez ciebie

I został. Lata później Bogna Arkadiuszowa zasiadła honorowo przy stole jako matka pana młodego na ślubie Kacpra. Rok później w przychodni trzymała w ramionach nowonarodzoną wnuczkę, nazwaną na cześć swojej babci Łucją.

Tak oto Kacper zrozumiał, iż prawdziwa siła nie leży w samotnym pokonywaniu trudności, ale w otwartości na pomoc innych. Życie uczy, iż wsparcie przychodzi w nieoczekiwanych postaciach, a przyjmując je, odnajdujemy sens i odwagę do dalszej walki.

Idź do oryginalnego materiału