Kiedyś na warszawskim rogu przy przejściu dla pieszych stała młoda kobieta imieniem Zofia. Mimo iż jej sukienka była wyblakła, a brzuch szeroko zaokrąglony od ciąży, wciąż błyszczał w niej niezłomny blask. Codziennie rano wyciągała ze starej torby saksofon, który połyskiwał w słońcu, i zaczynała grać, choć jej strój był poobijany.
Przechodnie mijali ją pośpiesznie, niektórzy szeptali, inni patrzyli z politowaniem, a Zofia tylko uśmiechała się i grała. Jej melodia przebiła się przez hałas miasta, słodka i delikatna, niosąc ze sobą ból i nadzieję. Na chwilę przestawała być bezdomną kobietą, stała się po prostu Zofią, dziewczyną, której nuta dotykała serca przechodniów. Dzieci zwalniały kroku, a choćby stróżowie drogi uśmiechali się do niej.
Muzyka była jedynym jej ujściem, jedyną nadzieją. Każda moneta, która brzęknęła w jej metalowym kubeczku, zapewniała jedzenie na kolejny dzień raz bułka, innym razem ryż od sprzedawcy przy rogu. Wystarczyło jej i maleńkiemu życiu rosnącemu w brzuchu. Po kilku godzinach grania, Zofia położyła saksofon na bok i pogłaskała brzuszek. Dobrze się spisałaś dziś, szepnęła do nienarodzonego dziecka. Może jutro spróbujemy przy parku. Jej cichy śmiech rozbrzmiał w powietrzu. Złożyła rzeczy saksofon, kubek i poduszeczkę z szmaty kiedy nagle przeszył ulicę donośny skrek opon. Zanim zdążyła zareagować, zobaczyła czarny samochód zrywać się w stronę krawężnika.
Drzwi auta otworzyły się z hukiem i dwóch mężczyzn wyciągnęło małą dziewczynkę, nie starszą niż sześć lat, na ulicę. Dziewczynka potknęła się i upadła, płacząc krwawymi łzami. Zanim Zofia zdołała podjąć jakikolwiek ruch, drzwi zamknęły się z hukiem, a pojazd odjechał, wchodząc w zgiełk ulicy. Ludzie zamarli, ale nikt nie ruszył się pomóc. Zofia wyrzuciła wszystko i pobiegła.
Jej zniszczone pantofle odbijały się od brukowanej kostki, a autobus wydawał syrenę, ledwo omijając dziecko. Zofia dosięgła dziewczynkę w ostatniej chwili, złapała ją mocno i przytuliła. Spokojnie, spokojnie, szepnęła, starając się ukryć drżenie w głosie. Jesteś bezpieczna, kochana. Mała dziewczynka drżała, twarz pokryta łzami i kurzem. Zabrali mnie, warknęła przytłumionym głosem. Zofia poczuła, jak serce ściska się z żalu. Będziesz w porządku, nikt cię nie skrzywdzi. Dziewczynka, której imię brzmiało Kalina, trząsła się w ramionach Zofii, a jej ręce były zimne, wargi bladość świadczyły o braku jedzenia. Zofia delikatnie odgarnęła włosy i szepnęła: Zajmiemy się jedzeniem. Po drodze dotarły do małego straganu, gdzie Zofia wydała kilka złotówek na talerz ryżu z fasolą. Patrzyła, jak Kalina połyka pierwsze kęsy, łaknąc i niewinna. Powoli, kochanie, jedzenie nie ucieka, zażartowała, a dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało.
Jak masz na imię? zapytała Zofia, kucając przy małej. Kalina spojrzała w dół, potem wyjęła z ręki porzuconą chusteczkę i wyszeptała: Kalina. Zofia uśmiechnęła się ciepło. Wiesz, gdzie mieszkasz, Kalino? A może wiesz, kim byli ci mężczyźni? Kalina potrząsnęła głową. Nie pamiętam, chcę tylko tatę. Zofia poczuła ukłucie w sercu. Ten mały człowiek nie należał do ulicy. Dobrze, Kalino, pójdźmy do policji, może pomogą nam znaleźć twojego tatę. Kalina chwyciła dłoń Zofii, a w jej oczach pojawiło się coś, czego Zofia nie czuła od lat chęć ochrony, jakby w niej budziła się matka.
Wspólnie ruszyły w stronę najbliższego posterunku. Przechodzień rzucił zdziwiony wzrok: bezdomna ciężarna kobieta trzymająca małą dziewczynkę w eleganckich ubraniach. Zofia nie przejmowała się spojrzeniami, trzymała mocniej rękę Kaliny.
Na komisariacie Zofia opowiedziała funkcjonariuszowi, co się stało, jak mężczyźni wypchnęli dziecko na ulicę i jak ją uratowała. Policjant przyjrzał się Kalinie i zapytał: Jakie masz nazwisko, kochana? Dziewczynka drgnęła i wyszeptała: Nowak. Funkcjonariusz westchnął: Nowak? Zaraz sprawdzę. Po chwili wrócił, patrząc na Zofię z uśmiechem. To twoja córka? Zgubiła się dwa dni temu, a jej tata, pan Aleksander Nowak, zgłosił sprawę od razu. To znany przedsiębiorca. Zofia poczuła, iż serce mocniej bije naprawdę została porwana.
Policjanci natychmiast zatelefonowali do Aleksandra. Ten przyjechał w mgnieniu oka, wysoki, w ciemnym garniturze, z wyrazem ulgi na twarzy. Jego oczy wpadły na Kalinę i krzyknął: Kalino!. Dziewczynka podbiegła, rzuciła się w ramiona ojca i płacząc krzyknęła: Tato!. Łzy płynęły po jego policzkach. Myślałem, iż już jej nie zobaczę, szepnął. Wszyscy w pokoju patrzyli, a policjanci uśmiechali się dyskretnie.
To ty mnie znalazłaś? zapytał Aleksander, patrząc na Zofię. Tak, panie, odpowiedziała nieśmiało, byłam przy rogu i po prostu zrobiłam to, co każdy zrobiłby. Nie, nie, Zofio, przerwał, podchodząc bliżej. Uratowałaś moją córkę. Nie mogę ci podziękować wystarczająco. Wyciągnął z kieszeni czek i podsunął go po raz pierwszy. Zofia jednak odmówiła: Proszę, nie potrzebuję pieniędzy. Chciałam tylko, żeby Kalina była bezpieczna. Aleksander jednak uśmiechnął się łagodnie: W porządku, przynajmniej mogę cię przywitać imieniem. Zofia, mruknęła. Zofia. Dziękuję, iż przywróciłaś mi świat. Przytulił Kalinę i odszedł.
Gdy policjanci odjechali, Zofia wróciła na swój ulubiony róg, gdzie saksofon leżał w trawie. Noc była już cicha, a gwiazdy lśniły nad miastem. Położyła rękę na brzuchu i szeptała do nienarodzonego dziecka: Może kiedyś opowiem ci tę historię, jak dobro przychodzi w najmniej spodziewanym momencie.
Rano, w świetle wschodzącego słońca, Zofia obudziła się na kartonie pod latarnią, zwinęła swoją cienką kołdrę i rozciągnęła się, czując, jak jej brzuch rośnie. Każdego dnia dziecko przypominało jej o nadziei, lekko poruszając się w jej wnętrzu. Ubierając szalik, wzięła saksofon i podeszła do swojego stałego miejsca przy przejściu. Położyła metalowy kubek, przyłożyła palce do instrumentu i szepnęła: Dzisiaj zagram coś radosnego. Pierwsze nuty wzniosły się nad klaksony, a przechodnie zwalniały, niektórzy wrzucali monety, a starsza pani w zielonej czapce podarowała bułkę. Niech ci Bóg błogosławi, powiedziała, a Zofia podziękowała.
Po kilku godzinach grała, gdy nagle przydrożny samochód, czarny jak wóz, zatrzymał się przy krawężniku. Drzwi otworzyły się, a z niego wyskoczyła młoda kobieta w białej koszuli. Zosia, co tu robisz? zapytała, a Zofia, zaskoczona, odpowiedziała, iż gra i czeka na odrobinę grosza. Zosia wyciągnęła rękę, a Zofia poczuła, iż ktoś ją przywitał po latach.
Kilka dni później, w domu Aleksandra, zaproszono Zofię na kolację. Była ona nieufna, ale przyjęła zaproszenie. W pokoju gościnnym stała elegancka kobieta o imieniu Marzena żona Aleksandra. Witamy, Zofio. Dziękujemy, iż przywróciłaś naszemu dziecku spokój powiedziała, podając jej szklankę wody. Zofia poczuła się trochę nie na miejscu, ale trzymała się swojej roli.
Jednak nie wszystko było różowe. Marzena, choć uśmiechnięta, zaczęła rzucać Zofii nieprzyjemne spojrzenia. Pewnego wieczoru, gdy Zofia sprzątała pokój Kaliny, usłyszała pod drzwiami cichy szept. Marzena rozmawiała przez telefon, planując coś złego: …kalina zostanie wciągnięta w tę plamę, a my już nie musimy się o nią martwić. Zofia serca drgnęły. Zgłosiła to Aleksandrowi, który był zszokowany, ale postanowił działać.
Po kilku dniach policja przybyła do rezydencji i aresztowała Marzenę. Sąd uznał ją winną spisku i porwania własnej pasierbicy. Została skazana na dziesięć lat więzienia. Aleksander, Zofia i Kalina odetchnęli z ulgą.
Kilka tygodni po tym, Zofia poczuła, iż w jej brzuchu zaczyna się poruszać coś więcej. Może już jest czas, pomyślała, gdy w domu rozbrzmiało dzwoniące piwo z wody i przyspieszyło tętno. Aleksander, widząc jej zmartwienie, zadzwonił po karetkę. W szpitalu, po kilku godzinach bólu, przyszedł na świat chłopiec mały Mikołaj. Wszystkie łzy i uśmiechy mieszały się w jednym momencie.
Kalina przytuliła noworodka, szepcząc: Będę twoją starszą siostrą. Zofia położyła rękę na jego brzuszku i cicho dodała: Będziesz nosił imię nadziei. Aleksander podziękował Zofii, mówiąc: Dzięki tobie odzyskałem rodzinę.
W domu brzmiało teraz spokojniej. Mama Teresa gotowała rosół, a dzieci bawiły się kredkami, rysując dom z dużym fontanem i dwójkę uśmiechniętych postaci: Zofię i Mikołaja. Zofia siedziała przy oknie, grając lekki fragment, a w tle szumiał fontanna. Wszyscy słuchali, a serca ich biły w rytmie spokoju. W końcu Zofia poczuła, iż po latach wędrowania znalazła prawdziwy dom, w którym dobro i muzyka zagościły na stałe.


![Dzień Kultur Europejskich w Starym Ogólniaku. Młodzież zaprezentowała różne kraje [zdjęcia]](https://tkn24.pl/wp-content/uploads/2025/11/Dzien-Kultur-Europejskich-w-Starym-Ogolniaku.-Mlodziez-zaprezentowala-rozne-kraje-11.jpg)










