Cena złamania zaufania. Jak kochanka odebrała męża rodzinie

newskey24.com 5 dni temu

Cena zdrady. Jak kochanka zabrała męża z rodzinnego domu

Anna siedziała w kuchni, delikatnie mieszając herbatę w filiżance. Za oknem kołysały się gałęzie klonu, słychać było dziecięcy śmiech — jej młodszy synek Kacper biegał po podwórku z sąsiadem Jankiem i jego szczeniakiem. Wszystko wydawało się zwyczajne, codzienne. Prawie idealna iluzja spokojnego rodzinnego życia. Nie przyszłoby jej choćby do głowy, iż za kilka krótkich dni jej świat wywróci się do góry nogami, rozpadając się na kawałki, które potem będzie musiała zbierać z całych sił.

Telefon zadzwonił w najbardziej nieoczekiwanym momencie. To nie był Marek — mąż dzwonił rzadko, zawsze krótko i oschle, mówiąc coś w stylu „Będę późno” albo „Kup coś na kolację”. To był dziwny numer, nieznany i chłodny w swojej anonimowości.

— Halo? — powiedziała Ania, przytulając słuchawkę do ucha.

Głos dziewczyny po drugiej stronie brzmiał dziwnie pewnie.

— Aniu? Dzień dobry. Nazywam się Kinga. Nie znamy się… na razie.

Anna lekko zmarszczyła brwi. Wyłapała lekką drwinę w głosie tej dziewczyny. Nieznajome kobiety nie dzwoniły tak po prostu.

— Tak… Słucham?

— Dzwonię, żebyś wiedziała. Twój mąż… no cóż… nie jest z tobą do końca szczery. My z Markiem jesteśmy razem od ponad pięciu lat.

Czy Anna zareagowała? Nie. Jej twarz pozostała nieprzenikniona, jakby te słowa w ogóle jej nie dotyczyły. Jakby oglądała jakiś film: obraz był, ale jego rzeczywistość pozostawała tam, na ekranie, za szybą. Tymczasem głos Kingi uparcie ciągnął dalej:

— Długo milczałam, bo szczerze mówiąc, było mi cię żal. Ale to już przeszło granicę absurdu. Wiesz, on dawno cię nie kocha. Jest z tobą z litości, z przyzwyczajenia.

Litość. Słowo jak ostry ukłucie igłą, od którego krew nagle wypływa na nadgarstek. Ukłucie w jej pamięć, w jej najczulsze miejsce — tam, gdzie zaczynała się domyślać, iż ich spojrzenia już dawno nie spotykały się, a słowa wypowiadane w sypialni bardziej przypominały uprzejmą rozmowę sąsiadów niż męża i żony.

— Dobrze. Czego chcesz? — zapytała nagle twardym głosem.

Kinga uśmiechnęła się ironicznie.

— Spotkajmy się. Dowiesz się całej prawdy. Przez telefon wszystkiego nie opowiem.

Dwa dni później rzeczywiście się spotkały. Anna przyjechała do kawiarni na obrzeżach miasta — miejsce wydawało się duszne i mroczne, ale idealne na takie rozmowy. Kinga już czekała przy stoliku w rogu. Młoda, zadbana, z lekką falą we włosach i udawaną pewnością siebie.

— Dziękuję, iż przyszłaś. Nie każde żony by potrafiły, wiesz.

Ania usiadła naprzeciwko, splatając dłonie, by nie pokazać, jak trzęsą się jej palce.

— Kim jesteś dla niego?

Kinga tylko uniosła brew, jakby przez chwilę się zastanawiając. W końcu jednak zaczęła mówić.

Słowa płynęły jak jadowita rzeka, rozrywając wszystko w środku Anny. Kinga bez skrępowania opowiadała, jak poznała Marka, jak podróżowali razem, jak dawał jej prezenty. „Nawet pierścionek… tylko nie na tę rękę” — powiedziała z tajemniczym uśmiechem. Uparcie twierdziła, iż miłość do Ani wygasła dawno temu, iż został w rodzinie tylko dla dzieci i trochę z litości.

Każde jej słowo było jak kartka z napisem „Wygrałam”. Anna ledwo słyszała bicie własnego serca. Siedziała, zaciskając pięści, ale słuchała do końca.

Gdy wróciła do domu tego wieczoru, Marek był już po pracy. Wszystko wyglądało jak zwykle — jego marynarka wisiała na oparciu krzesła, w telewizji leciał mecz. Ale Anna nie mogła już milczeć.

— Wynoś się — powiedziała, ledwo przekraczając próg.

— Ania, o co chodzi? — jego głos brzmiał szczerze zaniepokojony.

Nie wytrzymała, łzy nagle popłynęły, jakby pękła tama.

— Wiem wszystko, Marek. Wynoś się. W końcu kochasz inną.

Najpierw próbował się tłumaczyć, ale Anna była nieugięta. Mimo bólu zdecydowanym gestem wskazała mu drzwi.

Pierwsze miesiące po odejściu męża były prawdziwą próbą. Kacprowi i Tymkowi, jej chłopcom, było trudno zrozumieć, dlaczego tata już nie wraca. Kacper każdej nocy pytał, czemu tata ich zostawił; Tymek cicho czekał na niego przy oknie.

Anna musiała znaleźć nową pracę — sama pensja nie pozwalała im zostać w dotychczasowym mieszkaniu. Do tego Marek nalegał na „sprawiedliwy” podział majątku. Teraz ich domem była mała kawalerka na przedmieściu: kuchnia była tak mała, iż można było zrobić w niej tylko cztery kroki, a z okna widać było tylko parking. Ale znosiła to. Znajdowała siłę, by uśmiechać się do chłopców rano i czytać im bajki na dobranoc. choćby gdy płakała w poduszkę w nocy, wierzyła, iż kiedyś będzie lżej.

Marek nie czuł ani ulgi, ani szczęścia. Kinga okazała się zupełnie inna niż wcześniej myślał. Jej ciągłe pretensje, niechęć do codziennych obowiązków, porównywanie go do „ciekawszych” mężczyzn — wszystko to zatruwało ich związek. Z każdym dniem czuł, jak między nimi rośnie przepaść.

Pewnego dnia Kinga zimno spakowała swoje rzeczy i powiedziała:

— Przepraszam, Marek, ale jesteś nudny. Potrzebuję kogoś młodszego, kogoś, kto dotrzyma mi kroku.

Kiedyś zniszczyła jego rodzinę dla czegoś, z czego teraz tak łatwo zrezygnowała.

Marek próbował wrócić do Anny. Zapukał do jej drzwi i drżącym głosem poprosił o wybaczenie.

— Wybacz mi, Aniu. Byłem idiotą. Możemy wrócić do tego, co było?

Spojrzała na niego z ledwo zauważalnym uśmiechem. Kogo widziała przed sobą? Nie tego pewnego siebie, ambitnego mężczyznę, z którym kiedyś związała życie. Stał przed nią człowiek, który sam pozbawił się wszystkiego — rodziny, szacunku, miłości. choćby dachu nad głową, bo wszystkie pieniądze z podziału mieszkania wydał na remont w mieszkaniu Kingi.

— Nie — odparła po prostu. — Nie ma już dla ciebie miejsca w tym domu.

Jej życie potoczyło się dalej. Wciąż mieszkała wJej życie płynęło dalej, spokojniejsze, choć inne niż sobie wyobrażała, ale nareszcie prawdziwe.

Idź do oryginalnego materiału