Była teściowa obwinia mnie o zniszczenie rodziny, ponieważ zabrałam jej syna

newsempire24.com 2 dni temu

Dziennik osobisty

Moja teściowa jest święcie przekonana, iż to ja rozbiłam rodzinę, odbierając jej syna.

Trzy lata temu poznałam rodzinę mojego męża i od pierwszych chwil było jasne – mój Artur nie dostał w tym domu ani odrobiny miłości. Wszystkie uczucia, cała troska matki szła w kierunku młodszego syna, Dominika, podczas gdy Artur był jedynie cieniem – chłopcem na posyłki, gotowym spełniać każdą zachciankę. Matka rozpieszczała młodszego, chroniąc go przed najmniejszymi trudnościami, jakby był delikatnym kwiatem, podczas gdy starszy syn był dla niej zwykłą siłą roboczą.

Teściowa, Janina Kowalska, i teść, Marek Nowak, mieszkali w starym drewnianym domu na skraju wsi nad jeziorem, trzy godziny drogi od naszego miasta. Tam zawsze było co robić: dach do naprawy, drewno do rąbania, ogród do przekopania. A do tego kury, krowy, niekończące się grządki – pracy starczyłoby dla dziesięciu osób. Cieszyłam się, iż z Arturem mieszkamy daleko, w naszym własnym mieszkaniu, gdzie nie dotykał nas ten chaos. I on, przyznaję, też był szczęśliwy, utrzymując dystans. Ale wystarczyło, iż pojawiał się w domu rodziców, a natychmiast zasypywano go zleceniami, jakby był nie synem, a najemnym robotnikiem.

Kiedy się pobraliśmy, Janina zapraszała nas do siebie, zachwalając uroki wiejskiego życia: grillowanie o zachodzie słońca, spacery po lesie, świeże powietrze i domowy miód. Daliśmy się uwieść tym opowieściom i postanowiliśmy spędzić nasz pierwszy wspólny urlop w tej wsi. Marzyliśmy o spokoju, długich rozmowach przy ognisku, ciszy przerywanej tylko śpiewem ptaków. Ale rzeczywistość okazała się twardsza niż jakiekolwiek oczekiwania.

Zaraz po wysiąściu z autobusu, zakurzeni i zmęczeni po długiej podróży, nasz wymarzony odpoczynek stał się iluzją. Artura od razu wyposażono w stare buty i wysłano naprawiać stodołę. Mnie wciągnięto do kuchni, gdzie czekała góra brudnych naczyń po jakimś rodzinnym przyjęciu. A potem gotowanie dla całej bandy: teść, teściowa, ich sąsiedzi, krewni. Urlop? Nie, katorga! Przez dwa tygodnie ledwie mieliśmy czas złapać oddech. Grill spróbowaliśmy raz, i to w pośpiechu, między obowiązkami. Spacerów po lesie nigdy nie udało się zrealizować. Ale najbardziej wkurzało mnie zachowanie Dominika, młodszego brata Artura. Podczas gdy my z mężem biegaliśmy po podwórku jak szaleni, on leżał rozwalony na kanapie, przeskakując kanały w telewizji albo przeglądając telefon. Jego trasa była prosta: łóżko – toaleta – lodówka. A teściowa patrzyła na niego z uwielbieniem, jakby był narodowym skarbem.

Piątego dnia nie wytrzymałam. Wieczorem, gdy wreszcie zostaliśmy sami, spytałam Artura: „Czym adekwatnie zajmuje się twój brat? Dlaczego on nic nie robi?” Mąż westchnął i odpowiedział, iż Dominik to „intelektualista”. Ręce do pracy? Nie jego przeznaczenie, matka chroni go dla „wielkich spraw”. Uczy się, podobno, i całą energię poświęca książkom. Tyle iż uczy się już ósmy rok, raz go wyrzucają, raz przywracają. A Artur? Artur zawsze był tym, który przyjeżdżał ratować rodziców: płot naprawić, drewno porąbać, dach załatać. I tak było jeszcze przed naszym spotkaniem.

Ten „urlop” stał się dla mnie punktem wrzenia. Zaczęłam rozmawiać z Arturem o zmianie zasad. Dlaczego on ma dźwigać cały dom, podczas gdy Dominik żyje jak książę? Czy młodszy nie mógłby choć trochę pomóc? Rodzice czekali miesiącami, aż przyjedziemy naprawić kurnik albo pomalować bramę, choć teść mógł wiele z tych rzeczy zrobić sam. Ale Janina nie pozwalała ruszać jej drogiego Dominika – on przecież „uczony”, nie może się rozpraszać.

Na szczęście Artur zaczął się zastanawiać. Po raz pierwszy spojrzał na tę sytuację z boku i zrozumiał, iż jest wykorzystywany. Zgodził się: dość bycia darmową siłą roboczą. Postanowiliśmy nie ulegać już prośbom. Na majówkę, mimo natarczywych telefonów teściowej, nie pojechaliśmy. I na inne święta też. A gdy wreszcie mieliśmy okazję wziąć prawdziwy urlop – z morzem, słońcem i wolnością – poinformowaliśmy o tym rodzinę. Janina wpadła w szał. Krzyczała przez telefon, iż musimy przyjechać, iż potrzebują pomocy. Artur spokojnie spytał jakiej. Okazało się, iż zaczęli remont domu – i oczywiście, liczyli na nas.

Wtedy mój mąż stracił cierpliwość. Powiedział matce wprost: „Masz jeszcze jednego syna. Może czas, żeby on też coś zrobił?”. Teściowa próbowała protestować, iż Dominik jest zajęty nauką, iż nie ma czasu. Ale Artur przypomniał jej, jak sam, będąc studentem, harował dla rodziny, bo „brat był za mały”. A teraz? Teraz Dominik jest dorosły, ale wciąż nietykalny. „Mamo, masz dwóch synów – powiedział na koniec. – A wydaje się, iż jeden jest twój, a drugi obcy.” I odłożył słuchawkę.

Nie minęła minuta, a Janina zadzwoniła do mnie. Jej głos drżał z wściekłości. Oskarżyła mnie, iż nastawiłam Artura przeciw rodzinie, iż otrułam mu serce, iż rozdzieliłam go z bliskimi. Słuchałam tej fali pretensji przez kilka sekund, a potem po cichu zablokowałam jej numer. I wiesz co? Ani trochę nie żałuję.

Gdyby Artur był jedynakiem, sama namawiałabym go do pomocy rodzicom. Ale kiedy w rodzinie jest dwóch synów, a jeden żyje jak król, a drugi jak sługa – to niesprawiedliwość. Nie chcę, żeby mój mąż czuł się obcy we własnej rodzinie. A jeżeli dla tego trzeba postawić kropkę w relacjach z teściową – jestem gotowa. Nasze życie nie jest ich własnością. I wreszcie wybraliśmy siebie.

Idź do oryginalnego materiału