„Tylko dobę – i nas wyrzucili”: jak teściowa zaprosiła nas w gościnę, a potem nie wytrzymała naszych dzieci
Gdy teściowa zaproponowała, byśmy spędzili weekend w jej domku letniskowym, szczerze mówiąc, nie miałam ochoty jechać. Nasze relacje zawsze były… powiedzmy, chłodne. Nie kłóciłyśmy się otwarcie, ale nie było między nami ciepła. Dzwoniła rzadko, tylko by spytać o wnuki, i cieszyłam się, iż rozmowy kończyły się szybko. ale po przejściu na emeryturę Alicja Stanisławowa nagle zapragnęła zostać „babcią roku” i spotkać się z dziećmi. „Przyjedźcie na grilla, odetchniecie świeżym powietrzem, odpoczniecie!” – namawiała. No cóż, skoro mężowi to nie przeszkadza, a dzieciom będzie radośnie – zgodziłam się.
Mąż choćby wcześniej zwolnił się z pracy. Przyjechaliśmy, rozlokowaliśmy się, kiełbaski dopiekały się na ruszcie, dzieci bawiły się, pogoda była idealna. Umieszczono nas na piętrze – wygodnie, przestronnie. Wieczór minął przyjemnie, ojciec męża nalał mu kilka kieliszków, rozmawiali. Ja w tym czasie usypiałam młodszego synka, a starszy został w ogrodzie z babcią i dziadkiem – przyszli choćby sąsiedzi. Gdy po paru godzinach wróciłam, teściowa miała już wykrzywioną twarz: „Zabierz go. Wyssał ze mnie wszystkie siły! Biega bez przerwy!”
Następnego ranka wstałam wcześniej, by przygotować śniadanie. Młodszy był ze mną w kuchni, starszy obudził się później i wyszedł grać w piłkę. Wtem wpada Alicja Stanisławowa, wściekła: „Twój syn to całkiem niegrzeczny dzieciak! Biegał po schodach, wrzeszczał, a goście jeszcze śpią!” Tyle iż nikt nie spał – było już prawie dziewiąta. Mój syn nie biegał, tylko schodził ostrożnie. Ale jej nie przekonasz – jeżeli wnuk hałasuje, to znaczy, iż jestem złą matką.
Później starszy znów pobiegł po schodach, gdy wszyscy byli na dworze. „No proszę! Znowu biega! Żadnego spokoju z nimi!” – westchnęła teatralnie, dramatycznie przyciskając dłoń do czoła. Powstrzymałam się, ale we mnie wrzeło: „Po co nas w ogóle zapraszała, jeżeli własne wnuki ją męczą?”
A potem młodszy syn rozpłakał się – ząbkował. Zaczęła się histeria. Teściowa poderwała się, jakby poraził ją prąd: „Oj, dość! Już tego nie zniosę! Wyjeżdżajcie dzisiaj! Jeszcze dzień, a oszaleję!” – wykrzyknęła z miną męczennicy. Mąż próbował protestować: „Mamo, jeszcze nie wytrzeźwiałem po wczorajszym, nie mogę prowadzić!” Wtedy sięgnęła po alkomat. Tak, dobrze słyszycie – co pół godziny sprawdzała poziom alkoholu we krwi syna, by wiedzieć, kiedy może nas wyrzucić.
Do obiadu pakowaliśmy już rzeczy. Pożegnaliśmy się sztywno. Mąż do dziś utrzymuje kontakt z rodzicami, ja odbieram telefon tylko raz. I nie zamierzam więcej. Niedawno znów zadzwoniła – zapraszała na święta do swojego „raju” za miastem. Odpowiedziałam stanowczo: „Nie. Wystarczy mi jedna wizyta. Twoja gościnność – aż po sufit.”