Znalazłam się w kłopotach – jestem niewolnicą w domu męża.

twojacena.pl 11 godzin temu

Wpadłam w prawdziwe tarapaty, posłuchajcie tylko — stałam się niewolnicą we własnym domu.

W zapadłej wsi pod Lublinem, gdzie wiatr niesie zapach świeżo skoszonego siana, moje życie, które zaczęło się od miłości, zamieniło się w niekończącą się udrękę. Mam na imię Kinga, skończyłam 28 lat, a trzy lata temu poślubiłam Jacka. Myślałam, iż znalazłam rodzinę, ale zamiast tego stałam się współczesną Kopciuszkiem — służącą dla męża, jego rodziców i całej reszty krewnych. Moja dusza krzyczy z rozpaczy, a ja nie wiem, jak wyrwać się z tej pułapki.

Ślepa miłość

Poznałam Jacka, gdy miałam 25 lat. Był z sąsiedniej wsi — wysoki, z ciepłym spojrzeniem i uśmiechem, który zdawał się mówić: „będziesz bezpieczna”. Spotkaliśmy się na jarmarku w powiatowym miasteczku. Mówił o rodzinie, o dzieciach, o życiu na wsi, gdzie wszyscy trzymają się razem. Ja, dziewczyna z miasta, marzyłam o takim cieple. Po roku wzięliśmy ślub, a ja przeprowadziłam się do jego rodzinnej wioski. Nie wiedziałam wtedy, iż ten krok stanie się wyrokiem.

Jacek mieszkał z rodzicami, Zofią i Stanisławem, w starym, rozległym domu. Jego starszy brat z rodziną i cała reszta krewnych zaglądali niemal co tydzień. Myślałam, iż stanę się częścią tej wspólnoty. Ale już pierwszego dnia usłyszałam od teściowej: „Młoda jesteś, zdrowa, to się weź do roboty.” Kiwnęłam głową, nieświadoma, w co się wpakowałam.

Niewola zamiast małżeństwa

Mój dzień zaczynał się o piątej rano — śniadanie dla wszystkich, każdy chciał coś innego: teść lubił kaszę, teściowa jajecznicę, a Jacek kanapki z serem. Potem sprzątanie, pranie, ogród. W południe zjeżdżali się krewni, a ja gotowałam obiad dla gromady: barszcz, schabowe, kompot. Wieczorem znowu zmywanie, a w nocy padam jak kłoda. I tak w kółko, bez odpoczynku, bez wytchnienia.

Teściowa wydawała rozkazy jak sierżant: „Kinga, ziemniaki obierasz za grubo. Kinga, podłoga lśnić ma, a nie tylko być umyta.” Teść milczał, ale jego wzrok mówił: „Ty tu jesteś obca.” Krewni Jacka przychodzili, choćby nie witając się — siadali do stołu i czekali, aż im podam. A mój mąż? Zamiast stawać w mojej obronie, powtarzał: „Słuchaj mamy, ona wie lepiej.” Jego obojętność to jak nóż w plecy. Myślałam, iż będzie moją ostoją, a on stał się częścią tej machiny, w której ja jestem tylko służącą.

Przebudzenie

Pewnego dnia pękłam. Gdy Zofia znów skrytykowała mój rosół, a goście zostawili stertę brudnych talerzy, krzyknęłam: „Nie jestem waszą służką! Ja też mam godność!” Wszyscy zamarli, a teściowa odparła lodowato: „Nie pasuje ci? To wracaj do swojego miasta. Pewnie myślałaś, iż dostaniesz wszystko na tacy.” Jacek nie odezwał się ani słowem. Wybiegłam na podwórko, łkając, i zrozumiałam jedno: jestem w pułapce. Nie mam gdzie iść — w mieście nie mam mieszkania, a mama mieszka daleko. Ale zostanie tu znaczy zagubić siebie na zawsze.

Nawet moje odbicie w lustrze stało się obce. Kiedyś zadbana i pełna życia, teraz wyglądam jak cień. Moja przyjaciółka Ola, gdy mnie zobaczyła, aż krzyknęła: „Boże, Kinga, wyglądasz jak zmora! Uciekaj stamtąd!” Ale jak? Przecież kocham Jacka… Czy na pewno? Jego milczenie, jego bierność — to zabiło we mnie wszystko, co czułam. Czuję, iż się duszę, a nikt nie poda mi ręki.

Więc wymyśliłam plan. Po kryjomu odkładam złotówki — grosze zaoszczędzone na zakupach. Chcę uzbierać na wynajem w mieście i uciec. Ale strach paraliżuje: co powie mama, która tak się cieszyła z mojego małżeństwa? Co stanie się z Jackiem? I czy dam sobie radę sama? Boję się też, iż teściowa zrobi wszystko, by ośmieszyć mnie przed całą wsią. Tutaj ich władza jest święta.

Ale wczoraj, stojąc przy kuchni i słuchając kolejnych zrzędzeń, przysięgłam sobie: ucieknę. Nie jestem Kopciuszkiem ani służącą. Jestem młoda, silna i znajdę drogę. Może zacznę pracować zdalnie, jak Ola, może wrócę do marzeń o kwiaciarni. Ale nie zostanę tu, gdzie moje życie to tylko garnek i rozkazy obcych ludzi.

To mój krzyk o wolność. Wpadłam w pułapkę, bo pokochałam człowieka, którego rodzina widzi we mnie tylko parę rąk do pracy. Zofia, Stanisław, ich krewni — wszyscy uważają, iż powinnam im służyć. Ale mam dość. Jacek, którego kochałam, stał się częścią tego systemu, a to łamie mi serce. Nie wiem, jak ucieknę, ale wiem, iż muszę. W wieku 28 lat chcę żyć, nie wegetować. Moja ucieczka będzie moim wyzwoleniem — albo końcem.

Idź do oryginalnego materiału