Drzwi do zdrady
Po trzymiesięcznej zmianie Artur Kowalski, zmęczony, ale z poczuciem spełnionego obowiązku, wracał do domu, do rodzinnego Poznania. Dzień był pochmurny, ale w sercu Artura świeciło słońce: trzymał w ręku swoją wypłatę, marząc, jak uraduje swą żonę — dostojną i pełną temperamentu Krystynę. Niedawno kupili dwupokojowe mieszkanie w bloku z wielkiej płyty na obrzeżach miasta. Sam własnoręcznie wyrównał ściany, naciągnął sufity, położył płytki i podłączył sprzęty. Pozostało tylko jedno — urządzić wnętrze, tak jak chciała ona:
— Arturku, nie zniosę fuszerki. Chcę, żeby u nas było nie gorzej niż u Ani i Szymona! Wszystko — na najwyższym poziomie!
Kiwał głową, zgadzał się, wyjeżdżał na zmianę, harował do upadłego, by Krystyna mogła być z niego dumna. Strasznie tęsknił w baraku na mroźnym odwiercie — ani ciepła, ani znajomej twarzy, ani zapachu kawy o poranku. Tylko głos w słuchawce, najczęściej kapryśny i wymagający.
Na dworcu zatrzymał się przy kwiaciarni. Przerzucał róże, wybierając te najświeższe. Wziął ogromny, szkarłatny bukiet i wsiadł do taksówki. Kwadrans później stał już przed blokiem, serce waliło mu jak młot. Wbiegł na czwarte piętro, lekki jak piórko — euforia rozpierała mu piersi. Chciał już włożyć klucz, ale się rozmyślił. Uśmiechnął się i zadzwonił.
Cisza. Już sięgał po klucze, gdy drzwi nagle się otworzyły. Na progu stał obcy facet w jego szlafroku. Wysoki, barczysty, z gołą klatą i bezczelnym spojrzeniem.
— Kto ty w ogóle jesteś? Pomyliłeś drzwi, stary? — warknął typ.
Świat Artura zatrząsł się w posadach. Zdrętwiał. Ręka z kwiatami opadła.
— Chyba nie tylko drzwiami się pomyliłem…
Drzwi zatrzasnęły się. Stał jak sparaliżowany. Serce waliło mu w skroniach, dłonie się trzęsły. Przed oczami miał tapetę, którą kleił nocami, płytki, które wycierał do połysku, kuchnię, na którą wziął kredyt… A tu — obcy facet w jego domu.
Kwiaty wylądowały w najbliższym śmietniku. Artur zamówił taksówkę i pojechał do najlepszego kumpla — do Michała. Po drodze wpadł do „Biedronki”, kupił wódkę, śledzia i ogórki. Michał był zachwycony — dawno się nie widzieli.
— No tyleż! No to — za spotkanie!
Po drugiej szklance Artur nie wytrzymał i wyspowiadał się ze wszystkiego. Michał, porywczy pół-Polak, pół-Węgier, zerwał się z krzesła:
— Co?! W twoim mieszkaniu?! Jak ja mu…! — walnął pięścią w stół.
Artur chwycił go za ramię:
— Misiu, nie wariuj. Ale… zemścimy się?
— Zemścimy. Koniecznie!
Podchmieleni, wezwali taksówkę i ruszyli w stronę mieszkania Artura. Plany zemsty były mgliste. W głowach obu szumiało.
Weszli na piętro. W sypialni paliło się światło. Artur ryknął:
— Zaraz wam pokażę…
Michał zaczął walić w drzwi:
— Otwieraj, świnio! Komu żonę podstawiłeś? Wyłaź — rozmówimy się po męsku!
Drzwi się otworzyły — i w tej samej chwili z ciemności wypadła pięść. Michał odskoczył, łapiąc się za nos.
— No to spotkanie… — mruknął, ocierając krew.
Artur wściekł się. Jednym uderzeniem wyważył drzwi z zawiasów. Te runęły z hukiem w przedpokój. Mężczyźni wdarli się do mieszkania jak huragan. Biegali po pokojach, wrzeszcząc.
— Gdzie ten drań?!
Krystyna piszczała w kuchni, trzęsącymi się rękami wybierając jakiś numer. Michał wybiegł do korytarza:
— Z balkonu skoczył?
Lecz nagle — jęk. Pod wyważonymi drzwiami wił się ten sam kochanek, przygnieciony konstrukcją i własną bezczelnością. Wyglądał żałośnie — szlafrok przekrzywiony, twarz w strachu, usta zakrwawione.
— No i mamy zemstę! — zaśmiał się Michał, dotykając nietkniętego boku.
A tu, jak na złość, z klatki schodowej dobiegł przenikliwy krzyk:
— Ratunku! Ludzie, pomóżcie! Mordują! — wrzeszczała teściowa Artura, jak wynikało z głosu.
Trzeźwość wróciła błyskawicznie. Kumple wypadli, nie czekając na policję. Następnego dnia Artur złożył pozew o rozwód. Nie chciał już mieszkać w domu, gdzie go upokorzono. Gdzie w szlafroku męża przechadzał się obcy.
Tydzień później znów szykował się na zmianę. Michał odprowadzał go, z sińcem pod okiem i bandażami na palcach.
— Ależ to było widowiskowe! — zaśmiał się. — jeżeli się ożenisz — byle nie z Krystyną! Ale mnie wołaj. Pomogę, jeżeli coś…