Walizka na kółkach
— Mamo, jestem już dorosła. Mogę chociaż raz zrobić to, na co mam ochotę? — denerwowała się Zosia.
Kłóciły się od kilku dni, odkąd Zosia oznajmiła matce, iż chce wyjechać na tydzień do Trójmiasta ze swoim chłopakiem.
— A studia? Sesja już niedługo.
— Dobrze się uczę. Nadrobię. No proszę, mamo — błagała Zosia.
— Znasz go ledwie chwilę. Co potem? — Ludmiła nie miała już sił, by odwieść córkę od tego pomysłu.
— Jak mnie nie puścisz, ucieknę z domu i nigdy nie wrócę! — krzyknęła Zosia, rzuciła się na kanapę, przycisnęła poduszkę do brzucha i odwróciła się do okna.
„A jeżeli naprawdę odejdzie?” — niepokój wpełznął do serca i przeobraził się w panikę. Córka to jej jedyna rodzina, sens życia. Nie mogła jej stracić.
— Mamo, ty zawsze byłaś rozsądna i zostałaś sama. Chcesz, żebym też tak skończyła? — W głosie Zosi zabrzmiała histeria.
— Wszystko przed tobą, nie spiesz się… — mówiła Ludmiła, choć wiedziała, iż córka jest zakochana i jej nie słucha.
Zosia wtuliła twarz w poduszkę i rozpłakała się.
„Czy ja naprawdę jestem wrogiem własnego dziecka? Inne czasy, wszystko dzieje się szybciej. Może gdybym wtedy była odważniejsza, zrozumiałabym w porę, iż mój przyszły mąż to pomyłka, życie potoczyłoby się inaczej?” — Ludmiła westchnęła.
— Dobrze. Jedź. Ale dzwoń codziennie. Nie mogę dać ci dużo pieniędzy. Wiesz, iż oszczędzam na remont — poddała się zmęczona kłótnią Ludmiła.
Zosia odrzuciła poduszkę, podbiegła do matki i mocno ją przytuliła.
— Mamusiu, dziękuję! Nie potrzeba mi pieniędzy. Jurek ma. Będę dzwonić każdego dnia, choćby kilka razy. Nie martw się, wszystko będzie dobrze — szczebiotała radośnie.
„Jak się nie martwić? Jak będziesz miała własną córkę, zobaczysz” — pomyślała Ludmiła, ale na głos nie powiedziała. I tak by nie zrozumiała.
Córka pobiegła do swojego pokoju i wróciła z walizką.
— Już spakowałaś rzeczy? Naprawdę byś uciekła? — domysł zabolał jak cios w serce.
— Wiedziałam, iż się zgodzisz. Znasz mnie. Zaraz zadzwonię do Jurka — córka sięgnęła po telefon, ale zamiast dzwonić, podeszła do matki.
— Może ty też byś gdzieś pojechała? Do cioci Basi na przykład. Po co zostawać samej w domu? W końcu masz urlop — powiedziała już spokojniej Zosia.
— Znajdę sobie zajęcie. Tylko tam uważaj. Rozumiesz? — burknęła Ludmiła.
Nastrój miał się taki, iż chciało się wyć.
— Mamo, jestem dorosła. Wszystko wiem — Zosia wybrała numer chłopaka.
Serce ścisnęło się. Po rozmowie Ludmiła zrozumiała, iż córka zaraz wyjedzie.
— No to już, mamo, taksówka czeka na dole — Zosia z walizką podeszła do przedpokoju.
Ludmiła rzuciła się za nią.
— Mamo, nie odprowadzaj. Zadzwonię, jak wsiądziemy do pociągu. Wrócę za tydzień — Zosia cmoknęła matkę w policzek i wypadła z mieszkania, nie widząc łez w jej oczach.
„No i po wszystkim. Dorosła, mama już niepotrzebna. choćby nie pozwoliła odprowadzić”. Ludmiła podbiegła do kuchni i wyjrzała przez okno. Na dole stała żółta taksówka, a obok niej nerwowo przechadzał się młody mężczyzna. „Wygląda normalnie. Może rzeczywiście wszystko będzie dobrze? Nie uchronisz jej przed wszystkim”.
Smutnym wzrokiem śledziła odjeżdżającą taksówkę, wróciła do pokoju i usiadła na kanapie, na której przed chwilą siedziała jej córka. Łzy napłynęły do oczu. „No i zostałam sama. Cicho, pusto. Oszaleję tutaj. Trzeba się przyzwyczaić. Rozstanie z dorosłym dzieckiem to los wszystkich matek”.
Tak siedziała długo, nie mogąc się zabrać za nic. „A może naprawdę też gdzieś pojechać? Na południe, choćby na weekend. W końcu urlop. Tam już nie lato, ale cieplej niż tutaj”. Weszła do pokoju córki, włączyła komputer i zaczęła szukać biletów.
Za nieduże pieniądze znalazła bilet na jutrzejszy poranny lot do Zakopanego. Ludmiła nie namyślała się długo. Od razu kupiła bilet w obie strony na pięć dni. Męczyło ją ciągłe oszczędzanie. Siedzieć i czekać na telefony córki? Tydzień wydałby się wiecznością.
Zaczęła się pakować. W wirze przygotowań oderwała się od niepokoju o Zosię. Wieczorem córka zadzwoniła i jednym tchem opowiedziała, iż są na dworcu, czekają na pociąg, wszystko w porządku… — rozbrzmiał jej szczęśliwy śmiech, po czym się rozłączyła.
Po dzisiejszych wydarzeniach Ludmiła nie mogła zasnąć. „Nic nie szkodzi, w samolocie się zdrzemnę” — postanowiła i wstała, zmęczona bezsennością. Wezwała taksówkę, włożyła jesienny płaszcz i pojechała na lotnisko.
Mimo wczesnej pory lotnisko huczało niczym rozwrzeszczany ul. Ludzie się żegnali, gdzieś biegli, dzwonili.
Minęła parę, która stała pośrodku hali w objęciach. Dziewczyna o zapłakanej twarzy wpatrywała się w chłopaka i powtarzała bez życia w głosie:
— Wrócisz? Obiecujesz? Kocham cię… — Zaszlochała i wtuliła się w jego klatkę.
On coś szeptał, całując jej włosy przylgnPrzez następne kilka miesięcy Ludmiła i Jurek budowali wspólne życie, a Zosia, widząc szczęście matki, zrozumiała, iż miłość czasem przychodzi niespodziewanie – jak walizka na kółkach, która uderza cię w nogę i zmienia wszystko.